O "różowych trójkątach", przywracaniu w Niemczech i Polsce pamięci o prześladowaniach ze względu na orientację sekualną w czasie II Wojny Światowej oraz odkrywaniu zapomnianej historii - opowiada doktora Joanną Ostrowską w wywiadzie z Mariuszem Kurcem dla magazynu Replika.
Historia homoseksualnych ofiar nazizmu - więźniów, którzy na pasiakach nosili symbol różowego trójkąta, jest u nas praktycznie nieznana. Literatura przedmiotu po polsku niemal nie istnieje. To ledwo kilka artykułów i jedna większa publikacja Kampanii Przeciw Homofobii („Różowe trójkąty” pod red. Katarzyny Remin, 2012)
A od upadku III Rzeszy mija właśnie 70 lat. Nadal dyskusja na ten temat w naszym kraju jest bardzo trudna.
My sami w „Replice” do tej pory nie zamieściliśmy artykułu o różowych trójkątach.
Zastanawiałeś się, dlaczego? I dlaczego teraz poprosiłeś mnie o wywiad?
Szykowałem się od dłuższego czasu, ale nawet jeśli są chęci, to nie jest łatwo. Moja własna wiedza na ten temat „rodziła się” w bólach. Źródeł trzeba szukać za granicą. Przeczytałem wspomnienia Gada Becka i Pierre’a Seela. Obejrzałem fabularne filmy – angielski „Bent” i francuski „Unamour à taire”, dokumentalne – „Martwi geje i żywe lesbijki” i chyba najważniejszy - „Paragraf 175” – zresztą jedyny z wymienionych dostępny u nas oficjalnie (na outfilm.pl). Dopiero rocznica 70-lecia zakończenia wojny „zmobilizowała” nas.
Gdy rozpoczynałam badania w 2005 r., byłam w Miejscu Pamięci Ravensbrück. W przymuzealnym sklepiku zobaczyłam całą półkę publikacji o różowych trójkątach i innych zapomnianych ofiarach nazizmu. W Polsce – martwa cisza. Gdy pytam historyków, o co chodzi, słyszę zwykle: „Po prostu nikt z nas się tym nie interesował”. Jak to jest, że na zachód od Odry jest zainteresowanie, a na wschód – nie? Zapytani wprost, ludzie nie są w stanie nawet przyznać, że to jest tabu. Wolą udawać, że zwykła obojętność. Zresztą, nie wiem, co gorsze.
Wypełnisz tę białą plamę? Jesteś chyba jedyną osobą, która naukowo zajmuje się tematem.
Mariusz, jest gorzej, niż myślisz. Ja się „różowymi trójkątami” zajmuję na własną rękę, bez stypendium, bez grantu. Pracę doktorską, którą właśnie złożyłam, napisałam na inny temat – o seksualnej pracy przymusowej w trakcie II wojny światowej.
Podczas tamtych badań trafiłam na „różowe trójkąty”. Temat wciągnął mnie tym bardziej, że w Polsce jest aż tak nierozpoznany. Oprócz tekstów naukowych Agnieszki Weseli i Bohdana Piętki rzeczywiście nikt u nas dotychczas nie zajmował się tym tematem.
Bo dotyczy nie nas, tylko niemieckich homoseksualistów?
To bardziej skomplikowane. Losy, biografie „różowych trójkątów” z terenów i wtedy, i dziś należących do Niemiec, są badane i opisywane od ponad czterdziestu lat. W Polsce, zarówno w Miejscach Pamięci, jak i w innych jednostkach naukowych nie zajmowano się tym tematem. Dokumentacja archiwalna na terenie Polski dotycząca „różowych trójkątów” jest praktycznie niezbadana, to znaczy: ja teraz próbuję ją zbadać.
Jeżdżę po Polsce i robię kwerendy. Mam już dokumentację z archiwów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Muzeum Stutthof , Muzeum Gross Rosen. „Sprawdziłam” też już wiele kronik i akt więzień, ale jeszcze mnóstwo kwerend przede mną. To jest mrówcza praca. Potrzebowałabym z dziesięcioosobowego zespołu, a jestem sama. W archiwum w Krakowie przejrzałam niedawno akta więzienia w Nowym Wiśniczu - w dwa dni kilka tysięcy teczek, każda po kilka stron. Akta nie są poukładane, musisz każdą teczkę wziąć, obejrzeć i sprawdzić, czy człowiek, którego ona dotyczy, był skazany za homoseksualizm. A np. we Wrocławiu na razie kwerenda jest niemożliwa – akta zostały zalane w powodzi w 1997 r. i do tej porty nieodrestaurowane.
Zwykło się myśleć, że sprawa dotyczy tylko obozów, a nie więzień.
Oczywiście, że więzień również. Jedni trafiali do obozów, inni – większość! - do zwykłych więzień. Czasem siedzę w archiwum cały dzień i nie znajduję ani jednego „mojego” więźnia. Czasem wśród setek akt jest np. dwóch „moich”. Trzeba ich wyłuskać.
Joanna pokazuje mi odbitki akt. Oglądamy m.in. kartę jednego więźnia obozu w Sztutowie . Oskar B , urodzony w 1888 r., mieszkał w Königsberg (dziś Kaliningrad).Do obozu trafił w kwietniu 1943 r. Żonaty. Przestępstwo? „Homosexuell”. Zmarł dwa miesiące później - w lipcu 1943 r.
Zwykle są tylko suche informacje, ale czasem zdarza się, że do tych dokumentów dołączone są zeznania. Wtedy można dowiedzieć się więcej. To byli ludzie z różnych stron, w różnym wieku, z różnym wykształceniem, bardzo różnych zawodów. Złapani i skazani w najprzeróżniejszych okolicznościach. Mnóstwo ludzi zapisywało się na tzw. volkslisty, czyli przyznawało się do niemieckich korzeni albo po prostu było do tego zmuszonych. Jedni mieli je rzeczywiście, inni byli Polakami, ale nie mieli wyjścia. Mnóstwo Niemców z głębi III Rzeszy przybyło na tereny podbitej Polski po wrześniu 1939 r. – nie tylko wojskowi czy policjanci, ale też biznesmeni, urzędnicy – i niektórzy z nich popełniali „przestępstwo” homoseksualizmu. Z drugiej strony mnóstwo Polaków było wywożonych w głąb III Rzeszy do pracy przymusowej– i znam co najmniej jeden przypadek, że w takim Polaku zakochał się Niemiec, jego pracodawca. Zachowały się ich listy i zdjęcie Polaka. Obaj zostali skazani za homoseksualizm.
W publikacji KPH jest wywiad z niejakim Stefanem Kosińskim, skazanym za homoseksualizm w Toruniu w 1942 r. na 5 lat więzienia.
Ten wywiad, przeprowadzony w 1995 r. w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (USHMM), to skarb – jedyna szczegółowa relacja Polaka skazanego za homoseksualizm w czasach okupacji. Na podstawie historii jego życia napisano książkę, która wyszła m.in. w Niemczech i USA. W Polsce oczywiście nie.
Dziś na takie relacje nie ma szans, bo oni wszyscy już nie żyją. Kosiński zmarł w 2003 r. Francuz, Pierre Seel, którego wspomnienia czytałeś - w 2005. Ostatni „różowy trójkąt” Rudolf Brazda zmarł w 2011 r.
Seel pojawił się w dokumencie „Paragraf 175” i nie można go zapomnieć. Do swego rozmówcy, Klausa Müllera, naciskającego, by opowiedział swą historię, krzyczy: „Myślisz, że to łatwe? Byłem bity, poniżany, torturowany. O gwałtach analnych nawet nie wspominam. Mam orzeczone 90% kalectwa. Naziści wpychali mi 25-centymetrowy kawałek drewna do tyłka. Mam wciąż krwawienia! Musiałem patrzeć, jak mój ukochany jest pożerany przez psy!”
M.in. ten fragment filmu pokazuję studentom. Robi wstrząsające wrażenie. No, i też zwracam uwagę: Seel był Francuzem, nie Niemcem. Siedział w obozie Schirmeck koło Strasburga. To miejsce i jego współcześni mieszkańcy pojawiają się też w dokumencie „Paragraf 175”.
Masz zajęcia o „różowych trójkątach”? Jak studenci reagują?
Prowadzę zajęcia m.in. na Gender Studies UW i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym w Warszawie, gdzie prowadziłam cykl wykładów pod zbiorczym tytułem „Zapomniane ofiary nazizmu”. Opowiadałam o Romach, o świadkach Jehowy, o homoseksualistach i tzw. aspołecznych. Przychodziło kilkadziesiąt osób. Powoli, bardzo powoli wyczuwam rosnące zainteresowanie. Jeszcze kilka lat temu „Nie” pisało: „Joanna Ostrowska robi ideologię ze zwykłego jebania”, teraz chyba opór przed wiedzą troszeczkę maleje, choć w przypadku ofiar homoseksualnych jest zdecydowanie największy.
To uporządkujmy najważniejsze fakty. Gdy Hitler dochodzi do władzy na początku 1933 r., w niemieckim prawie jest paragraf 175 pozwalający skazywać za seks męsko-męski. Próby obalenia tego przepisu, podejmowane przez szereg wcześniejszych lat m.in. przez doktora Magnusa Hirschfelda, nie powiodły się, ale przynajmniej paragraf nie był w praktyce stosowany, tak?
Zgadza się. Tak zwane środowisko było obserwowane, tworzono kartoteki, ale nie czyniono z nich większego użytku. Berlin tymczasem był w latach 20. homoseksualną mekką z gejowskimi i lesbijskimi klubami.
Zostały zamknięte prawie natychmiast po dojściu Hitlera do władzy, podobnie jak Instytut Badań nad Seksualnością Hirschfelda.
Dla relatywnie wyemancypowanej społeczności LGBT nastał „czas maskowania”, by użyć określenia Claudii Schoppmann, badaczki historii lesbijek w III Rzeszy. Z klubów przeniesiono spotkania do prywatnych domów. Gdy organizowano potańcówki, dbano, by była na nich podobna liczba gejów i lesbijek. Jedna osoba stała na czatach i gdy tylko nadchodziło niebezpieczeństwo, tańczące pary robiły błyskawiczną zamiankę – z jednopłciowych przeradzały się w różnopłciowe.
Na czatach?
III Rzesza była krajem wszechobecnej inwigilacji i donosicielstwa. Obywatelom wciąż mówiono, że jeśli tylko widzą cokolwiek „niepokojącego”, powinni iść na Gestapo i powiedzieć.
Pierwszy transport różowych trójkątów, o którym wiemy, trafił do obozu w Fuhlsbüttel w listopadzie 1933 r.
Zostali oni przywiezieni w ramach tzw. aresztu ochronnego/zapobiegawczego. Wtedy to nie były jeszcze „różowe trójkąty”. Więźniowie dostawali symbol „A” jak „Arschficker”, czyli ten, który „rucha się w dupę”. Dopiero w 1937 r. „A” zastąpiono różowym trójkątem.
Dlaczego?
Trójkąty, tzw. winkle to jedne z systemów oznaczania więźniów w obozach koncentracyjnych. Były różne kolory trójkątów, które miały w widoczny sposób kategoryzować więźniów i wskazywać na ich „przewinienie”. Dążono do tego, aby jednolity system był stosowany w stosunku do wszystkich więźniów, we wszystkich obozach koncentracyjnych.
Ale jak porządkujemy fakty, to musimy powiedzieć, że w okresie narodowego socjalizmu zapisy paragrafu 175 zostały zaostrzone.
28 czerwca 1935 r. – praktycznie w rocznicę Nocy Długich Noży (29/30.06.1934), w wyniku której zamordowany został m.in. Ernst Röhm, szef bojówek SA, stary przyjaciel Hitlera i… homoseksualista niemal jawny, jak na tamte czasy. Albrecht Becker, inny bohater filmu „Paragraf 175”, mówił, że niemieccy geje nie spodziewali się po Hitlerze prześladowań, bo widzieli, że toleruje on homoseksualizm Röhma.
Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy ta data miała jednak mieć też znaczenie symboliczne. W każdym razie homoseksualizm Röhma, z którego śmiała się opozycja, gdy jeszcze istniała, i nieprzychylna nazistom prasa, gdy jeszcze istniała, stawał się coraz bardziej niewygodny.
Do wzrostu homofobii przyczyniła się też ogólna kondycja Niemiec, wielki kryzys. W takich czasach zawsze szuka się kozła ofiarnego, którego można by obarczyć winą za wszelkie niepowodzenia. Tę rolę w największym stopniu przypisano oczywiście Żydom, ale homoseksualistom również.
Zapisy paragrafu 175 rozszerzono tak drastycznie, że mężczyzna wcale nie musiał uprawiać seksu z drugim mężczyzną, żeby zostać skazanym za homoseksualizm. Nie musiało być w ogóle kontaktu fizycznego. Wystarczyło, że np. na podstawie donosu sąsiada przeszukali ci mieszkanie i znaleźli list miłosny od mężczyzny. Albo przed lokalem, w którym jeszcze niedawno był klub gejowski, stałeś z drugim mężczyzną i „uwodzicielsko” z nim rozmawiałeś.
Liczba ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do obozów koncentracyjnych jest szacowana na 5-15 tysięcy, tak?
Takie są szacunki, ale zalecałabym wielką ostrożność. Jest w Niemczech badacz, Rainer Hoffschildt, który prowadzi dokładną listę z imionami i nazwiskami. Wciąż odkrywa nowe. A tych, których akta znajduję na terenach obecnie polskich, cały czas przybywa.
Chciałabym też przestrzec przed tym, co niektórym się narzuca, a mianowicie konstatacją: „to mało”. Zaraz za nią czai się myśl: „Czy warto się nimi zajmować, skoro było ich tak niewielu?” Tak, „różowe trójkąty” stanowią niewielki odsetek wszystkich ofiar nazizmu, ale czy w związku z tym ich cierpienie było w jakikolwiek sposób mniejsze? Koniecznie zawrzyj to w wywiadzie: protestuję przeciw hierarchizacji cierpienia w oparciu o liczebność grupy prześladowanych ofiar, do której naziści cię wrzucili.
Poza tym, nie zapomnij, do tamtej liczby z obozów trzeba jeszcze dodać ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do więzień – ponad 100 tysięcy osób.
Ponoć w hierarchii obozowej stali najniżej i byli pogardzani przez wszystkich innych więźniów.
Tak wynika z relacji tych, którzy przeżyli i opowiedzieli swe doświadczenia. Najwięcej wiemy o „różowych trójkątach” z obozu Sachsenhausen, tam było ich najwięcej, albo raczej: tam ocalało najwięcej dokumentów. Na początku „różowe trójkąty” separowano od innych grup i umieszczano w osobnym baraku.
Muszę też wyjaśnić jedną rzecz, która, jak wynika z moich obserwacji, mocno miesza w głowach, czasem nawet bardzo światłych. Często myli się kwestię różowych trójkątów z seksem gejowskim/lesbijskim w obozach. Zdarza się, że gdy mówię, czym się zajmuję, ludzie zaczynają opowiadać np. o piplach, czyli młodych chłopcach, nastolatkach, którzy byli na usługach obozowych kapo, zdarzało się, że również seksualnych. Albo o tym, że w obozach były gwałty, też homoseksualne. Albo o tym, że, na przeciwległym biegunie, była miłość, też homoseksualna. Wszystko prawda, ale to coś innego. Badanie relacji seksualnych, do których dochodziło w obozach i badanie historii więźniów skazanych za homoseksualizm to dwa zagadnienia, które należy rozróżnić.
Homoseksualiści na pewno zdarzali się też wśród innych więźniów, skazanych za co innego. A kto wchodził w jakiekolwiek relacje homoseksualne, czy gwałty – to jeszcze inna kwestia, bo mogli to też być heteroseksualiści, jak to bywa w zamkniętych społecznościach jednopłciowych. „Różowe trójkąty” to odrębna kategoria niemająca często nic wspólnego z seksem w samych obozach czy więzieniach.
W 1945 r. wojna się kończy, III Rzesza przechodzi do historii, ale paragraf 175 – nie. Wyzwolenie obozów nie było wyzwoleniem dla więźniów skazanych za homoseksualizm.
To jest szokująca prawda, która nijak nie koresponduje z tym pielęgnowanym obrazem końca wojny jako wielkiego wybuchu radości. Więźniowie skazani za homoseksualizm byli odstawiani z obozów do więzień. To po prostu byli nadal przestępcy – byli przestępcami zgodnie z prawem sprzed III Rzeszy, w trakcie jej trwania, a także i, niestety, również po jej upadku.
Paragraf 175 zniesiono w RFN w 1969 r., w NRD – w 1968 r.
I ludzie, którzy siedzieli w więzieniach z tego paragrafu po 1945 r. nadal nie zostali przez niemieckie państwo zrehabilitowani albo otrzymali jednorazowe zapomogi np. w wysokości pięciu tysięcy marek.
Rehabilitacja tych, którzy cierpieli za czasów III Rzeszy, też nie przyszła szybko.
To jest cała skomplikowana i bardzo smutna historia. Temat na osobny wywiad.
W artykule Roberta Biedronia z publikacji KPH przeczytałem o przypadku pewnego Austriaka skazanego w III Rzeszy, który spędził w obozie trzy lata. Więźniowie mogli wliczyć czas spędzony w obozie do stażu pracy, co miało znaczenie przy obliczaniu emerytury – ale nie wszyscy - ci skazani za homoseksualizm – nie.
Wyobrażasz sobie, jakie to musi być uczucie? Nie możesz nawet o swym cierpieniu powiedzieć, bo ono jest przez nikogo nieuznawane. Byłeś w obozie, ale musisz milczeć, bo spotkasz się z potępieniem. Bo nadal w powszechnym odbiorze i zgodnie z prawem, jako homoseksualista, jesteś przestępcą.
Kiedy w Niemczech zaczęło się odzyskiwanie pamięci o „różowych trójkątach”?
Pierwsza opublikowana relacja świadka – książka Heinza Hegera (pseudonim byłego więźnia/więźniów) – pojawiła się w 1972 r. 27 lat po wojnie. Pierwszy obozowy pomnik wspominający „różowe trójkąty” pojawił się w Miejscu Pamięci Mauthausen w 1984 r.
Emancypacja LGBT, która nabrała tempa pod koniec lat 60., miała coś z tym wspólnego?
Oczywiście. Wszystko! To jest owoc działań młodych gejów i lesbijek, którzy zainteresowali się zapomnianym tematem – głównie socjologów, socjolożek. Oni zrozumieli, że odkrywanie przeszłości jest najpotężniejszym „narzędziem” budowania silnej teraźniejszości i chcieli dać jakieś zadośćuczynienie ofiarom – przez pamięć.
Grupa niemieckich działaczy LGBT z organizacji Rat+Tat-Zentrum für Homosexuelle z Bremy przyjechała zresztą lata później, w 1989 r., do Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Oddali hołd ofiarom, szperali w aktach. Byli kilka dni, potem opublikowali ze swego pobytu ilustrowaną zdjęciami broszurę „Schwule in Auschwitz. Dokumentation einer Reise”.
Podobno, gdy jednemu z pracowników Muzeum, zresztą byłemu więźniowi, powiedzieli, kim są i po co przyjechali, ten nie podał im ręki.
W tej grupie był Karl B., też były więzień Auschwitz. Do obozu Neuengamme trafił jako „różowy trójkąt”. Stamtąd przewieziono go do Auschwitz. Udało mu się zmienić naszywkę na pasiaku na „lepszą”– z różowego na czerwony trójkąt, czyli więzień polityczny. Karl miał w Auschwitz dwóch polskich kochanków – Tadeusza i Zbigniewa. Wtedy w 1989 r. zostawił im wieniec ze stosownym napisem – wiem o tym, bo w broszurze opublikowano zdjęcie wieńca.
Jeśli sami nie zaczniemy odkrywać naszej historii, nikt za nas tego nie zrobi. Joasia, ty sama nie jesteś LGBT – jak to się stało, że z taką pasją badasz różowe trójkąty?
Oj, to jest najtrudniejsze pytanie, bo nie znoszę patosu, a tu bardzo łatwo popaść… Nie jestem LGBT, ale jestem sojuszniczką i czuję się częścią tego „my”, o którym mówisz. Dekonstruowanie mechanizmów płci, patriarchatu, gender, tabu związane z seksualnością – to są wszystko „moje” tematy.
Homoseksualne ofiary nazizmu z ziem, które po wojnie stały się polskie, nigdy nie miały szansy opowiedzieć swych historii. Chcę jakoś oddać im głos, ocalić od zapomnienia. No, i wyszło patetycznie, nie ma wyjścia. Do tego widzę, jak bardzo ten temat jest w Polsce underground i to też daje mi kopa. Paradoksalnie. Im trudniej, tym bardziej zacięta jestem, by doprowadzić sprawę do końca.
Do końca czyli?
Jestem w trakcie pisania książki o „różowych trójkątach”. Mam nadzieję na jej publikację w 2017 r. Będzie składała się z dwóch części – całościowej historii „różowych trójkątów” oraz indywidualnych losów ludzi - mikrohistorii, których dokumentację odnalazłam. Ze Sztutowa mam dokumenty kilkudziesięciu osób, w Auschwitz „różowych trójkątów” było co najmniej 120. No, i dokumentacja z więzień – m.in. z Poznania, Gorzowa Wielkopolskiego, Bydgoszczy, Torunia i wielu innych miejsc.
W 1987 r. w Amsterdamie powstał pierwszy w przestrzeni publicznej, poza terenami obozowymi, pomnik homoseksualnych ofiar nazizmu. Idea pomnika pojawiła się kilkanaście lat wcześniej, gdy aktywiści LGBT zaczęli umieszczać lawendowe wieńce na Pomniku Ofiar Wojny. Policja usuwała je, uznając za „bezczeszczenie”.
W latach 90. powstały pierwsze pomniki w Niemczech – we Frankfurcie, w Kolonii. Oczywiście poza tymi w Miejscach Pamięci – dawnych obozach koncentracyjnych.
W Berlinie w 2008 r.
Ten pomnik, stojący naprzeciw Pomnika Pomordowanych Żydów Europy, wywołał spór pomiędzy gejami a lesbijkami.
Częścią pomnika są klipy video, na których widać całujące się pary jednopłciowe, zarówno męskie, jak i żeńskie.
Tymczasem paragraf 175 dotyczył tylko mężczyzn (z wyjątkiem Austrii). Nie oznacza to jednak, że lesbijki zostawiono w spokoju. Sprawa jest trudniejsza do uchwycenia, bo lesbijki nie otrzymały osobnej kategorii. One stanowiły „element aspołeczny”, których symbolem były, wspomniane już, czarne trójkąty – razem z alkoholikami, bezdomnymi, bezrobotnymi, ludźmi mającymi wiele partnerów/ek seksualnych, czyli „źle prowadzącymi się”, prostytutkami, a także z młodzieżą słuchającą swingu, muzyki „degeneratów”. To właśnie na tle tej niemożliwości określenia rzeczywistej skali prześladowań lesbijek powstał spór.
Dziś pomników jest kilkanaście – m.in. w USA, Australii, Hiszpanii, Urugwaju. Ostatni, jak dotąd, powstał w 2013 r. w Izraelu, w jednym z parków w Tel Avivie. W Polsce nie ma żadnego. Np. Szymon Niemiec, działacz LGBT, wzywał do postawienia pomnika.
Ta próba spaliła na panewce i jeszcze długo tak będzie.
Dlaczego? Chyba wiem, ale i tak pytam.
W księgarniach znajdziesz multum książek o II wojnie światowej i o III Rzeczy, ale o „różowych trójkątach” ani jednej – sam już to powiedziałeś na początku naszej rozmowy. A od pierwszej książki w Niemczech na ten temat minęły właśnie 43 lata. Ignorancja i homofobia robią swoje. Potrzebne są artykuły, książki, autorytety naukowe, które podejmą temat i swymi nazwiskami wesprą ideę budowania pomnika i odzyskiwania pamięci. To jest praca na lata.
Nie byłabym za tym, by teraz rozpoczynać działania na rzecz pomnika w przestrzeni publicznej – i mówię to nie dlatego, że jestem zachowawcza. Przeciwnie. Mam wielką determinację, by budować ten symboliczny kapitał pamięci. Przypuszczam tylko, że taki pomnik, gdyby stanął teraz, to zostałby natychmiast zniszczony – byłby z tego smutny nius w mediach i tyle.
Działajmy więc najpierw na rzecz upamiętnienia różowych trójkątów w samych Miejscach Pamięci. A przede wszystkim budujmy świadomość w społeczeństwie, w środowiskach naukowych. Brak wiedzy na ten temat jest wciąż ogromny. Podobnie zresztą, jak w przypadku innych grup zapomnianych ofiar nazizmu. Taki powojenny, niezwykle trwały „czas maskowania”, który nadal trwa, ale w XXI wieku w Polsce dotyczy już tylko pamięci.
Joanna Ostrowska – ur.1983 r., doktora na Wydziale Historycznym UJ, absolwentka Instytutu Sztuk Audiowizualnych UJ i Katedry Judaistyki UJ, studiowała produkcję filmową i telewizyjną na PWSFTv i T w Łodzi i Gender Studies na UW, stypendystka Sokrates-Erasmus na Humboldt Universität zu Berlin, członkini Krytyki Politycznej i Restartu, współautorka książek, m.in.: „Auschwitz i Holocaust. Dylematy i wyzwania polskiej edukacji”, „Kino Polskie 1989-2009.Historia krytyczna”, „Kobiety wobec Holocaustu. Historia znacznie później opowiedziana”. Wykładała w Katedrze Judaistyki UJ, na Gender Studies UJ, UW i IBL PAN, w Pracowni Pytań Granicznych UAM i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym.
Wywiad ukazał się w magazynie Replika nr 55. Przedruk za zgodą redakcji.
Wszystkie osoby, które byłyby w stanie pomóc w badaniach dotyczących „różowych trójkątów”, które pamiętają opowiadane po wojnie historie, które znały ludzi prześladowanych w okresie okupacji ze względu na orientację seksualną są proszone o kontakt. Każda, nawet najmniejsza informacja może być bardzo cenna. Kontakt: redakcja@replika-online.pl