W obronie kotłów do bielizny - esej Heinricha Bölla z 1959 r.

Jestem ślepy na wielkość, tak jak niektórzy są ślepi na kolory, jestem ślepy na środowisko społeczne i staram się praktykować brak przesądów, co często mylone jest z brakiem sądu. Wielkość, tak jak ból czy radość, nie zależy od położenia społecznego.

Heinrich Böll, 1959

Po ukazaniu się jednej z moich książek pewien krytyk na znak pochwały poklepał mnie po ramieniu, stwierdzając, że nareszcie opuściłem środowisko biedoty, moje książki uwolniły się od zapachu prania bielizny i wyzbyły się tonu społecznego oskarżenia. Takiej pochwały udzielono mi w momencie, gdy właśnie do wiadomości publicznej zaczęło docierać, że dwie trzecie ludzkości głoduje, że w Brazylii umierają dzieci, które nigdy nie poznały smaku mleka; w świecie, gdzie cuchnie wyzyskiem; gdzie bieda nie jest już ani przystankiem w drodze do walki klasowej, ani mistyczną ojczyzną, a tylko czymś w rodzaju wysypki, której należy się wystrzegać, a jeśli jakiś autor obierze ją za temat swoich prac, można mu to wytknąć, nie fatygując się zbadaniem, czy forma odpowiada treści.

Mnie osobiście ten zarzut nie dotyczy, bardziej uderza mnie duchowy zamęt, o jakim świadczy takie słownictwo, albowiem jeśli pralnia nie jest miejscem godnym literatury, to gdzie w takim razie są miejsca jej godne, gdzie ma się, jak to się zwykło tak pięknie i mgliście mówić, osiedlić literatura? [...]

O dziwo, nie przypominam sobie, bym w którymś z moich opowiadań czy powieści opisywał albo choćby tylko wspominał pralnię; czuję się niemal zobowiązany zaraz w następnej książce to nadrobić; może napiszę jakąś powieść z pralni, ale na wszelki wypadek umieszczę akcję w Chinach albo na Bliskim Wschodzie. Tyle że w takim razie nie będę mógł posłużyć się szczegółami, które znam z opowieści mojej żony. Moja żona pamięta mianowicie, że w małym miasteczku, z którego pochodziła jej babka – przypadkiem z tego samego miasteczka pochodziła też moja babka, więc mógłbym wszystko wnikliwie opisać – dzień prania był szczególnym dniem świątecznym. Za czasów naszych babek w tym miasteczku – noszącym nazwę Düren – dzień prania obchodzony był jeszcze jako święto. W czasach suto zapełnionych skrzyń na bieliznę prało się tylko raz w miesiącu, prało się całe góry, potem jechało się na błonia nad Rur, gdzie bieliznę rozkładano do bielenia, a z wozów wyładowywano beczki piwa, szynki, bochenki chleba, faski masła; do piorących dziewuch dołączały się skłonne do próżniactwa wyrostki, ówczesna chuliganeria; tańczono, pito, grano – wieczorem pakowano wybieloną bieliznę, opróżnione beczki i koszyki z powrotem na wozy i jechano do domu. Pranie bielizny było radosną okazją, i przykro mi, że do tej pory tych epizodów nie uwzględniłem. [...]

Jeśli chodzi o środowisko biedoty, od dawna zadaję sobie pytanie, jakie mamy jeszcze inne środowiska: środowisko ludzi wytwornych, środowisko ludzi prostych (w myśl motta: biedny, ale dzielny), środowisko ludzi wielkich; to ostatnie zostało mi zaoszczędzone dzięki zręczności reklamy: wiadomo, że wielcy tego świata noszą zegarki marki Rolex, co więcej miałbym o nich do powiedzenia? Mali ludzie? Jestem ślepy na wielkość, tak jak niektórzy są ślepi na kolory, jestem ślepy na środowisko społeczne i staram się praktykować brak przesądów, co często mylone jest z brakiem sądu. Wielkość, tak jak ból czy radość, nie zależy od położenia społecznego; także w pralniach godzinami wymienia się banalne uwagi, a wśród wielkich tego świata są może naprawdę wielcy; dajmy im szansę. [...]

Źródło i prawa autorskie:

Zur Verteidigung der Waschküchen
,,Heinrich Böll. Werke. Kölner Ausgabe. Bd. '12. 1959-1963"
Herausgegeben von Robert C. Conrad
O 2008, Verlag Kiepenheuer & Witsch GmbH & Co. KG
, Köln / Germany