W Pittsburghu nie chcą się dusić smogiem. Jak działają?

Relacja

Choć dzieli je odległość ponad 7 tys. km, mają podobny cel: chcą być liderami walki z zanieczyszczonym powietrzem, nawet wbrew polityce krajowej. Pittsburgh chce, by do 2030 r. budynki czerpały energię elektryczną ze źródeł odnawialnych. Kraków już za osiem miesięcy wprowadzi w życie zakaz palenia węglem w domach.

Tekst powstał w ramach programu Transatlantic Media Fellowships, w którym wspieramy zaangażowane dziennikarstwo i udzielamy stypendium dla dziennikarzy na podróż do Stanów Zjednoczonych i napisanie relacji w jednym z trzech priorytetowych dla Fundacji obszarów: polityka klimatyczna i energetyczna, demokracja i prawa człowieka oraz polityka zagraniczna i bezpieczeństwa. Dominika Wantuch jest jedną z trojga tegorocznych stypendystów.

Był 1 czerwca 2017 r., gdy burmistrz Pittsburgha Bill Peduto napisał do prezydenta Donalda Trumpa na Twitterze: „Jako burmistrz Pittsburgha zapewniam pana, że będziemy podążać za zapisami porozumienia paryskiego dla naszych ludzi, naszej gospodarki i przyszłości”. A samą decyzję prezydenta skomentował, podkreślając, że jest to „katastrofa dla naszej planety, katastrofa dla miast takich jak Pittsburgh”.

Zrobił to w reakcji na ogłoszenie przez Trumpa, że wycofuje się z porozumienia paryskiego, które obliguje wszystkie kraje na świecie do walki z globalnym ociepleniem, redukcji emisji gazów cieplarnianych i zahamowania globalnego wzrostu temperatury.

W kolejnych dniach decyzję Billa Peduto o realizacji zapisów najważniejszego porozumienia klimatycznego w historii poparli burmistrzowie dziesiątek miast, gubernatorzy stanów i największe międzynarodowe firmy i korporacje, a zagłębie hutnicze zwane Miastem Stali w Pensylwanii stało się synonimem proekologicznej transformacji w Stanach Zjednoczonych.

„Miasto Stali” się dusi

Gigantyczne czarne chmury unoszące się z kominów fabryk i hut, odór przetapianych metali, huk maszyn, zalane żużlem obszary, które jeszcze chwilę temu były zielonymi pagórkami, płynące ulicami śmieci, ścieki i odpady z hut. „Prawdę mówiąc, Pittsburgh jest w najlepszym wydaniu dumnym, ponurym miastem. W najgorszym wypadku nie można wyobrazić sobie niczego ciemniejszego, bardziej obskurnego lub bardziej zniechęcającego” – mówił o Pittsburghu w 1883 r. pisarz Willard Glazer.

Miasto nazywane było wtedy doliną pracy, trującą, zanieczyszczoną potęgą przemysłu maszynowego, elektrotechnicznego, transportowego, chemicznego i szklarskiego. Rozwijało się w piorunującym tempie, ale nie nadawało się do życia. – Wszędzie rozwijało się wtedy hutnictwo i węgiel. Ludzie umierali przez zanieczyszczone powietrze. Szacuje się, że przez przemysł straciliśmy ok. 50 proc. populacji. Wyobraź sobie miasto, które ma 600 tys. mieszkańców i nagle zostaje 300 tys. – opowiada Grant Ervin, doradca burmistrza Billa Peduto ds. zrównoważonego rozwoju. – To musiało się zmienić. Tym bardziej że Pittsburgh słynął z tego, że zanieczyszczenie powietrza było tak wielkie, że nawet w ciągu dnia musiały być zapalone uliczne latarnie, bo wydawało się, że zapada zmrok.

To nie był zmrok. To były pyły unoszące się nad miastem wskutek wydobywania węgla kamiennego. Wiedza o nich i ich skutkach dla zdrowia powoli docierała do uszu mieszkańców miasta, którzy jeszcze pod koniec XIX w. byli przekonani, że dym unoszący się nad miastem może mieć dobry wpływ na zdrowie.

W 1941 r. jednak, gdy ludzie masowo chorowali i umierali, władze Pittsburgha podjęły decyzję regulującą rodzaj i technologię spalania paliwa kopalnego. Z wdrożeniem przepisów musiały poczekać do końca wojny, ale już po niej Pittsburgh zaczął się odradzać. – Pomógł w tym kryzys transportu ropy naftowej do północnych obszarów przemysłowych. Wybudowane w czasie wojny rurociągi pod jej koniec zostały kupione przez prywatne firmy, które zmodyfikowały je, by transportować gaz ziemny. Gaz zaczął więc docierać do Pittsburgha, a ponieważ po wojnie mieliśmy już przepisy dotyczące kontroli spalania węgla, ludzie zaczęli korzystać z gazu – opowiada Grant.

Ale to był dopiero początek rewolucji w „Mieście Stali”.

Najlepsze miasto do życia

Sześć – tyle razy od 2000 r. Pittsburgh otrzymywał tytuł Najlepszego Miasta do Życia w USA. Miasto, którego gospodarka jeszcze w XX w. opierała się na węglu i dusiła w oparach smogu, dziś jest liderem rozwoju odnawialnych źródeł energii.

Pierwszy Pittsburgh Climate Action Plan władze miasta przyjęły w 2008 r., zobowiązując się do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych.

W 2017 r. burmistrz Bill Peduto wyznaczył jeszcze ostrzejsze cele, by poprawić jakość powietrza i ograniczyć emisję gazów cieplarnianych. – Pittsburgh Climate Action Plan 3.0 określa plan działań do 2030 r. – mówi Grant Ervin. I zaznacza, że plan miast jest spójny z celami porozumienia paryskiego.

Plan został opracowany z mieszkańcami, organizacjami pozarządowymi i naukowcami. Zakłada 100 proc. energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, 50-procentową redukcję emisji szkodliwych substancji, które pochodzą z paliw kopalnych, i tyle samo redukcji zanieczyszczeń pochodzących z transportu. – Taki plan powinno stworzyć każde miasto. Bo choć porozumienie paryskie jest realizowane na szczeblu krajowym, to prezydent Trump pokazał, że niczego nie można być pewnym. Dzięki temu, że mamy swój plan, możemy być spokojni – mówi dumnie Ervin. Podkreśla, że doświadczenie Pittsburgha pokazuje, że każda gospodarka oparta na paliwach kopalnych może przejść transformację w kierunku zielonych źródeł, a każdy dom, w którym wykorzystywany jest węgiel, może stać się ekologiczny i wykorzystywać inne źródła ciepła.

A w Polsce tylko Kraków

Kraków jest najlepszym i dotychczas jedynym miastem w Polsce, które może potwierdzić słowa amerykańskiego eksperta. Już we wrześniu 2019 r. w mieście zacznie obowiązywać zakaz palenia węglem w domowych piecach.

Uchwała, którą przyjęto we wrześniu 2016 r., przeszła jednak sporo perypetii. Pierwsze przepisy antysmogowe władze Małopolski chciały bowiem wdrożyć już w 2013 r. Uchwała została jednak unieważniona przez Naczelny Sąd Administracyjny.

Dopiero zmiana przepisów na poziomie krajowym i nowelizacja ustawy o ochronie środowiska umożliwiły samorządom wprowadzanie zakazów stosowania paliw stałych. Na to zdecydował się wciąż jedynie Kraków, choć jeszcze w 2016 r. kilkoro mieszkańców próbowało zapisy uchwały podważyć, składając skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego.

Przepisy antysmogowe udało się jednak obronić.

Dziś spośród 30 tys. domowych palenisk na węgiel w Krakowie zostało ok. 4 tys. pieców. Na ich likwidację mieszkańcy mają osiem miesięcy, ale... tylko do końca tego roku mogą liczyć na wsparcie finansowe od miasta przy likwidacji pieca i instalacji ekologicznych źródeł ogrzewania.

Uchwała antysmogowa zakłada bowiem, że dotacje do wymiany pieców obowiązują do końca 2018 r. W 2016 r. mieszkańcy mogli liczyć nawet na 100 proc. wsparcia miasta. Rok później – na 80 proc.

W tym roku miasto w ramach Programu Ograniczenia Niskiej Emisji (PONE) dofinansowuje inwestycje maksymalnie w 60 proc. Na pomoc liczyć mogą ci, którzy złożą wniosek do końca grudnia. Mają na to dokładnie miesiąc.

Później będą musieli finansować inwestycję sami.

Także miasto będzie musiało podjąć inne kroki, by ograniczyć ilość trujących pyłów nad miastem. – Mapa tego, co powinny robić miasta, jest jasna. Muszą inwestować w OZE, ekologiczny transport, redukować emisję z przemysłu i całkowicie eliminować paliwa kopalne. Mam nadzieję, że polskie miasta sobie z tym poradzą. Nawet wbrew polityce krajowej, która i u nas, i w Polsce jest na przekór światowym proekologicznym trendom – podkreśla Grant Ervin.

Tekst ukazał się 30 listopada w krakowskim wydaniu Gazety Wyborczej.

/*-->*/
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.

/*-->*/