Zmiana klimatu – wina patriarchatu

Wywiad

Zmiana klimatu i patriarchat są ze sobą ściśle powiązane, szczególnie w polskiej rzeczywistości. Ignorowanie praw mniejszości, w tym kobiet, skutkuje stworzeniem toksycznego klimatu wokół nich.

Zmiana klimatu wina patriarchatu

Eksploatacja zasobów naturalnych i klimatu jest nierozerwalnie związana z eksploatacją grup mniejszościowych, w tym kobiet. Za oba zjawiska odpowiedzialny jest ten sam sposób myślenia, oparty na przekonaniu o dominacji człowieka (tradycyjnie białego mężczyzny) nad przyrodą. „Troska o środowisko wywodzi się z troski o społeczności ludzkie i to musi iść ze sobą w parze. Szacunek dla drugiego człowieka jest połączony z szacunkiem dla istot, których nie rozpoznajemy jako podmiotów ludzkich.” Zofia nierodzińska, współautorka transparentu „Zmiana klimatu – wina patriarchatu”, w wywiadzie dla Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie, wyjaśnia w jaki sposób ruch feministyczny jest połączony z ochroną klimatu.

Na demonstracji w czasie tegorocznego obozu dla klimatu niosła Pani transparent „Zmiana klimatu – wina patriarchatu”. Skąd taki pomysł?

Transparent powstał podczas wspólnego działania na Obozie dla Klimatu, gdzie - razem z innymi zaangażowanymi osobami - wymyślaliśmy i malowaliśmy hasła, które potem wykorzystaliśmy podczas demonstracji przeciw wydobyciu węgla brunatnego w Wielkopolsce.  Wydaje mi się, że zdecydowaliśmy się właśnie na to hasło ponieważ w najbardziej syntetyczny sposób oddaje ono to, co się teraz dzieje i nadaje polityczny oraz społeczny wymiar zaangażowaniu klimatycznemu.

Oba elementy hasła: zmiana klimatu i patriarchat są ze sobą ściśle powiązane, szczególnie w polskiej rzeczywistości. Ignorowanie praw mniejszości, w tym kobiet, przez organy władzy skutkuje stworzeniem toksycznego klimatu wokół nich. Prawa kobiet, co najmniej od 1993 r., kiedy to wprowadzono zakaz aborcji, nie są respektowane. Połączyliśmy ignorowanie praw mniejszości, w tym kobiet, z klimatem, który również jest eksploatowany. Zwierzęta i surowce są traktowane tak, jakby były po prostu dane raz na zawsze, a człowiek może nimi swobodnie dysponować. A są one jak najbardziej z nami połączone i ich eksploatacja skutkuje nadchodzącą katastrofą polityczną i ekologiczną. 

Jaki był odbiór tego hasła?

Osoby z naszego środowiska zareagowały na nie pozytywnie, i to od razu podczas demonstracji. Ponadto zauważyłam, że hasło zaczęło się rozprzestrzeniać w internecie w innych kontekstach. Widziałam aktywistki z Ukrainy, które użyły podobnego hasła. Ktoś też niósł je podczas demonstracji klimatycznej w Warszawie. Bardzo się cieszę, że zaczęło ono funkcjonować na zasadzie viralu. Do tej pory spotykałam się z pozytywnymi odpowiedziami. Być może dlatego, że hasło jest trafne, że jest artykulacją tego, co wszyscy przeczuwamy, a najczęściej opisujemy w długich zdaniach złożonych. Wygląda na to, że po prostu działa.

Co rozumie Pani przez słowo patriarchat? Jak Pani zdaniem patriarchat przyczynia się do zmian klimatu?

Słowo „patria” znaczy ojczyzna, a wywodzi się od „pater”, czyli ojciec. Patriarchat oznacza władzę mężczyzn nad innymi istotami, w tym nad kobietami.

Jeżeli chodzi o kontekst polski, to jest to uprzywilejowanie potrzeb bardzo specyficznej grupy społecznej, czyli ekonomicznie uprzywilejowanych mężczyzn i do ich potrzeb dopasowywanie praw, tak jakby inne podmioty i ich specyficzne potrzeby nie istniały. Wpływ takiego antropocentrycznego myślenia, gdzie na szczycie hierarchii stoi biały mężczyzna, prowadzi do tego, że prawa innych osób czy prawa przyrody, nie są respektowane. Ta perspektywa, stawiająca człowieka w centrum wszechświata, ponad środowiskiem, skutkuje też tym, że sami siebie ostatecznie wykańczamy na tej ziemi.

Myślimy, że nasze potrzeby są najważniejsze, zupełnie nie zwracamy uwagi na połączenia, na to, że jesteśmy częścią większego systemu, który nie jest tu po to, żeby nam służyć. Wszyscy musimy razem na Ziemi funkcjonować. Wydaje mi się, że hierarchia patriarchalna jest przyczyną wszelkich problemów.

Czy ruch kobiecy angażuje się w ochronę klimatu? Jeśli tak, to dlaczego?

Ruch kobiecy… nazwałabym ruchem feministycznym. Można tutaj szukać historycznych przykładów zaangażowania feminizmu w ekologię. Ruch ekofeministyczny zaczął się właściwie pod koniec lat sześćdziesiątych, mniej więcej w czasie rewolucji obyczajowej 68 roku. Był częścią ruchów feministycznych drugiej fali, które rozwijały się w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, ale również w Indiach, jak ruch Chipko (https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_Chipko). Chipko w języku hindi oznacza „obejmować”. Jest to zatem ruch, a raczej bezruch, odmowa opuszczenia miejsca, w którym przytulenie się do drzewa jest formą protestu. Indyjskie kobiety poprzez ten gest chciały uchronić przed wycinką przemysłową lasy w regionach, w których mieszkały i to im się udało. Drzewa faktycznie nie zostały ścięte. Wangari Maathai (https://pl.wikipedia.org/wiki/Wangari_Maathai), laureatka nagrody Nobla z Kenii, której zaangażowanie polegało na sadzeniu drzew i ochronie zasobów naturalnych, także była bardzo skuteczna. Wydaje mi się, że jak najbardziej można łączyć te osoby i działania z ruchami feministycznymi.

Ekofeminizm w latach 70. był bardziej esencjalizujący, używało się metafory, w której ciało kobiety przyrównywano do matki natury.  Dzisiaj raczej mówiłabym o Ziemi jako o kochance, o którą trzeba dbać, żeby nie odeszła. Od matki czegoś się oczekuje, a dziś podkreślana jest jednak sprawczość człowieka w kontekście kryzysu klimatycznego. Etyka troski, która wywodzi się z ruchu feministycznego, mówi właśnie o tej dbałości.  Sama problematyka troski i wyjścia poza potrzeby jednostki jest ważna w kontekście klimatu.

Zmiana metaforyki Ziemi z matki na kochankę, pochodzi z ruchu ekoseksualnego, którego przedstawicielkami są np. Annie Sprinkle i Elizabeth Stephens (http://www.arsenal.art.pl/wystawy/romantyczne-przygody-annie-sprinkle-beth-stephens-i-raka-piersi/, http://sexecology.org), artystki działające w Stanach Zjednoczonych. W ekoseksualizmie podkreślana jest przyjemność, którą czerpiemy z przebywania w przyrodzie, chodzenia po lesie, picia czystej wody i tę pierwotną empatię, którą odczuwamy z istotami, które są nie-ludzkie.

Myślę, że empatia jest we wszystkich żywych stworzeniach. Tak jak świadomość tego, że jesteśmy ze sobą połączeni.  Dopiero później w procesie edukacji zaczynamy się jej pozbywać, żeby wpasować się w reżimy systemów, w jakich się poruszamy, systemu neoliberalnego – opartego na wyzysku surowców oraz systemu patriarchalnego, który uprzywilejowuje właśnie białego mężczyznę i - posługując się psychoanalityczną terminologią -  każe nam odcinać się od ciała matki, od przyrody. Systemy te prowadzą do tego, że wydaje nam się, że nie mamy niczego wspólnego z przyrodą i możemy wykorzystywać ją do woli i w ogóle to na nas nie wpłynie.

Czy ruch na rzecz klimatu troszczy się o prawa kobiet?

Myślę, że osoby w ruchach klimatycznych troszczą się o siebie i o siebie nawzajem. Są oczywiście różne ruchy klimatyczne i są też niestety ekolodzy, którzy wyznają poglądy prawicowe czy wręcz nacjonalistyczne, ale ten ruch, w który się angażuję i który jest dla mnie ważny, ma podstawy feministyczne i queerowe.  Troska o środowisko wywodzi się w nim z troski o społeczności ludzkie. To musi iść ze sobą w parze. Szacunek dla drugiego człowieka jest połączony z szacunkiem dla istot, których nie rozpoznajemy jako podmiotów ludzkich.  

Czy uważa Pani, że sztuka może pomóc nam uratować się przed katastrofą klimatyczną?

Chciałabym w to wierzyć, ale myślę, że niestety nic nie jest w stanie nas przed nią uratować. Nie jesteśmy aktorami w amerykańskim filmie. To co, możemy zrobić, to używać różnych dostępnych narzędzi. Jedni znają się na prawie, mogą więc używać przepisów, pozywać banki, właścicieli elektrowni czy rządy, żeby wspomóc ruch klimatyczny. Jeżeli chodzi o artystów czy producentów kultury, jak ja wolę ich i siebie nazywać, to my po prostu posługujemy się narzędziami sztuki. One są tak samo skuteczne czy nieskuteczne jak każde inne, po prostu jest to nasze codzienne działanie i każdy powinien używać tego, co ma w swoim zasięgu, na czym najlepiej się zna. Sztukę rozumiem jako narzędzie, czy raczej jako możliwość wypowiadania się na różne tematy, nie zaś jako wyższą instancję, która nas uratuje.  

*Zofia nierodzińska - feministka, autorka tekstów, kuratorka wystaw, współredaktorka magazynu o sztuce i aktywizmie: Magazyn RTV, rysowniczka, siostra, córka, przyjaciółka, wegetarianka, od dwóch lat zastępczyni dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. Ukończyła UdK (Universität der Künste) w Berlinie  oraz Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu.

Zawarte w wywiadzie poglądy i konkluzje nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.