Rząd dusz w okręgach wyborczych

Opinia

Znalezienie odpowiedzi na pytanie, czym kieruje się społeczeństwo amerykańskie  w swoich decyzjach wyborczych nie jest sprawą prostą.     

Tekst powstał w ramach wyprawy autora do Stanów Zjednoczonych wspieranej przez Fundację im. Heinricha Bölla w Warszawie i stanowi część relacji pt.: „Kampania wyborcza w USA”.    

Esopus, dziewięciotysięczne miasteczko nad rzeką Hudson, sto mil na północ od Nowego Jorku. Kilka lat temu mieszkali tu Frances McDormand i Joel Coen. Część ludzi dzień w dzień podróżuje stąd do metropolii, do pracy. Ale dzieci wolą wychowywać i posyłać do szkoły w spokojniejszym miejscu niż Manhattan. Wspólnota jest w 95 proc. biała i raczej konserwatywna, przywiązana do – jak to tu ludzie lubią mówić – tradycyjnych wartości. Przeciętny dochód na gospodarstwo, czyli 58 tys. dol. rocznie, jest o promil niższy niż średnia krajowa. Esopus mieści się w 19. Okręgu wyborczym do Izby Reprezentantów. Donald Trump zwyciężył tu przewagą sześciu punktów procentowych. W tym samym czasie kongresmenem został umiarkowany republikanin John Faso. W Izbie znalazł sobie miejsce raczej w centrum. Zapisał się między innymi do ponadpartyjnego konwentyklu ds. walki ze skutkami globalnego ocieplenia. Obserwatorzy waszyngtońskiego życia politycznego uznali go za jednego z 20 najbardziej skłonnych do współpracy z przeciwną partią członków Kongresu. Ale tym razem miał kłopot z przekonaniem do siebie większości mieszkańców Esopus. Jego kontrkandydatem był progresywny demokrata Anthony Delgado. Afroamerykanin o politycznym usposobieniu Baracka Obamy, mocno nawiązujący w kampanii do dziedzictwa byłego prezydenta.

Dlatego też komitet wyborczy Partii Demokratycznej postanowił zagrać va banque. Na ostatnim okrążeniu kampanii sztab Delgado zaczął puszczać w lokalnej telewizji reklamówki oskarżające kongresmena Faso o to, że jako członek komisji budżetowej Izby Reprezentantów głosował za restrykcjami w Obamacare, flagowym projekcie ubezpieczeń zdrowotnych poprzedniej prezydentury. I że jego głos przeważył. W spocie przypomniano, że republikanin popiera ograniczenia prawa do polisy dla osób, które wcześniej chorowały już na przewlekłą chorobę wymagającą kosztownego leczenia. Trzeba przypomnieć, że opłaty za długo trwającą opiekę zdrowotną, np. w przypadku nowotworów, są najczęstszą przyczyną bankructw w Stanach Zjednoczonych. 

- Oczywiście wiem, że głos Faso liczył się tak samo jak innych członków komisji i zrzucanie winy tylko na niego jest nadmiarowe. Ale nie da się ukryć, że republikanie stanęli murem za Trumpem, a to już dla mnie za dużo. Nie tylko w sprawie ACA (Affordable Care Act, potoczna nazwa Obamacare – red.). To, co definitywnie przekreśliło tą prezydenturę to zabieranie rodzicom małych dzieci. Barbarzyństwo najgorszego typu - mówi DGP Holly Sachs, emerytowana pielęgniarka z Esopus. Chodzi jej o to, że rząd Donalda Trumpa w ramach polityki zera tolerancji wobec imigrantów rozdzielał nielegalnie przybyłe do Stanów Zjednoczonych rodziny. Rodziców zamykał w areszcie, a dzieci, nawet te dwuletnie, w specjalnych ośrodkach azylowych. Amnesty International oszacowała, że stało się tak w co najmniej 600 przypadkach.

Sachs jest członkinią Partii Republikańskiej i przez niemal całe dorosłe życie głosowała na prawicę. W wyborach uczestniczy od czasów Richarda Nixona. To było dla niej stronnictwo rozsądku, umiaru i sprawnego zarządzania. Imponowała jej walka o zrównoważony budżet, surowe traktowanie przestępców, stanie na straży praw osób wierzących w coraz bardziej laicyzującym się świecie. To się zmieniło. W 2016 r. się po raz pierwszy wyłamała i poparła Hillary Clinton, bo mężczyzna z blond grzywką wydał jej się zbyt ordynarny. Ale jednocześnie w wyborach do Izby Reprezentantów zakreśliła krzyżyk przy nazwisku Johna Faso. W tym roku już nie. En block zagłosowała na demokratów na wszystkie urzędy w jej okręgu. – Coś we mnie pękło gdy zobaczyłam drugą reklamówkę. Streszcza ona historię dwóch imigrantów, którzy zabili policjanta. Gdzieś blisko granicy z Meksykiem, w Arizonie albo Kalifornii. I kończy się komentarzem Trumpa: „To demokraci ich tu wpuścili”. Takie stawianie sprawy jest dla mnie szaleństwem, dlatego nie miałam tym razem wyjścia i zagłosowałem na opozycję – dodaje Sachs.

Wedle badań Gallupa rekordowa liczba kobiet zagłosowała na kandydatów Partii Demokratycznej – 63 proc. W przypadku mężczyzn poparcie dla obu stronnictw było podobne. To matki-Amerykanki z przedmieść decydują teraz o kierunku, w jakim pójdzie kraj. Dodatkowym bodźcem dla nich była sprawa przesłuchań kandydata na sędziego Sądu Najwyższego Bretta Kavanaugha, którego Christine Blasley Ford i dwie inne kobiety oskarżyły próbę gwałtu. Republikanie w Senacie to zbagatelizowali, a FBI przeprowadziło krótkie śledztwo. Agenci nie przesłuchali jednak ani Ford ani Kavanaugha. Potem, w głosowaniu całej izby, sędzia dostał głosy od wszystkich republikanów oprócz Lisy Murkowski z Alaski i został zaprzysiężony na członka SN. Taka postawa wywołała gniew kobiet. – Jeszcze rok temu miałabym wątpliwości i obstawiałabym, że sprawa będzie żyć w mediach przez 24 godziny. Ale ruch #MeToo wszystko zmienił. Po ujawnieniu afery Weinsteina obudziliśmy się w świecie w jakim oskarżenia padające pod adresem wpływowych mężczyzn są naprawdę poważnie traktowane. Zmieniły się proporcje. Ofiary przeszły do ofensywy, a obrońcy status quo stali się ostrożniejsi w kwestionowaniu wiarygodności kobiet – uważa Liz Plank, publicystka portalu Vox. To o tyle słuszne, że ponad dwa lata temu, kiedy w finale kampanii prezydenckiej ujawniono taśmy, na których Donald Trump mówi o kobietach w sposób wyjątkowo obsceniczny, mimo wszystko zdobył on większość głosów białych kobiet. Zmiana jest wyraźna. Język prezydenta razi nie tylko w sprawach związanych z intymnością. Biali ludzie z przedmieść zmęczeni są też tym jak Trump mówi o patriotyzmie i że odbiera wielu ludziom prawo do bycia i czucia się Amerykanami. Okręgi wyborcze, w których dominują ludzie o poglądach Holly Sachs, rozsiane są po całej Ameryce, nawet w tradycyjnie konserwatywnych stanach jak Kansas czy Nebraska.

Wedle politologa i eksperta od nastrojów elektoratu Larry’ego Sabato białe kobiety z wyższym wykształceniem stały się obecnie grupą demograficzną, która jest języczkiem uwagi w nadchodzących cyklach wyborczych. Jeżeli Partia Demokratyczna pozyska je na stałe, to będzie prawdziwy diament w ich koalicji. Przede wszystkim dlatego, że nie są one – w przeciwieństwie do głównego składnika lewicowej koalicji, czyli Afroamerykanów – politycznie wyobcowane. I zawsze głosują. Frekwencja wśród tych drugich jest z kolei zwykle najniższa. W 2008 r. się tylko zmobilizowali, kiedy kandydował Barack Obama. Ale osiem lat później część z nich, szczególnie mieszkańcy Filadelfii, Pittsburga i Detroit zostali w domu, co kosztowało Hillary Clinton Pensylwanię i Michigan, a w konsekwencji zwycięstwo.

Sabato jest przekonany, że Donald Trump zmienił oblicze Partii Republikańskiej przesuwając się w prawo i że strata poparcia wśród kobiet jest nieodwracalna. Tymczasem „New York Times” – trochę z przekory - niemal w przeddzień wyborów wysłał swoich reporterów w poszukiwaniu tych, które jednak prezydenta cenią. Dziennikarze nowojorskiego dziennika wyłuskali powtarzające się wśród nich wypowiedzi. O ironio, spora część jego zwolenniczek otwarcie mówi, że jest „tępy” (z ang. blunt), ale umie dopiąć swego. I to im imponuje. Doceniają też jego doświadczenie biznesowe i fantazjują o nim jako człowieku, który się dorobił. Można się śmiać, ale socjologowie i o lewicowych i o prawicowych poglądach już pół wieku temu się zgodzili, że dla Amerykanów najważniejszą kategorią życia społecznego jest możliwość awansu klasowego. Znamienne jest jednak to, że wszystkie przepytane kobiety milczały na temat molestowania seksualnego.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.