Żyły w strachu przed deportacją, teraz idą w politykę. Kim są „nieudokumentowane”?

Relacja

Żyją cicho i dyskretnie, wykonując prace, których inni nie chcą się podjąć, zazwyczaj na czarno i za marne wynagrodzenie. Uczą się omijać sytuacje ryzykowne: do domu wracają późno i na krótko, aby uniknąć ewentualnej wizyty służb migracyjnych. Ale mimo ryzyka, a może właśnie ze względu na nie, wielu decyduje się na polityczną aktywność. Oto ich historie.

Tekst powstał w ramach programu Transatlantic Media Fellowships, w którym Fundacja im. Heinricha Bölla wspiera zaangażowane dziennikarstwo i udziela stypendiów dla dziennikarzy na podróż do Stanów Zjednoczonych. Anna Kiedrzynek, dziennikarka Newsweeka i stypendystka w kategorii „demokracja i prawa człowieka”, gościła w Nowym Jorku i Waszyngtonie, zbierając relacje na temat na temat kobiet działających w polityce USA.

Catalina miała 5 lat, gdy widziała, jak przed jej domem zamordowano mężczyznę. Obok stała dwuletnia dziewczynka, jego córka. Matka Cataliny wciągnęła ją do domu i ukryła. Był 1988 r. i kolumbijskie Medellín, w którym mieszkały, nie było miejscem do życia, tylko do umierania: miastem trząsł Pablo Escobar, na ulicach wybuchały bomby i strzelaniny między gangami. Matka Cataliny, pielęgniarka w jednym z miejskich szpitali, codziennie oglądała z bliska jej ofiary – postrzelone, porozrywane, krwawiące. Gdy na progu jej domu zginął człowiek, powiedziała córce: dość tego, wyjeżdżamy. Wylądowały w Nowym Jorku, formalnie jako turystki. Ciężki, duszący lęk, który czuły w Kolumbii, odpuścił i przycichł. Strach, który poczuły w USA, był inny – słabiej wyczuwalny, nie tak obezwładniający. Strach przed deportacją przypomina dyskretnego towarzysza: zawsze jest obok, ale nie potrzebuje ciągłej atencji. Catalina dorastała w tym lęku, godziła się z nim bez słów i zbędnych negocjacji.

Samodzielnie układała w głowie najczarniejsze scenariusze. Gdy matka, w Stanach zatrudniona na czarno jako sprzątaczka, nie wracała z pracy na czas do domu, w głowie Cataliny uruchamiał się tryb alarmowy. Spóźnienie mogło oznaczać awarię metra, ale o tym dziecko żyjące w Stanach bez dokumentów raczej nie myśli w pierwszej kolejności. Catalina dobrze wiedziała, że w razie deportacji rodzica, ona musi się zająć młodszym rodzeństwem; po przyjeździe do Ameryki jej matka urodziła jeszcze trójkę dzieci. Catalina miała 15 lat i podskórnie czuła, że musi być gotowa na to, że w każdej chwili może stać się jedyną opiekunką swoich sióstr i brata.

„Nieudokumentowani” – tak w Stanach mówi się o ludziach podobnych do Cataliny i jej matki. Wielu z nich granicę USA przekroczyło legalnie. I zostali. Bez obywatelstwa, zielonej karty albo ważnej wizy mieszkają w Stanach od lat i nie żyją wcale na uboczu: wrośli w społeczną tkankę, uczą się, pracują, funkcjonują niemal tak jak „zwykli” Amerykanie. Szacuje się, że na terenie całych Stanów mieszka nieco ponad 10 milionów osób bez prawa pobytu na terenie kraju. Większość (66 proc., dane za Pew Research Center) przyjechała do Ameryki 10 lat temu lub wcześniej. 800 tys. spośród 10 milionów to ci, którzy do Stanów wjechali jako dzieci.

„Nieudokumentowani” żyją cicho i dyskretnie, wykonując prace, których inni nie chcą się podjąć, zazwyczaj na czarno i za marne wynagrodzenie. Uczą się omijać sytuacje ryzykowne, do domu wracają późno i na krótko, aby uniknąć ewentualnej wizyty służb migracyjnych. Dzieci „nieudokumentowanych” chodzą do publicznych szkół, ale jeśli planują zacząć studia na uniwersytecie, muszą liczyć się z tym, że w większości stanów nie mają prawa do stypendiów ani żadnej pomocy socjalnej.

– Strach przed deportacją jest czymś oczywistym. Ale ja bałam się czegoś jeszcze: tego, że zostanę statystyką – mówi Catalina. – Dorastając bez dokumentów, w biedzie i lęku, łatwo można się potknąć, ulec kiepskim wpływom. Zwłaszcza w tak ogromnym mieście jak Nowy Jork. Zdarza się, że synowie nielegalnych imigrantów trafiają do gangów, a ich siostry, pozbawione dostępu do porządnej edukacji seksualnej, wikłają się w przemocowe związki i zachodzą w niechciane ciąże. Nie chciałam tak skończyć.

Catalina sama zapłaciła za swój college, a potem za studia prawnicze, które godziła z pracą na pełen etat. W 2003 r. wyszła za mąż za Amerykanina, co otworzyło jej drogę do uzyskania obywatelstwa. Karierę prawniczki zaczynała jako stażystka w biurze prokuratora generalnego Andrew Cuomo, gdzie zajmowała się ochroną praw niskopłatnych pracowników – osób w sytuacji podobnej do jej matki. Gdy w 2015 r. Cuomo objął stanowisko gubernatora, powierzył jej kierowanie swoim biurem. Wcześniej pracowała także jako konsultantka prawna przy radzie miasta Nowy Jork oraz w administracji stanowej. Zajmowała się tym, co było jej najbliższe, czyli problemami nielegalnych imigrantów, w tym brakiem ubezpieczeń zdrowotnych oraz eksploatacją ze strony pracodawców.

Jej matka wciąż nie miała dokumentów, ale Catalina, która w 2009 r. stała się w końcu pełnoprawną mieszkanką USA, mogła rozpocząć proces sponsorowania wizy dla członka rodziny. – To było bardzo dziwne, ale zaczęłyśmy rozmawiać o ryzyku deportacji dopiero wtedy, gdy mama otrzymała już zieloną kartę – wspomina Catalina. – Nie miała jeszcze obywatelstwa, więc pamiętam, jak wcisnęłam jej do ręki moją wizytówkę i powiedziałam: pamiętaj, jeśli kiedykolwiek cię zatrzymają, powiedz, że twoja córka jest prawniczką. Kilka lat później znowu kazałam jej wziąć wizytówkę, ale tym razem powiedziałam: jeśli cię zatrzymają, mów, że twoja córka pracuje dla gubernatora stanu Nowy Jork.

Dziewczyna z Queens

Praca w administracji rządowej, choć prestiżowa, z reguły nie wiąże się z życiem na świeczniku. Jeszcze kilka lat temu Catalina nie przypuszczała, że wkrótce jej nazwisko trafi na łamy amerykańskich gazet. – Myślałam o tym, żeby za jakiś czas wystartować w lokalnych wyborach, ale nie spieszyło mi się z tym. Dawałam sobie 5, może 10 lat. Ale 2016 rok zmienił wszystko. Po zwycięstwie Trumpa w wyborach zdałam sobie sprawę, że muszę zrezygnować z własnego komfortu i sama zacząć wprowadzać zmiany, na których mi zależy.

Cruz zdecydowała się kandydować do zgromadzenia stanowego Nowego Jorku. Wygrała w Queens – tym samym okręgu, w którym spędziła dzieciństwo i w którym jej mama, szukając dodatkowych źródeł zarobku, sprzedawała w parkach ręcznie robione empanadas (kolumbijski wypiek). Tym samym stała się pierwszą osobą żyjącą wcześniej bez dokumentów, która zdobyła miejsce w tamtejszych władzach stanowych.

Queens to największa i najbardziej zróżnicowana etnicznie dzielnica Nowego Jorku, skupisko imigrantów – także tych mieszkających w Stanach nielegalnie. Catalina zaadresowała swoją kampanię właśnie do nich, co na pierwszy rzut oka wydawało się paradoksalne – w końcu brak papierów to brak prawa głosu w wyborach. Jednak ona, znając realia życia w Queens, doskonale wiedziała, co robi. Zadomowione w Stanach rodziny nielegalnych imigrantów to często tzw. „mixed status families”, rodziny o mieszanym statusie, w których – tak jak w przypadku Cataliny – rodzice i najstarsze dziecko nie mają prawa pobytu, ale już młodsze rodzeństwo, urodzone w Stanach, ma od początku status obywateli USA. Sytuacja takich rodzin jest szczególnie trudna, bo w razie deportacji zostają brutalnie rozdzielone: rodzice i starsze dzieci wracają do kraju, z którego przyjechali, a młodsze trafiają do rodziny zastępczej. – Gdy podkreślałam przed wyborami, jak ważne są dla mnie prawa imigrantów i ochrona ich przed wyzyskiem, dobrze wiedziałam, kto będzie słuchał mnie z największą uwagą: te dorosłe już dzieci, od urodzenia będące obywatelami USA, które nadal boją się o swoich rodziców. Dałam im do zrozumienia, że losy ich mam, ojców, starszego rodzeństwa, ciotek i dziadków, choć pozbawionych prawa głosu i „niewidzialnych”, są dla mnie ważne. Że chcę ich bronić przed obecną administracją i nieludzkim traktowaniem ze strony urzędników i pracodawców.

Zmiany legislacyjne na poziomie lokalnym, które od objęcia urzędu w 2018 r. forsuje Catalina, pokazują, że to wciąż dziewczyna z Queens, doskonale rozumiejąca problemy środowiska, z którego się wywodzi. Od początku walczy o zwiększenie liczby połączeń między jej dzielnicą a Manhattanem, do którego codziennie rano dojeżdża cała armia słabo opłacanych sprzątaczek, niań, gospodyń domowych i pracowników budowlanych. Wielu nie ma stałej umowy i pracuje „na godziny”, dlatego spóźniający się pociąg i niedotarcie do pracy na czas automatycznie oznacza dla nich mniejszą wypłatę. Ostatnio Catalina przedstawiła też projekt ustawy, która umożliwiłaby ściganie niewypłacających pieniędzy pracodawców na podstawie kodeksu karnego – a nie cywilnego, jak jest obecnie.

Polityczny pazur

Deyanira Aldana przyjechała do Stanów, mając cztery lata. Z pochodzenia jest Meksykanką, ale większość życia spędziła w stanie New Jersey.

– Miałam dużo szczęścia – opowiada. – Przyleciałam tu samolotem 20 lat temu. Inni mieli gorzej. Córka znajomej mojej mamy doszła do Stanów piechotą z Gwatemali. Zabrałam ją później do galerii handlowej. Kupiła kilka par butów, o jeden rozmiar większych niż te, które nosiła wcześniej. Wciąż miała potwornie opuchnięte stopy. To było kilka tygodni po tym, jak przekroczyła granicę USA.

Aldana ma 24 lata i aby studiować na uniwersytecie, musiałaby płacić kilkanaście tysięcy dolarów za semestr. Z jej wynikami kwalifikowałaby się do stypendium – ale go nie dostanie, ponieważ, podobnie jak wcześniej Catalina, nie jest obywatelką USA. Dzięki rozporządzeniu Baracka Obamy z 2012 r., zwanym skrótowo DACA (od: Deferred Action for Childhood Arrivals) może za to legalnie pracować i nie obawia się deportacji.

Na razie, bo Donald Trump robi wiele, aby unieważnić przepis chroniący dzieci nieudokumentowanych imigrantów przed wyrzuceniem ich z USA. Chwilowo sprawa utknęła w Sądzie Najwyższym i osoby takie jak Aldana tkwią w niepewności. Ona sama co prawda jest bezpieczna – bo w świetle obecnego prawa może ubiegać się o przedłużenie ochrony i pozwolenia na pracę – ale jej młodsze rodzeństwo, wskutek „zamrożenia” DACA, nie ma obecnie możliwości ubiegania się o nie po raz pierwszy.

Upór Trumpa w sprawie DACA i jego wysiłki, aby unieważnić to rozporządzenie, jest o tyle niezrozumiały, że przepisy te skonstruowano tak, aby premiować tzw. „dobrych imigrantów”. Ochrona przed deportacją może zostać przyznana wyłącznie tym dzieciom, które nie popadły nigdy w żaden konflikt z prawem. DACA oznacza też korzyści ekonomiczne dla państwa: młodzi, których objęło rozporządzenie (ok. 800 tys. osób) pomimo braku dokumentów mogą legalnie pracować i płacić podatki. Jedna z sióstr Aldany, także objęta ochroną, założyła dzięki temu własną niewielką firmę.

Czytaj też: Donald Trump jest nieugięty. "Będę mieć ten mur"

– W stanie, w którym mieszkam, czesne dla nieudokumentowanych studentów jeszcze do niedawna było trzy razy wyższe niż dla obywateli USA – mówi Aldana. – Do tego nie możemy starać się o prawo jazdy. To wszystko jest uciążliwe, ale dało się wytrzymać dzięki DACA, która przynajmniej pozwala nam pracować i spokojnie żyć w kraju, w którym dorastaliśmy i do którego jesteśmy przywiązani. Teraz, gdy rozporządzenie Obamy jest zagrożone, sytuacja stała się dużo bardziej dramatyczna.

Aldana ma polityczny pazur: często przemawia na demonstracjach i potrafi mobilizować wokół siebie ludzi o podobnych poglądach. Na razie o startowaniu w wyborach – czy nawet zwykłym głosowaniu – może tylko marzyć, ale to nie znaczy, że marnuje swój potencjał obywatelskiej aktywistki. W 2016 r. zaczęła pracę w United We Dream, potężnej organizacji skupiającej młodych, nieudokumentowanych mieszkańców USA. Aldana wraz z innymi jej przedstawicielami wzmacniają młodych imigrantów poprzez szkolenia, treningi oraz rozwijanie umiejętności przywódczych i organizacyjnych, przydatnych podczas planowania demonstracji albo kampanii na rzecz ochrony praw osób bez dokumentów.

– Jestem dumna z tego, że udało nam się zawieźć do Waszyngtonu na demonstrację 2 tys. młodych imigrantów – mówi. – Do tego drugie dwa tysiące udało nam się przeszkolić i zarazić ich pasją do działania, np. czynnego wspierania lokalnego polityka z progresywnym programem. Ja sama, choć nie mogę głosować, mam przecież prawo chodzić po ulicy i rozdawać ulotki kandydata, który w swoim programie zawarł proimigranckie hasła. I to właśnie zamierzam robić. Działać. Z dokumentami czy bez.

Tekst ukazał się pierwotnie 24 lipca 2019 Newsweek Polska.  

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.