Z porozumieniem paryskim czy bez - Trump nie będzie miał ostatniego słowa w sprawie amerykańskiej polityki klimatycznej

Protesty przed Białym Domem w Waszyngtonie
Teaser Image Caption
Protesty przed Białym Domem w Waszyngtonie

Pierwszego czerwca w Ogrodzie Różanym w Białym Domu prezydent Donald Trump ogłosił, że zamierza rozpocząć działania, których celem będzie wystąpienie Stanów Zjednoczonych z paryskiego porozumienia klimatycznego, i tym samym ponownie skazał swój kraj na rolę „pariasa” w międzynarodowych negocjacjach klimatycznych. USA zyskują ten status już po raz drugi po tym, jak administracja George’a W. Busha odrzuciła protokół z Kioto w marcu 2001 roku. Od tamtego czasu wzrosły jednakże zarówno poparcie amerykańskich wyborców dla projektów klimatycznych na skalę światową, jak i chęci i możliwości regionalnych działaczy w zakresie realizowania ambitnej agendy klimatycznej.

W rzeczywistości – pomimo zapowiedzi Trumpa i de facto zrzeczenia się przez Stany Zjednoczone roli światowego lidera w dziedzinie klimatu – administracja Trumpa nie może wypowiadać się w imieniu ambitnych działaczy klimatycznych z kraju ani też hamować ich starań. Wiadomością, która daje nadzieję, jest to, że Amerykanie podejmują odpowiedzialne działania mające na celu łagodzenie skutków zmian klimatu i zbiorowo radzą sobie znacznie lepiej niż ich przywódca. W USA nie brakuje silnych graczy na szczeblu regionalnym i miejskim, którzy szykują się do walki i chcą stanowić prawo na rzecz ambitnej polityki klimatycznej.

Działacze na szczeblu lokalnym i stanowym wzmagają wysiłki

Tuż po tym, jak Trump ogłosił, że Stany Zjednoczone wycofują się z paryskiego porozumienia klimatycznego, burmistrzowie 61 miast, reprezentujący 36 milionów Amerykanów, złożyli wspólne oświadczenie, że będą realizować cele porozumienia paryskiego i wzmacniać relacje z partnerami na całym świecie w celu ochrony planety i stworzenia ekologicznej gospodarki energetycznej. Wpisuje się to w trend rosnącego znaczenia podmiotów pozapaństwowych w procesie klimatycznym. Przykładem jest organizacja C40 Cities Climate Leadership Group, która zrzesza 90 miast globalnych zamieszkałych przez 650 milionów ludzi i stanowiących jedną czwartą gospodarki światowej. Radzie C40 przewodniczy były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, który finansuje inicjatywę ze środków prywatnych. Ponadto 27 miast, w tym Atlanta i Chicago, już zobowiązało się, że do 2025 roku całość zapotrzebowania na energię elektryczną będzie zaspokajać przy pomocy energii odnawialnej. Minnesota, Illinois, Nowy Jork, Kalifornia, Waszyngton, Oregon oraz stany Nowej Anglii wyznaczają swoje własne cele dotyczące redukcji emisji dwutlenku węgla, które już teraz znacznie przewyższają założenia określane na szczeblu federalnym w ramach indywidualnych zobowiązań redukcyjnych (ang. Intended Nationally Determined Contribution – INDC).

W Stanach Zjednoczonych i na całym świecie nie da się już zatrzymać rosnącej popularności odnawialnych źródeł energii, które stają się coraz bardziej konkurencyjne i stanowią atrakcyjną alternatywę inwestycyjną. Koszty energii pozyskiwanej ze słońca i wiatru spadły w ciągu ostatnich ośmiu lat o – odpowiednio – 80 i 60 procent. Ekologiczne technologie, takie jak sposoby magazynowania energii czy pojazdy elektryczne – w których zresztą przyszłości finansowej swojej firmy Tesla upatruje były kolega Trumpa, Elon Musk, są coraz bardziej konkurencyjne cenowo i sprawiają, że inwestycje w czystą energię stają się biznesowym pewniakiem.

Postęp technologiczny i dostęp do odnawialnych źródeł energii w istocie zmieniają krajobraz energetyczny USA, w tym również tradycyjnie „czerwonych” stanów republikańskich. Wystarczy spojrzeć na Kansas – w 2005 roku stan ten pozyskiwał z wiatru mniej niż jeden procent energii. Obecnie udział wiatru w całkowitej ilości wytwarzanej energii sięga tam 30 procent. W skali całego kraju w 2016 roku dwie trzecie nowo zainstalowanej mocy wytwórczej energii elektrycznej opierało się na wietrze i słońcu.

Nie ma powrotu do zlikwidowanych miejsc pracy w górnictwie

W sektorze energii słonecznej, który zatrudnia 260.000 osób, już teraz pracuje znacznie więcej ludzi niż w amerykańskim przemyśle węglowym (ostatnie dostępne dane z 2014 r. – w przemyśle węglowym pracowało 76.572 osób). Całkowicie i na wielu płaszczyznach podważa to argument Trumpa, który utrzymuje, że jego decyzja wynika z troski o miejsca pracy Amerykanów „w Pittsburghu, a nie w Paryżu”. Biorąc pod uwagę intensyfikację taniego wydobycia gazu ziemnego, lokalne miejsca pracy, o których mówi Trump, nie powrócą (i porozumienie paryskie nie ma tu nic do rzeczy). Obecnie większość posad dają służba zdrowia i oświata, a nie przemysł górniczo-hutniczy, a Pittsburgh – zlokalizowane w  Pasie Rdzy miasto o tradycjach hutniczych – nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Godnym naśladowania przykładem stanu, który nie ma zamiaru wycofać się z zobowiązań dotyczących walki ze zmianami klimatu, nawet jeśli rząd federalny ma co do tego inne plany, jest Kalifornia. Przez ostatnie kilka dni senat Kalifornii, uprzedzając oświadczenie Trumpa, gorączkowo pracował nad przypieczętowaniem progresywnych regulacji w zakresie klimatu i „uodpornieniem” ich na Trumpa, tym samym uniezależniając Kalifornię od działań rządu federalnego, których celem jest wycofanie się z postanowień klimatycznych. Przewodniczący pro tempore senatu Kalifornii Kevin de Leon, który wystąpił w publicznym radio zaledwie kilka godzin po deklaracji Trumpa, zapowiedział, że Kalifornia podwoi stawkę w staraniach o objęcie roli światowego lidera w dziedzinie klimatu, obierając cel stu procent czystej energii do 2045 roku. Gdyby Kalifornia była niezależnym państwem, stanowiłaby szóstą co do wielkości gospodarkę świata. Dla stanu, który na przestrzeni ostatnich kilku lat stworzył 500.000 nowych miejsc pracy w sektorze czystej energii i może poszczycić się tym, że z sukcesem oddzielił emisje dwutlenku węgla od wzrostu PKB, wyznaczanie kolejnych ambitnych celów to jedyna droga naprzód. Ponadto Kalifornia, Waszyngton i Nowy Jork utworzyły Sojusz Klimatyczny Stanów Zjednoczonych (ang. United States Climate Alliance), którego celem jest współpraca w kraju i za granicą w ramach „koalicji chcących” wbrew Białemu Domowi z Trumpem na czele.

Większość obywateli USA popiera globalne działania na rzecz klimatu

Prezydent Trump może i otrzymał tanie brawa od osób zgromadzonych w Ogrodzie Różanym w chwili, gdy wydawał oświadczenie, i zadowolił swój podstawowy elektorat, dotrzymując obietnicy wyborczej, jednak nie może liczyć na poparcie większości obywateli Stanów Zjednoczonych. Ostatnie sondaże pokazały, że około 62 procent Amerykanów, w tym ponad sześćdziesięcioprocentowa większość osób niezależnych politycznie, opowiada się za pozostaniem przy porozumieniu. Jak dowiodły Obywatelski Marsz Klimatyczny i Marsz dla Nauki, społeczeństwo i organizacje pozarządowe nie dadzą się uciszyć. Mają one również nadzieję pokrzyżować Trumpowi plany, gdy Amerykanie pójdą głosować w wyborach połówkowych w 2018 roku.

W związku z tym, że stany, miasta i społeczeństwo pragną wzmóc wysiłki i kontynuować realizację zobowiązań klimatycznych, ludzie na całym świecie mogą w dalszym ciągu liczyć na gotowość Amerykanów do podejmowania działań wspierających projekty klimatyczne, nawet jeśli ich rząd nie jest tym zainteresowany.

„America First” i cięcia w finansowaniu działań na rzecz klimatu

Żaden aktywizm nie zrekompensuje jednak niestety tego, że administracja Trumpa nie wypełnia międzynarodowych zobowiązań finansowych w zakresie klimatu. Nawet jeżeli sama deklaracja prezydenta nie jest niczym zaskakującym i nie pociąga za sobą większych konsekwencji, trudno będzie przejść obojętnie obok tego, że pod rządami Trumpa Biały Dom odwraca się od finansowania działań na rzecz klimatu na skalę globalną. Oświadczenie, że Ameryka ma zamiar wycofać się z porozumienia paryskiego, potwierdza to, co administracja Trumpa sygnalizowała już kilka tygodni wcześniej, gdy przedstawiała projekt budżetu na 2018 rok – że podczas obecnej kadencji USA nie będą wspierały finansowo krajów rozwijających się w realizacji celów klimatycznych. Szczerze mówiąc, nawet gdyby administracja Trumpa zdecydowała się pozostać przy porozumieniu, cięcia finansowania międzynarodowych działań klimatycznych najprawdopodobniej byłyby tak samo dotkliwe. W połowie marca dyrektor do spraw budżetu Białego Domu Mulvaney stwierdził w odniesieniu do finansowania działań klimatycznych na szczeblu międzynarodowym i krajowym: „Nie będziemy już dłużej przeznaczać środków na te działania. Uważamy, że to strata waszych pieniędzy". Przykładem jest Agencja Ochrony Środowiska (ang. Environmental Protection Agency – EPA) – projekt budżetu Trumpa zakłada cięcie funduszy na Plan Czystej Energii, międzynarodowe programy na rzecz klimatu, badania naukowe w zakresie zmiany klimatu, programy partnerskie i podobne inicjatywy. Wprawdzie Trump prawdopodobnie będzie zmuszony wprowadzić do projektu budżetu poprawki, by zyskał on aprobatę Kongresu, nie wydaje się jednak, by republikańska większość w obu izbach przywróciła finansowanie międzynarodowych inicjatyw w zakresie działań klimatycznych.

Należy przypomnieć, że podczas składania indywidualnych zobowiązań redukcyjnych (INDCs) przed szczytem klimatycznym w Paryżu wiele państw rozwijających się wyraźnie zaznaczyło, ile są w stanie osiągnąć przy pomocy środków wyłącznie krajowych, oraz w jakim zakresie ich ambicje uzależnione są od wsparcia ze strony państw rozwiniętych. Przykładowo samo tylko wdrożenie indywidualnych zobowiązań redukcyjnych 48 najuboższych krajów rozwijających się mogłoby kosztować nawet 93 miliardy dolarów amerykańskich rocznie, przy czym większość tej kwoty miałaby pochodzić ze źródeł międzynarodowych. Jeden z kluczowych krajów – Indie – uzależnił wdrożenie całości swoich zobowiązań, których koszt to 2,5 biliona dolarów amerykańskich na przestrzeni 15 lat, od wsparcia międzynarodowego. Tym samym decyzja administracji Trumpa, by nie wypełniać zobowiązań finansowych w ramach UNFCCC, które stanowią fundament zwiększenia wsparcia finansowego w ramach porozumienia paryskiego i wynoszą 100 miliardów dolarów rocznie do 2020 roku, z pewnością ostudzi aspiracje krajów rozwijających się, by zwiększać swoje zobowiązania redukcyjne w kolejnych latach. Podczas gdy pewne istotne elementy wdrażania porozumienia paryskiego, takie jak spisanie zbioru zasad technicznych, mogą przez najbliższe lata odbywać się bez udziału administracji Trumpa (przypuszczalnie dopóki kolejny, bardziej oświecony rząd USA nie powróci do porozumienia), międzynarodowe źródła finansowania działań klimatycznych zanotują stratę netto, zwłaszcza że inne kraje zrzeszone w OECD nie będą chętne, by wypełnić lukę pozostawioną przez Stany Zjednoczone przy jednoczesnym zwiększaniu własnych wkładów finansowych, co byłoby konieczne. Można mieć tylko nadzieję, że Stany Zjednoczone nie pociągną za sobą kolejnych pozbawionych zahamowań buntowników spośród krajów rozwiniętych.

Można było kwestionować metody księgowości stosowane w odniesieniu do dotychczasowego wkładu finansowego USA w globalną walkę ze zmianami klimatu (na przykład to, czy pożyczki i gwarancje udzielane w ramach amerykańskiej agencji kredytów eksportowych liczą się jako wypełnianie zobowiązań finansowych Stanów Zjednoczonych w dziedzinie klimatu), jednak teraz w międzynarodowych negocjacjach klimatycznych w ogóle nie będzie mowy o środkach finansowych z USA. Budżet Białego Domu na 2018 rok całkowicie eliminuje Globalną Inicjatywę na rzecz Walki ze Zmianami Klimatu (ang.  Global Climate Change Initiative – GCCI), w ramach której w zeszłorocznym budżecie przeznaczono wsparcie na rzecz UNFCCC i Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (ang. Intergovernmental Panel on Climate Change) w wysokości 10 milionów dolarów. W ujęciu nominalnym stanowi to wprawdzie niewielką kwotę, jednak jej brak będzie boleśnie odczuwalny w codziennym funkcjonowaniu obydwu organizacji. Podczas kampanii wyborczej Trump obiecywał zawieszenie wszystkich płatności USA na rzecz „programów klimatycznych”, a jego budżet na 2018 rok zeruje wszelkie wsparcie dla ekofunduszu klimatycznego Green Climate Fund (GCF), który uważa się za kluczowy dla porozumienia paryskiego. Administracja Obamy podpisała umowę o wsparciu finansowym dla GCF w wysokości 3 miliardów dolarów, co technicznie czyni ze Stanów Zjednoczonych największego indywidualnego ofiarodawcę w ramach 10,3 miliardów dolarów obiecanych GCF, jednak poprzednia administracja była w stanie przekazać na ekofundusz tylko jeden miliard – włączając w to przelew na 500 milionów dolarów wykonany w ostatniej chwili, gdy Obama opuszczał już Biały Dom. Fundusz na rzecz Globalnego Środowiska (ang. Global Environment Facility – GEF) – jako jedyny wielostronny fundusz środowiskowy – będzie wprawdzie w dalszym ciągu otrzymywać wsparcie z budżetu, jednak wpłaty obniżą się o 30% w stosunku do 2017 roku. Projekt budżetu Trumpa zakłada również zmniejszenie o jedną czwartą kwoty wsparcia dla wielostronnych banków rozwoju (ang. multilateral development banks – MDBs). Banki te odgrywają istotną rolę w finansowaniu działań klimatycznych – tylko w 2015 roku przeznaczyły na ten cel 25 miliardów dolarów. W przeszłości Overseas Private Investment Corporation, dla której w budżecie Trumpa na 2018 rok nie znalazły się żadne środki – udzielała rocznie pożyczek, gwarancji i ubezpieczeń na kwotę jednego miliarda dolarów, by zmobilizować sektor prywatny do inwestowania w odnawialne źródła energii. Najbardziej szokujące jest chyba to, że wszystkie pozostałe programy dotyczące czystej energii w ramach amerykańskiej Agencji Rozwoju Międzynarodowego (ang. US Agency for International Development – USAID) i Departamentu Stanu, które stanowią ważną część dwustronnego wsparcia USA na potrzeby klimatu, również nie będą już dłużej finansowane, a działania na rzecz zrównoważonego rozwoju, na przykład różnorodności biologicznej i zrównoważonego zarządzania krajobrazem, zostaną ograniczone niemal do zera. Według niektórych wyliczeń cięcia w zakresie pomocy rozwojowej w 2018 roku mogą sięgnąć nawet 2,9 miliarda dolarów.

O dziwo promykiem nadziei wśród płynących ze Stanów Zjednoczonych wieści na temat finansowania inicjatyw związanych ze zwalczaniem skutków zmian klimatu są wiadomości o działaniach udziałowców zlokalizowanych w USA przedsiębiorstw inwestycyjnych, takich jak BlackStar czy Vanguard. Od korporacji, w które inwestują, domagają się one z całą stanowczością odpowiedzialności finansowej długoterminowych portfeli inwestycyjnych w zakresie zmian klimatu. Ich ostatnie zwycięstwo – największa na świecie spółka naftowa, amerykański gigant Exxon Mobil, zarządzany zresztą niegdyś przez sekretarza stanu Rexa Tillersona, który miał walczyć i przegrać bitwę z administracją Trumpa o to, by Stany Zjednoczone pozostały stroną porozumienia paryskiego.