Wywiad z Geraldem Knausem: "Potrzebujemy współpracy z Turcją, by pokonać kryzys uchodźczy"

Akcja solidarnościowa, balony z napisem "Witamy uchodźców"

„Bez pomocy Turcji nie powstrzymamy napływu uchodźców do Europy” – mówi Gerald Knaus, przewodniczący think tanku European Stability Institute. W rozmowie z EurActiv.pl szef ESI tłumaczy, jak jego zdaniem można rozwiązać kryzys uchodźców, któremu UE stawia obecnie czoła.

Czy możemy mówić o „kryzysie” uchodźców? Czy może fala szukających azylu w UE jest oznaką zmieniających się czasów i nową normalnością?

Funkcjonuje obecnie stereotyp, że trwa światowa migracja biednych, którzy muszą szukać schronienia z powodu globalnego ocieplenia, upadających państw i innych konfliktów. Ale jeżeli przyjrzymy się sytuacji dokładniej, odkryjemy, że dla większości rozwiniętych państw rzeczywistość wygląda inaczej. Liczba uchodźców w Australii, Kanadzie czy Japonii jest bardzo niska – mam tu na myśli ok. 10 tys. osób rocznie.

Nawet w UE normalna liczba uchodźców – a przez „normalną” mam na myśli dane sprzed dwóch lat i wcześniejsze – wynosiła ok. 100 tys. ludzi rocznie (dla całej Unii). Zmagamy się dzisiaj z bardzo specyficznym kryzysem mającym konkretną przyczynę: humanitarną katastrofę w Syrii.

W jej wyniku Syryjczycy opuszczają kraj na masową skalę, trafiając najpierw do państw ościennych. Dlatego pod względem liczby uchodźców na jednego mieszkańca najgorsza sytuacja panuje w Libanie i Jordanii, zaś w liczbach bezwzględnych najwięcej uchodźców przebywa w Turcji.

Czy istnieje szansa na stworzenie wspólnej europejskiej odpowiedzi na ten kryzys, biorąc pod uwagę jak różne są podejścia do uchodźców prezentowane przez państwa członkowskie UE?

Jest wiele rzeczy, które państwa unijne mogą zrobić w ramach obecnego systemu. Ale postawmy sprawę jasno – unijne decyzje wymagają lat na uzgodnienia i implementację. Spójrzmy na strefę Schengen, która stanowi bardzo ceniony dziś system. Lecz porozumienie o jej powołaniu, zawarte tylko między pięcioma państwami – Belgią, Francją, Holandią, Luksemburgiem i RFN – było uzgadniane aż 10 lat.

Unia Europejska może oczywiście wprowadzić wiele użytecznych zmian, które ulżyłyby obecnemu kryzysowi. Mogłaby to być, na przykład, poprawa standardów traktowania azylantów, reforma systemu dublińskiego, który – co jasno widać – nie sprawdzał się przez ostatnie 10 lat, czy relokacja uchodźców między krajami UE, by nie wszyscy lądowali w Grecji.

Prawdziwym rozwiązaniem byłoby powstrzymanie ludzi od przybywania do UE – ponieważ gdy tylko dotrą oni do Grecji, to – będąc w UE – już stanowią część europejskiego systemu azylowego.

Wszystkie te zmiany wymagają jednak czasu. Powinny być przygotowane i wprowadzone, kiedy wrócimy do normalnej sytuacji, czyli gdy liczba uchodźców będzie wynosiła 100, 150 tys. ludzi rocznie.

Czyli te rozwiązania nie będą miały zastosowania przy obecnym kryzysie?

Żaden z nich nie wjedzie w życie wystarczająco szybko, by wpłynąć na podstawową w tej chwili kwestię – kontrolę granicy na Morzu Egejskim.

Czy w takim razie uznałby Pan kontrolę tej granicy za  kwestię priorytetową, na której UE powinna skupić swoje wysiłki?

Tak. UE musi zrobić w obecnej chwili dwie rzeczy. Po pierwsze, kontrolować Morze Egejskie. Ale to się wiąże z drugą sprawą, czyli okazaniem solidarności z krajami przyjmującymi duże grupy przybyszów. Mam tu na myśli przede wszystkim Turcję.

Dlaczego?

Jeżeli nie będziemy współpracować z tymi państwami, to nie będziemy w stanie kontrolować granicy na Morzu Egejskim – a jest to jedna z najkrótszych i najbezpieczniejszych tras do UE. Z Turcji to tylko 2 do 10 kilometrów spokojnego morza. Po przebyciu tego dystans uchodźca jest już w Grecji i nie może zostać wydalony. Potrzebujemy więc nawiązania współpracy z tymi krajami – opartego na wzajemnych korzyściach.

Niektóre państwa unijne są jednak niechętne wobec  współpracy z Turcją.

To nie jest kwestia decyzji politycznych – nie mamy tutaj żadnej alternatywy. Nie możemy zbudować muru na wodzie. Bez współpracy z Turcją nie możemy kontrolować granicy na Morzu Egejskim, przez co uchodźcy będą wciąż przybywać do Grecji. A jak już się dostaną do Grecji, to prędzej czy później trafią do Niemiec czy Szwecji, jako że już formalnie będą w UE.

Czego dokładnie potrzebujemy w takim razie ze strony Turcji?

Turcja musi przyjmować z powrotem uchodźców zawróconych z Grecji.

A jak możemy ich do tego przekonać?

By Turcja zgodziła się na taki niepopularny wewnętrznie ruch, kraje unijne, będące miejscem docelowym imigrantów, muszą zaoferować, że przyjmą część uchodźców już będących w Turcji i osiedlą ich bezpośrednio u siebie.

Ale prowadzone obecnie rozmowy z Turcją obracają się bardziej wokół pieniędzy.

A tu nie chodzi o pieniądze. Dawanie Turcji pieniędzy nie zmniejszy liczby osób pragnących dostać się do UE.

Jak oceniłby Pan współpracę z Turcją w momencie, kiedy Komisja Europejska publikuje krytyczny raport na jej temat? Czy nie jest to działanie na szkodę europejskich wartości?

Współpraca z Turcją w ramach kryzysu związanego z napływem uchodźców nie jest jakąś formą brudnego układu czy sprzedawania unijnych wartości. Chociaż w idealnej sytuacji strony powinny sobie ufać, ewentualne porozumienie będzie przede wszystkim oparte na wspólnocie interesów. Musimy znaleźć uczciwe i wspólne rozwiązanie problemu czterech milionów Syryjczyków, którzy przebywają poza granicami swojego kraju. Tym bardziej, że będzie ich przybywać.

Dlaczego nie mogą zostać w Turcji? Dlaczego UE w ogóle musi zawierać porozumienie?

To nie byłoby sprawiedliwe. Jednak jeśli uda się zawrzeć układ w proponowanym przeze mnie kształcie, Turcja będzie przyjmować z powrotem część uchodźców z Grecji.

Dlaczego jest to takie istotne?

Jeżeli tego nie zrobimy, to skala napływu uchodźców do Europy nie zmieni się – będą napływać w tempie zbliżonym do obecnego, czyli ok. pół miliona osób co dwa miesiące.

Ale co możemy zaoferować w zamian Turcji, by uznała umowę z UE za sprawiedliwą? Powiedział Pan, że nie chodzi o pieniądze, więc o co?

Potrzebujemy od Turcji dwóch rzeczy. Pierwsza to zgoda na przyjęcie z powrotem uchodźców, którzy dotarli do Grecji. Druga to zaoferowanie Syryjczykom, którzy pozostają w Turcji wiarygodnej możliwości ułożenia tam sobie życia.

Te dwie rzeczy naprawdę zmienią sytuację. Jednak Turcy przystaną na nią tylko wtedy, kiedy zobaczą, że UE przedstawia im sensowną ofertę uwzględniającą przede wszystkim możliwość bezwizowego wjazdu do UE dla turystów z Turcji – tak, jak to mogli to robić Polacy w latach 90., czy Bułgarzy i Rumuni na początku tego wieku. UE musi zacząć się do tego przygotowywać już teraz, tak, by wszystko było gotowe, gdy Turcja spełni kryteria formalne za kilka miesięcy.

To warunek sine qua non. Ponadto niektóre z państw członkowskich UE powinny zaoferować relokację części uchodźców bezpośrednio z Turcji. Dotyczy to przede wszystkim państw najbardziej zainteresowanych kwestią uchodźców – Niemiec i Szwecji. Moglibyśmy też – dodatkowo – zbudować szkoły dla syryjskich dzieci w Turcji.

Ale takie porozumienie z Turcją byłoby dosyć kontrowersyjne w Europie, która doświadcza wzrostu popularności partii antyimigracyjnych i antyuchodźczych.

Retoryka partii populistycznych opiera się na niemożliwych zaleceniach politycznych., np. jak realnie możemy kontrolować przepływ uchodźców. Mury nie działają – jak widzieliśmy na przykładzie Węgier – tylko sprawiają, że ludzie szukają innej drogi, w tym przypadku przez Chorwację i Słowenię. Nie zmniejszają też liczby osób szukających azylu.

 Rozmawiał Krzysztof Kokoszczyński

Wywiad powstał we współpracy  Euractiv z Fundacją im. Heinricha Bölla i dzięki uprzejmości warszawskiego biura ECFR.