Zmiany klimatu i przyszłość energetyki według Trumpa i Clinton

Napis na podtopionym budynku "I don't believe in global warming"

Historycznym momentem kampanii prezydenckiej było pytanie o pomysły kandydatów na zrównoważoną politykę energetyczną. Trump zasłynął z kwestionowania globalnego ocieplenia, Hillary Clinton przesunęła się w sprawach ekologii na lewo od Baracka Obamy, a lobbyści na rzecz paliw kopalnych wydali wielkie miliony usiłując zaczarować rzeczywistość.

Donald Trump powiedział niedawno na spotkaniu z producentami gazu łupkowego w Pittsburgu, że jako prezydent wprowadzi plan „Po Pierwsze Ameryka” (America First), którego lwia część poświecona będzie problemowi bezpieczeństwa energetycznego. W jego założeniach jest odwrót od Obamowskiej polityki walki z ociepleniem klimatu, poluzowanie regulacji, zniesienie limitów na wydobycie węgla oraz nowe odwierty oraz budowa infrastruktury, m.in. kontrowersyjne projekty rurociągów i stacji eksportu paliw kopalnych. Kandydat republikanów obiecał, że przywróci miejsca pracy w górnictwie i pomoże konsorcjom wydobywającym gaz łupkowy, które w ostatnich latach ledwo zipały ze względu na utrzymujące się niskie ceny tego surowca. Nie omieszkał przy tym zaatakować Hillary Clinton. „Ona wprowadzi podatek od emisji dwutlenku węgla i jeszcze drugi, od produkcji gazu łupkowego. Zapłacą za to przeciętni Amerykanie”, straszył zebranych. Na wyrost. Clinton tego nigdy nie proponowała, to mówił jej rywal w demokratycznych prawyborach Bernie Sanders.

- W sumie tak sformułowana propozycja to jakaś kolosalna bzdura. Wspieranie z jednej strony pensylwańskich wydobywców gazu oraz odtwarzanie rynku pracy w sieci kopalni w Zachodniej Wirginii, Kentucky i reszcie regionu Appalachów nie da się ze sobą pogodzić. Interesy tych grup biznesowych są ze sobą najzwyczajniej sprzeczne – mówi Nam Jonas Lawrence z United Mine Workers (Związku Zawodowego Pracowników Kopalni). Dotowanie wydobywania węgla odbiłoby się od razu na zyskach zajmujących się gazem rywali, którego cena zapewne jeszcze bardziej by spadła.

W typowy dla siebie sposób Trump poruszył też kwestię przemysłu naftowego:  „Każdy dolar, który tracimy stroniąc od odwiertów, to dolar zarobiony przez naszych wrogów z zagranicy”. Tłumaczył to tym, że w biedniejszych krajach nie ma żadnych regulacji, dlatego wygrywają one energetyczną wojnę ze Stanami Zjednoczonymi. I zaproponował, że całkiem uwolni rynek wydobycia ropy. Za Obamy rząd wydzierżawił wody nad Zatoką Meksykańską firmom poszukującym złóż tego surowca, ale z drugiej strony ograniczył odwierty wzdłuż linii brzegowej Pacyfiku i Atlantyku. The Donald proponuje tutaj wolną amerykankę.

Ale najbardziej osobliwe historie republikański kandydat opowiada w sprawie globalnego ocieplenia. Kilkadziesiąt razy twittował, że nie ma żadnych naukowych dowodów na istnienie tego problemu i że to wymysł Chińczyków, którzy chcą zawłaszczyć kontrolę nad światowym rynkiem energetycznym dla siebie. Oświadczył, że wycofa się z zawartego w Paryżu porozumienia w sprawie emisji gazów cieplarnianych. I zakończył tak ambiwalentnie jak się tylko dało: „Jest jeszcze tyle spraw do zbadania w tym temacie. Musimy wszystko dokładnie sprawdzić pod kątem tego, co uczyni nasze życie lepszym, bezpieczniejszym i bogatszym”.

Tymczasem Stany Zjednoczone w ostatnich latach, szczególnie na zachodzie, ucierpiały z powodu największych susz w historii. Donald Trump to dostrzega i mówi, że „sprawa wody będzie priorytetem jego rządu”. Nie wyjaśnia jednak, jak o ten priorytet chce zawalczyć. Dla porównania: jego rywalka przygotowała skrupulatny, liczący ponad tysiąc stron projekt utworzenia agencji regulacyjnej o roboczej nazwie Western Water Partnership (Zachodnie Partnerstwo Wody), która ma koordynować prace różnych urzędów centralnych i stanowych w sprawie oszczędzania wody i wprowadzać innowacje. Część infrastruktury ma bowiem ponad sto lat.

- Plan Donalda Trumpa w sprawach ekologicznych to po prostu brak planu. To jest aż nieprawdopodobne, ile jest sprzeczności, w tym co on mówi. Może jest w tym jakaś intryga? Przecież związki byłego szefa jego kampanii Paula Manaforta z Kremlem i rosyjskimi oligarchami władającymi rynkiem energetycznym nie są tajemnicą. Może wola wprowadzenia kompletnego chaosu jest częścią zaprojektowanego na zewnątrz planu destabilizacyjnego? Ale twardych dowodów na to nie ma. Równie dobrze może to być po prostu graniczący z szaleństwem ekscentryzm, że się wszystkim obiecuje wszystko – mówi nam Bill Asari, doradca ds. energetyki kilku wielobranżowych konsorcjów.

Lobbing producentów paliw kopalnych był w tej kampanii widoczny przede wszystkim w prawyborach, kiedy się okazało, że Hillary Clinton brała dotacje od wydobywców węgla kamiennego. Sporo też dostał Ted Cruz, główny rywal Trumpa w walce o nominacje Partii Republikańskiej. Ataki na tych, którym zarzucało się uzależnienie od producentów tradycyjnych producentów energii się skończyły, kiedy wyszło na jaw, że ekolog numer jeden, Bernie Sanders, sam brał od nich pieniądze. Tymczasem odkąd już w jesiennej kampanii The Donald zaczął jednocześnie kokietować kilka konkurencyjnych koterii, lobbyści zrobili krok w tył i czekają na rozwój wydarzeń. A Clinton przyglądając się ze zdziwieniem rywalowi zaczęła odważniej niż w prawyborach mówić o tym, że walka z ociepleniem klimatu i ostrożne acz konsekwentne poszukiwanie odnawialnych źródeł energii to podstawowe wyzwania Ameryki.

Artykuł powstał dla Dziennika Gazety Prawnej dzięki wsparciu Fundacji im. Heinricha Bölla.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.