To będzie koniec cywilizacji, jaką znamy. Depresja klimatyczna w Polsce.

Wywiad

Możemy już mówić o występowaniu depresji klimatycznej w Polsce: chronicznego lęku przed zagładą będącą skutkiem globalnego ocieplenia. Czego boją się cierpiący z tego powodu? Konsekwencji społecznych i politycznych katastrofy klimatycznej: załamania się umowy społecznej i końca cywilizacji w znanym nam kształcie.

„Jedną z moich rozmówczyń była młoda kobieta, która niedawno urodziła dziecko. Była tak przejęta, że z tego powodu nie mogła spać przez miesiąc. Jej mąż nie mógł tego znieść, bo budziła go noc w noc i pytała, co zrobią, kiedy już zrobi się naprawdę źle. Inny uczestnik badania to mężczyzna, któremu również niedawno urodziło się dziecko. On z kolei zastanawiał się, co zrobić, by przygotować się na nadchodzącą katastrofę: czy przygotować zapasy żywności i zbiornik na wodę? Czy zapisać się do Wojsk Obrony Terytorialnej, by nauczyć się obsługi broni?” – mówi OKO.press dr Magdalena Budziszewska z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.

Dr Magdalena Budziszewska pracuje w Zakładzie Psychologii Wychowania na Uniwersytecie Warszawskim (UW) oraz współpracuje z Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW. O swoich zainteresowaniach naukowych pisze: „Badam historie jakie opowiadają ludzie. Są to m.in. narracje rodzinne, narracje o emocjach, wspomnienia biograficzne i sposoby w jakie ludzie narracyjnie konstruują siebie w różnych kontekstach społecznych. […] Mam przygotowanie psychoterapeutyczne w podejściu integratywnym i interesują mnie także tematy kliniczne w ujęciu narracyjnym, zwłaszcza te związane z wychowaniem, emocjami i z rodziną”.

„Widać więc, że reakcje na zagrożenie globalnym ociepleniem niekiedy przybierają kształt stresu pretraumatycznego: trauma się jeszcze nie wydarzyła, ale już jest przeżywana wraz z jej psychologicznymi konsekwencjami.

W zasadzie możemy już mówić o występowaniu depresji klimatycznej w Polsce – chronicznego lęku przed zagładą będącą skutkiem globalnego ocieplenia”.

Badaczka przeprowadziła pierwsze w Polsce badanie jakościowe na grupie osób mających stany lękowe i depresyjne wynikające ze strachu przed katastrofą klimatyczną. Wyniki nie zostały jeszcze opublikowane, ale w rozmowie z OKO.press badaczka dzieli się pierwszymi wnioskami i spostrzeżeniami.

Robert Jurszo: Według badania zrobionego na zlecenie OKO.press pod koniec 2018 roku świadomość zagrożenia katastrofą klimatyczną ma 44 proc. Polaków. Według podobnego badania z lutego 2019 dla WWF Polska – 60 proc.

Dr Magdalena Budziszewska: Obawa przed postępującą katastrofalną zmianą klimatu staje się w Polsce coraz bardziej powszechna. To bardzo dobrze widać w Warszawie, gdzie niemal z tygodnia na tydzień coraz więcej ludzi zaraża się tym lękiem. Oczywiście, część Polaków nadal jest nieświadoma powagi sytuacji, a niektórzy z nich są na etapie psychologicznego wyparcia. Ale z moich badań wynika, że osoby, które zainteresowały się problemem i wzięły go na poważnie, nierzadko popadają w stan rzeczywistego strachu przed katastrofą klimatyczną. Ze wszystkimi psychologicznymi konsekwencjami takiego stanu, które niekiedy przyjmują naprawdę ostrą formę.

To znaczy?

Przykładowo, jedną z moich rozmówczyń była młoda kobieta, która niedawno urodziła dziecko. Była tak przejęta, że z tego powodu nie mogła spać przez miesiąc. Jej mąż nie mógł tego znieść, bo budziła go noc w noc i pytała, co zrobią, kiedy już będzie naprawdę źle. Inny uczestnik badania to mężczyzna, któremu również niedawno urodziło się dziecko. On z kolei zastanawiał się, co zrobić, by przygotować się na nadchodzącą katastrofę: czy przygotować zapasy żywności i zbiornik na wodę? Czy zapisać się do Wojsk Obrony Terytorialnej, by nauczyć się obsługi broni? Objawy takiego lęku to też poszukiwanie lub unikanie informacji na ten temat, bezsenność, nawracające myśli i obrazy katastrofy, śmierci, niepokój, utrata sensu życia.

Widać więc, że te reakcje niekiedy przybierają kształt stresu pretraumatycznego: trauma się jeszcze nie wydarzyła, ale już jest przeżywana wraz z jej psychologicznymi konsekwencjami.

W zasadzie możemy już mówić o występowaniu depresji klimatycznej w Polsce – chronicznego lęku przed zagładą w wyniku globalnego ocieplenia.

Co najbardziej przerażało twoich rozmówców w nadchodzącej katastrofie klimatycznej?

Ich lęki nie dotyczą tego, że – przykładowo – w przyszłości upały będą jeszcze bardziej nieznośne niż dziś.

Boją się raczej konsekwencji społecznych i politycznych katastrofy klimatycznej: że dojdzie do załamania się umowy społecznej i cywilizacja w znanym nam obecnie kształcie po prostu się rozpadnie.

Czyli na przykład tego, że ich sąsiad, z którym dotąd żyli w dobrej przyjaźni, pewnego dnia sterroryzuje ich, by odebrać im zapasy wody i żywności.

Lęk budzi również perspektywa kryzysu migracyjnego, do którego dojdzie, gdy miliony uchodźców uciekających z tych rejonów południa, w których nie da się już żyć, zapukają do bram Europy. A będzie to kryzys migracyjny nieporównywalnie większy od tego, z którym mamy do czynienia dziś.

Kolejny z lęków to obawa przed krachem ekonomicznym: że kiedyś obudzimy się bez oszczędności, albo nie będą one miały wartości, bo załamie się system bankowy. Niektórzy moi rozmówcy bali się też problemów z produkcją żywności w Polsce. Lista tych strachów jest więc długa.

Jak ludzie radzą sobie z lękiem klimatycznym?

Wśród nich istnieje bardzo duża potrzeba wsparcia grupowego, bo czują się bardzo wyobcowani w swoim środowisku – rodzinnym lub zawodowym – które często ich klimatycznych obaw nie podziela, a czasem nawet stygmatyzuje i wyśmiewa. W Warszawie powstała grupa wsparcia dla osób z lękiem klimatycznym, która spotyka się przy Teatrze Powszechnym w Warszawie. Bycie razem daje ludziom siłę, której nie znajdują w swoim najbliższym otoczeniu. Powstają też inne grupy, np. facebookowa grupa „Angry Parents”, która zrzesza rodziców młodzieży uczestniczącej w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym.

Najogólniejszy wniosek z moich badań jest taki, że z lękiem klimatycznym lepiej radzą sobie osoby, które są klimatycznymi aktywistami niż ci, którzy siedzą z założonymi rękami i tylko się zamartwiają.

Bo nie tylko przezwyciężają poczucie osamotnienia, uczestnicząc w grupie, która świat widzi podobnie jak oni, ale nie poddają się bez walki. Dotyczy to również tej części aktywistów, którzy nie spodziewają się zwycięstwa, ale pomimo tego, są przekonani, że w naszej obecnej sytuacji aktywizm jest najbardziej etyczną rzeczą, jaką możemy się zdobyć.

Czasem ze strony środowisk ekologicznych daje się słyszeć głos, że nie uda nam się pokonać klimatycznego zagrożenia, jeśli radykalnie nie ograniczymy konsumpcji: nie przestaniemy kupować taniego mięsa, latać tanimi liniami lotniczymi (czy latać w ogóle), czy nie zrezygnujemy z więcej niż jednego samochodu. Nazywam ten głos „wezwaniem do ascetyzmu”. Czy z punktu widzenia psychologa ten rewolucyjny apel ma sens?

We wzywaniu do indywidualnego poświęcenia kryje się sporo pułapek i jest to mało skuteczne. W naturze ludzi raczej nie leży samoograniczenie i przychodzi ono im bardzo ciężko, zwłaszcza jeśli ja mam się ograniczyć, a inni tego nie robią. Dlatego jak na razie nie ma masowego odzewu na te apele.

Ale – i to jest druga pułapka – mają one często jeszcze zakamuflowany klasistowski charakter. Bo to jest troszkę taka opowieść uprzywilejowanej „warszawki”.

Przecież wybór środka komunikacji najczęściej nie jest wynikiem jakiegoś „widzimisię”, ale wynika z przymusu ekonomicznego. Na prowincji posiadanie samochodu, czasem dwóch nie jest żadnym luksusem, ale koniecznością – z powodu słabości transportu publicznego, bądź w ogóle jego braku. Bez tych aut ludzie nie będą w stanie np. zawieźć i odebrać dzieci ze szkoły i przedszkola. Większość Polaków nie stać też – finansowo lub czasowo na kupowanie w kooperatywach spożywczych sprzedających ekologiczne produkty, dlatego wybierają tanie dyskonty, które są blisko.

Nie można proponować ascetyzmu ludziom, którzy już w pewnym sensie są ascetami – to szaleństwo wielkomiejskiej bańki, która nie ma tego rodzaju materialnych problemów.

W tym apelu jest też jakiś element moralnej wyższości: jesteśmy lepsi, bo kupujemy ekologiczne produkty i nie korzystamy z pewnych usług. Ten fałszywy – bo wynikający z ekonomicznego uprzywilejowania – rygoryzm to też prosta droga do pogardy.

No i rzecz ostatnia: koncentrowanie się na wyborach konsumenckich odwraca uwagę odpowiedzialności dużych graczy, czyli firm i korporacji. Tymczasem, mówiąc metaforycznie, my nie mamy sprawić, by ludzie nie używali plastikowych opakowań. Naszym celem jest stworzenie świata, w którym ich produkcja nie będzie opłacalna.

Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na dwie psychologiczne postawy, które są dziś bardzo niebezpieczne. Pierwsza wynika z przekonania, że zmiany zaszły już zbyt daleko, by cokolwiek dało się zrobić, więc walka z katastrofą klimatyczną jest płonna. Mówi się, że to nowa twarz denializmu klimatycznego. Przekonanie, że jest już za późno pozwala nic nie robić, zwalnia z odpowiedzialności. Druga postawa również akceptuje realność katastrofalnej zmiany klimatycznej, ale nie towarzyszy jej odruch prospołecznego aktywizmu. W tej grupie widzę zamożnych ludzi – znam takich również w Polsce – którzy budują sobie na podmiejskich działkach schrony dla siebie i swoich rodzin. Tymczasem kryzys klimatyczny to wyzwanie, któremu można sprostać tylko przez kooperację, a nie izolację od innych.

Warto także dodać, że choć wśród osób bojących się zmiany klimatu zdarzają się osoby po prostu lękowe, to znakomita większość ludzi, która tym się niepokoi, jest całkowicie zdrowa.

Międzynarodowe badania pokazały, że osoby obawiające się zmiany klimatu nie są bardziej neurotyczne od innych, cechuje je za to większa otwartość na doświadczenie i elastyczność poznawcza. Są to osoby otwarte i zdrowe, a ich obawy są – niestety dla nas wszystkich – realistyczne, a nie wymyślone.  

Patrząc z psychologicznego punktu widzenia: co Polakom przeszkadza bać się katastrofy klimatycznej? Bo ten strach wydaje się być wciąż nieadekwatny do zagrożenia, nawet jeśli świadomość problemu wzrasta.

W pierwszej kolejności – nasza biologia. Ewolucja ukształtowała nas w taki sposób, by nasz organizm reagował wyrzutem hormonów stresu w sytuacji nagłego zagrożenia, na przykład pożaru czy ataku terrorystycznego. I choć smog zabił więcej ludzi, to jesteśmy skłonni bardziej bać się islamskich terrorystów, nawet jeśli zagrożenie z ich strony jest kompletnie wirtualne, jak w Polsce. Inny przykład to energetyka węglowa – choć odpowiada za więcej śmierci niż jądrowa, to ludzie i tak bardziej boją się atomu „bo Czarnobyl”.

Tymczasem zagrożenie katastrofą klimatyczną – tak jak zanieczyszczenie powietrza – nie jest nagłe, ale „pełzające”, rozciągnięte w czasie.

Psychologia zna też tzw. efekt przesuwającego się punktu odniesienia. Na przykład, ponieważ urodziłam się w latach 70., to wiem, że śnieg zimą w Warszawie był czymś normalnym. Ale dla osoby w wieku licealnym już nie. Ona ma już inny punkt odniesienia – dla niej norma to bezśnieżna zima. To też jest powód, dla którego część osób skłonna jest negować katastrofalne zmiany klimatu, choć w dłuższej, kilkudziesięcioletniej perspektywie, są one dostrzegalne gołym okiem.

Być może mamy do czynienia jeszcze z mechanizmem wyparcia. Oznaczałoby to, że wielu denialistów, wbrew publicznym deklaracjom, tak naprawdę podświadomie boi się globalnego ocieplenia i jego skutków. I dlatego z uporem godnym lepszej sprawy wyszukuje fejkowe argumenty przeciwko realności antropogenicznej zmiany klimatycznej. Ludzie, którzy palą papierosy, też czasem szukają rzekomo naukowych dowodów na to, że palenie tytoniu nie powoduje raka, choć to kompletnie absurdalne.

Tekst pojawił się pierwotnie w serwisie informacyjnym OKO.press 15 lipca 2019 r.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.