Zmiany prawne wokół OZE. Krok w tył dla polskiej polityki energetycznej

Dead end!

Na rozwój odnawialnych źródeł w Polsce istotnie wpłyną dwie decyzje, które w ostatnim czasie większość sejmowa podjęła, a prezydent wprowadził w życie. Konsekwencje będą jednoznacznie negatywne, choć początki zmian prawnych zapowiadały się obiecująco.

Michał Olszewski

Jednym z pierwszych aktów prawnych podpisanych przez prezydenta Andrzeja Dudę była tzw. ustawa antysmogowa. Dzięki tej decyzji samorządy uzyskały skuteczniejsze narzędzia do walki z zanieczyszczeniem powietrza, które w wielu miejscach Polski osiąga poziom katastrofalny. Władze lokalne mogą określać, jakie paliwo i jakie urządzenia grzewcze można wykorzystywać na obszarze danej gminy, powiatu czy województwa. Samorządowcy zyskali też prawo do wprowadzania okresów przejściowych, by przygotować lokalne społeczności na zmiany. Czy z tych narzędzi skorzystają - to zupełnie inna sprawa. Jeśli jednak ktokolwiek liczył, że prezydent wykaże się zrozumieniem dla spraw ekologii, musi teraz przełknąć gorzką pigułkę.

Andrzej Duda firmuje bowiem swoim podpisem napisaną przez posłów Prawa i Sprawiedliwości tzw. ustawę antywiatrakową, która de facto blokuje rozwój tej branży. Nakłada na producentów energii wiatrowej (z wyłączeniem mikroinstalacji i farm morskich) tyle restrykcji, że stawia pod znakiem zapytania możliwości inwestycji, które wydają się konieczne, jeśli spojrzeć na fatalny stan wielkoskalowej energetyki w Polsce. Farmy, owszem, będą mogły powstawać, ale ich minimalna odległość od zabudowań oraz terenów chronionych powinna wynosić 10-krotność wysokości elektrowni (razem z łopatami). W gęsto zaludnionej Polsce znalezienie takiego terenu jest praktycznie nierealne. Ograniczenia dotkną również tych inwestorów, którzy chcą rozbudowywać instalacje już istniejące. Dozwolone są jedynie remonty. Ustawa zwiększa również opodatkowanie farm wiatrowych.

Z czego wynika ten regres, nieoczekiwany, jeśli wziąć potrzeby energetyczne Polaków i trendy światowe? Po pierwsze, Prawo i Sprawiedliwość wielokrotnie ustami swoich czołowych polityków deklarowało głęboką nieufność do energetyki wiatrowej, uważając, że stoi za nią lobby niemieckich producentów, które szuka rynku zbytu dla wiatraków. Po drugie PiS chce zahamować rozwój energetyki rozproszonej, widząc w niej zagrożenie dla tradycyjnego modelu opartego na węglu kamiennym i brunatnym. Ostatnie miesiące pokazują, że nowa władza w Polsce będzie konsekwentnie wspierać przemysł wydobywczy i energetykę węglową, nawet wbrew rachunkowi ekonomicznemu. Pod tym projektem podpisał się 22 czerwca 2016 Andrzej Duda .

Kilka dni później przyjął kolejną ustawę. Tym razem była to nowelizacja ustawy o odnawialnych źródłach energii, uchwalonej jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu, po wielu latach zabiegów i dyskusji. Ekolodzy przyjęli ją z nadzieją, zawierała bowiem szereg ułatwień i zachęt dla prosumentów. Liczono, że właściciel domku jednorodzinnego będzie mógł produkować energię na własne potrzeby, a nadwyżki sprzedawać do sieci. To rozwiązanie zostało przyjęte z dużą niechęcią zarówno przez koncerny energetyczne jak i operatora sieci przesyłowych. Prawo i Sprawiedliwość postanowiło powrócić więc do punktu wyjścia: wsparcie dla prosumentów zostało tak ograniczone, by produkcja energii w mikroinstalacjach przestała się opłacać. PiS stawia na współspalanie węgla i biomasy leśnej w dużych instalacjach, wielokrotnie krytykowane jako ten rodzaj OZE, który z ochroną środowiska nie ma zbyt wiele wspólnego.

Te ustawy oznaczają dla polskiej polityki energetycznej krok w tył.

Zamiast poszukiwać rozwiązań, które ułatwią rozwój energetyki rozproszonej, lokalnej, władza stosuje rozwiązania sprzed kilkudziesięciu lat. Jak ryzykowne jest to podejście, pokazuje paradoks z południowej Polski: jedną z elektrowni, które skorzystają na nowelizacji, jest Połaniec, który zainwestował w instalacje do współspalania. Tyle tylko że kolejne suche lata obniżają poziom wody w Wiśle, utrudniając dostęp do wody potrzebnej do chłodzenia i zagrażając płynnej pracy elektrowni. Na ironię losu zakrawa fakt, że Polacy i Polki zapłacą przypuszczalnie blackoutem za nieufność rządzących do OZE i wsparcie dla przemysłu węglowego.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.