Karawana idzie dalej

Opinia

Meksyk chce walczyć z migracją pomagając migrantom. Donald Trump woli budować mur i grozić przemocą wobec uchodźców.

Tekst powstał w ramach wyprawy autora do Stanów Zjednoczonych wspieranej przez Fundację im. Heinricha Bölla w Warszawie i stanowi część relacji pt.: „Kampania wyborcza w USA”. 

W poniedziałek 10 grudnia meksykański rząd ogłosił wart 30 mld dol. plan pomocy rozwojowej dla krajów Ameryki Środkowej aby ograniczyć migrację z biednych i dotkniętych przemocą Hondurasu, Salwadoru i Gwatemali do Meksyku i docelowo do USA. MSZ w Mexico City poinformował, że środki zostaną przeznaczone na zmiany w politykach sektorowych, by potencjalni uchodźcy nie musieli opuszczać swoich rodzinnych stron.

Zbiega się to z kryzysem humanitarnym, w jakim od trzech tygodni grzęźnie Tijuana, miasto na granicy pomiędzy Meksykiem a Kalifornią. Ponad pięc tysięcy członków tzw. karawany migrantów ze wspomnianych trzech państw chce się dostać do USA, ale procedury azylowe oraz antyimigracyjna retoryka i polityka Donalda Trumpa zmuszają ich do czekania na rozstrzygnięcie przez wiele miesięcy.

Stanowisko amerykańskich władz wobec tej sytuacji nie ma precedensu. Kiedy karawana zbliżała się do granicy, Trump rozkazał Pentagonowi wysłać tam żołnierzy i zobowiązał do „użycia śmiercionośnej siły” wobec bezbronnych ludzi, którzy chcieliby się przedostać do lepszego świta. Prezydent USA nazywa migrantów bad hombres (złymi ludźmi), uważa że w ich szeregach są przestępcy, a cała inicjatywa jest dla niego próbą inwazji na Amerykę. Tymczasem w konwoju znalazło się wiele kobiet i rodzin z małymi dziećmi.

Dotąd główną metodą przedostania się do USA było nielegalne przekroczenie granicy, oddanie się w ręce władz, oświadczenie, iż jest się uchodźcą z przyczyn politycznych i oczekiwanie na sfinalizowanie procedury azylowej. Teraz rząd amerykański robi wszystko, by tych ludzi wystraszyć i przepędzić.

Karawana nie jest pierwszym tego rodzaju zjawiskiem. Ludzie wolą migrować w dużych grupach, bo tak jest bezpieczniej. Ale ta akurat przyciągnęła uwagę mediów i świata z osobliwego powodu. Otóż Donald Trump ogląda kompulsywnie przyjazną mu telewizję Fox News – to jego jeden z niewielu kontaktów ze światem zewnętrznym. A w slangu mediowym funkcjonuje pojęcie B-Roll. To sytuacja, w której w tle idzie jakiś materiał, a słychać komentarz osoby znajdującej się w studiu. Fox puszczał na okrągło jeden i ten sam materiał z forsowania granicy gwatemalsko-meksykańskiej przez karawanę i odniósł wrażenie, że sytuacja się notorycznie powtarza i do USA zmierzają hordy liczące miliony ludzi.

Jest jeszcze jeden społeczny wymiar chaosu nad Rio Grande. Oficjalnie Ameryka jako kraj równości się tym brzydzi, ale regularnie stosowana jest procedura profilowania rasowego. Ta praktyka to współczesna segregacja na podstawie koloru skóry. I dotyczy w zasadzie trzech grup. Pierwszą są Latynosi, czyli wedle Trumpa bad hombres, z gruntu podejrzewani o to, że mogą być nielegalnymi imigrantami. Ta sprawa znalazła już 42 lata temu swój finał w Sądzie Najwyższym. Felix Humberto Brignoni-Ponce jechał autostradą nieopodal San Clemente w południowej Kalifornii. Wiózł ze sobą dwóch mężczyzn. Dwóch funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy akurat opuścili swój posterunek, zatrzymało auto. Po wylegitymowaniu pasażerów okazało się, że ci dwaj z tylnego siedzenia są nielegalnymi przybyszami. Cała trójka została aresztowana. Ale mundurowi – jak się okazało na swoje nieszczęście - od razu wyznali swoim przełożonym, że powodem zatrzymania pojazdu była śniada cera kierowcy. Brignoni-Ponce ich pozwał i wygrał przed ostatnią instancją. Dziewięciu sędziów bez głosu sprzeciwu uznało, że funkcjonariusze nie mieli żadnego powodu do zatrzymania samochodu, a koncentrując się na kolorze skóry Feliksa złamali 4. Poprawkę do konstytucji USA, której odnoszący się do tej sprawy fragment brzmi:

Prawa ludu do nietykalności osobistej, mieszkania, dokumentów i mienia nie wolno naruszać przez nieuzasadnione rewizje i zatrzymanie; nakaz w tym przedmiocie można wystawić tylko wówczas, gdy zachodzi wiarygodna przyczyna potwierdzona przysięgą lub zastępującym ją oświadczeniem.

No cóż. Wspomniane rozporządzenie wykonawcze Trumpa dotyczące deportacji nielegalnych imigrantów pewnie kiedyś trafi do Sądu Najwyższego, ale dopóki nie zostanie unieważnione, wszelakie służby mundurowe będą przygodnie legitymować Latynosów, bo może trzeba ich będzie „odesłać” do Meksyku. Problem ten został niemal 20 lat temu sportretowany w serialu „Prezydencki poker”. Patrol zatrzymał auto prowadzone przez śniadego mężczyznę z wąsami. Policjanci profilaktycznie aresztowali człowieka uznawszy (bez badania alkomatem), że jest nietrzeźwy. Potem się okazało, że dziwnie się zachowywał i sprawiał wrażenie pijanego, bo przechodził atak chronicznego zapalenia wątroby. A był nim… właśnie nominowany przez prezydenta do Sądu Najwyższego sędzia Roberto Mendoza.

Ostatnio na pograniczu doszło do zbrodni podszytej rasistowską nienawiścią (a może nienawiścią do samego siebie, bo sprawca i ofiary pochodzą z tej samej grupy etnicznej), a – co najbardziej zatrważające – dokonanej przez funkcjonariusza w mundurze. 35-letni Juan David Ortiz, członek US Border Patrol, czyli tamtejszej straży granicznej, został jesienią zatrzymany w Laredo w Teksasie pod zarzutem dokonania czterech morderstw, grożenia piątej osobie bronią służbową oraz przekroczenia uprawnień.

Zabójstw dokonał we wrześniu. Na liście ofiar są Melissa Ramirez, Claudine Ann Luera, Guiselda Alicia Hernandez oraz Nikki Enriquez. Wszystkie żyły z prostytucji. Ta ostatnia była osobą transseksualną. Wszystkie zginęły w niedalekiej odległości od siebie w północnozachodniej części Webb County. Prokurator po przesłuchaniu podejrzanego podał do wiadomości przerażające szczegóły. Ortiz uważał, że wykonuje obywatelski obowiązek „czyszcząc” społeczeństwo z „elementów niepożądanych”, ludzi za którymi nikt tęsknić nie będzie. I nieprzypadkowo wybierał Latynoski, bo chociaż sam jest Latynosem, miał je za najpodlejsze.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.