Śląski matriarchat

Wywiad

Alarm Smogowy jest świetnym przykładem splotu ekologii i feminizmu. To organizacja ekologiczna, w której jednocześnie bardzo wiele jest elementów aktywizujących społeczność lokalną, w tym kobiety. A to już pewien wyraz feminizmu – branie spraw we własne ręce.

Tekst pochodzi z 37. numeru Magazynu Kontakt pt.: ”Ekolodzy będą zbawieni”, wydanego we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.  

Rozmowa Dagmary Kubik, organizatorki społecznościowej i prezeski Fundacji Rzecz Społeczna z Anną Miczka-Klosą, socjolożką, współzałożycielką i prezeską Fundacji Cambio.

Czy płeć ma znaczenie w działaniu społecznym? A może działanie społeczne ma swoją płeć?

Dagmara Kubik: Działania społeczne nie mają płci. To bardzo ważne, żeby zarówno kobiety, jak i mężczyźni byli zaangażowani, bo inaczej nie zmienimy niczego. Mam natomiast wrażenie, że płeć ma ogromne znaczenie w działaniach społecznych. W grupach podejmujących różne inicjatywy jest zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn. Jednocześnie kobiety, choć nie lubię tego określenia, boją się wziąć odpowiedzialność za większe działania. Na przykład stanąć na czele organizacji, w której są duże pieniądze czy władza. Na „górze” jest zdecydowanie mniej kobiet, chociaż stanowią one całą siłę napędową.

To znaczy, że kobiety lepiej czują się w działaniu oddolnym niż instytucjonalnym?

D.K.: Tak, tak uważam.

Anna Miczka-Klosa: Z mojej obserwacji wynika z kolei, że działania społeczne w ogóle mają twarz kobiety. Osobiście współpracuję z różnego rodzaju organizacjami pozarządowymi, w których zarządach zasiadają kobiety. Bardzo często to właśnie one są prezeskami. W zarządzie mojej fundacji oprócz mnie zasiadają jeszcze dwie kobiety. Nie ma żadnego mężczyzny.

Czy plan był taki od początku?

A.M.-K.: Nie, wszystko zaczęło się od spontanicznego spotkania kobiet, które miały wspólną wizję i postanowiły razem założyć organizację. Nie było żadnych analiz ani głębszego namysłu nad płcią – po prostu działanie.

W publikacji „Śląsk kobiet: tradycje, aktywność, ekologia” pojawia się wątek dotyczący modelu kobiecości na Śląsku. Autorki badań piszą o jego paradoksalności. Z jednej strony, kobiety na Śląsku od pokoleń są bardzo blisko związane z domem i wykluczone ze sfery zawodowej, również w związku z tym, że zawód górnika wykonywany jest w zasadzie wyłącznie przez mężczyzn. Z drugiej strony, mają one bardzo duży autorytet w rodzinie, postrzegane są jako niezwykle silne i władcze. Wymyka się to tradycyjnym schematom. Jak według pań śląski kontekst wpływa na role odgrywane przez kobiety i na ich zaangażowanie?

A.M.-K.: Mówi się, że na Śląsku panował, a być może wciąż jeszcze panuje, matriarchat – to kobieta zarządza rodziną. I patrząc na typowo śląską rodzinę z boku, dojdzie się do wniosku, że tak rzeczywiście było. Kobieta „ogarniała” wszystkie sprawy rodzinne, a mężczyzna miał za zadanie tylko pójść do pracy. Trzeba nadmienić, że była to praca bardzo ciężka i budząca u kobiety każdego dnia lęk, czy on z niej w ogóle wróci. Siła była więc kobietom potrzebna także do tego, by ten lęk przezwyciężyć. Tym niemniej w efekcie to kobiety zarządzały całą rodziną – często wielodzietną czy nawet wielopokoleniową. Mężczyzna przychodził z kopalni, przynosił tak zwany „posek” – cienką karteczkę, na której wypisane było, ile zarobił – i dawał pieniądze żonie, która trzymała pieczę nad budżetem domowym. To kobiety miały więc siłę sprawczą, natomiast mężczyźni zawsze budzili respekt. Oczywiście z pokolenia na pokolenie to się zmieniało.

W publikacji model śląski skonfrontowany jest z sytuacją kobiet z Zagłębia. Mówi się, że kobiety z Zagłębia dużo częściej realizowały się w pracy zawodowej, jednocześnie tracąc jednak władzę i siłę, którą miały kobiety na Śląsku, mimo swojego „zamknięcia” w domu.

A.M.-K.: Model ze Śląska i model z Zagłębia są zupełnie inne. Ja pochodzę z typowo śląskiej rodziny, w której przetrwała tradycja „poska” – mój ojciec był górnikiem. Pokolenia mojej mamy i babci zostały już jednak w pewnym sensie zmuszone do pracy zawodowej, a tym samym straciły potrzebę wychodzenia do społeczności. Jeszcze za czasów prababek kobiety miały dwie przestrzenie, w których mogły się spotkać. Pierwszą były łaźnie, do których chodziły z dziećmi, bo mężczyźni kąpali się na kopalni. W łaźniach prababki rozmawiały o wszystkich problemach społecznych. Drugim takim miejscem były piekarnioki, do których chodziło się z chlebem czy z ciastem, żeby je wypiec. To też było miejsce spotkań. Tak realizowała się działalność społeczna kobiet. Natomiast pokolenia mojej babki i mojej mamy zostały wtłoczone w szufladki życia rodzinnego i życia zawodowego, a przestrzeń społeczna została im poniekąd odebrana. Dopiero moje pokolenie znowu odkrywa potrzebę działania w sferze społecznej. Kobiety mają potrzebę integrowania się ze sobą, wspólnego pracowania, w ogóle przebywania razem. Na Kongresie Kobiet często padało słowo „siostrzeństwo” – bardzo bym chciała, żeby kobiety doświadczyły go właśnie w tej wspólnej przestrzeni społecznej.

W podejmowanych przez panie działaniach przenikają się wątki feministyczne i ekologiczne. Na gruncie teoretycznym to bardzo częste połączenie. Czy jest ono przypadkowe, czy też jedno wynika z drugiego?

A.M.-K.: Moje zaangażowanie społeczne zaczęło się od tego, że trafiłam do Śląskiej Akademii Liderek, która była nastawiona na wspieranie kobiet w zdobywaniu kompetencji liderskich. Jednocześnie organizacje, które realizowały ten projekt, bardzo mocno wplatają w swoje działanie edukację ekologiczną. Trafiając do nich, przyznaję, nie byłam ekologicznie uświadomiona. Jako córkę górnika nie bardzo mnie to interesowało. Jednak zetknięcie się z osobami, które nie tylko mówią o ekologii, ale starają się też, aby ich codzienne wybory były ekologiczne, wpłynęło na moje życie. Dziś w organizacji, w której działam – mimo że nie zajmujemy się kwestiami stricte ekologicznymi – staram się zwracać uwagę chociażby na drobiazgi, takie jak wybór papieru. Jak istotne są takie szczegóły, pokazały mi właśnie kobiety, z którymi się stykałam.

D.K.: Nadszedł moment, w którym budzi się w ludziach świadomość wielu kwestii. To właśnie kobiety są siłą napędową zmian. Dlatego trudno rozgraniczyć feminizm i ekologię.

Jak ten splot wygląda w praktyce?

D.K.: Alarm Smogowy jest świetnym przykładem splotu ekologii i feminizmu. To organizacja ekologiczna, w której jednocześnie bardzo wiele jest elementów aktywizujących społeczność lokalną. W nasze działania zaangażowanych jest też wiele kobiet. A to już pewien wyraz feminizmu – branie spraw we własne ręce.

Jak z kolei śląski kontekst i tradycja górnicza wpływają na działania ekologiczne?

A.M.-K.: Myślę, że w tej chwili jest już w ludziach na tyle dużo skłonności do refleksji, że poddają się zmianom, które zresztą zachodzą na Śląsku od wielu lat. Dobrym przykładem jest czynnik zdrowotny. Na co dzień współpracuję z seniorami, z których większość stanowią kobiety. Właśnie argument dotyczący zdrowia ich oraz ich wnuków okazuje się dla nich niezwykle ważny. Zgadzamy się co do tego, że kiedyś kopalnia była matką-karmicielką, ale w tej chwili wiele rodzin nie żyje już z górnictwa. Dowiedzieliśmy się także, jak negatywny wpływ na nasze zdrowie ma produkcja i wykorzystanie węgla.

Czy otwarta krytyka górnictwa nie jest postrzegana jako zagrożenie dla śląskiej tożsamości?

A.M.-K.: Nie, ponieważ tożsamość śląska bardzo się zmieniła. W latach 50. i 60. na Śląsku pojawiło się mnóstwo osób spoza regionu i coraz częściej dochodziło do tak zwanych „mezaliansów”. Zaistniała pewna „multikulturowość”, w której uczymy się, jak żyć ze sobą, ponieważ czasem nasze rzeczywistości okazują się bardzo różne.

D.K.: Śląsk jest specyficznym miejscem, ponieważ znaczenie ma nie tylko sam węgiel, lecz także to, że miasta zbudowane są wokół kopalni. Przez wiele lat kopalnia była centrum wszelkiego życia. Nie tylko zawodowego, ale – tak jak mówiła Ania – także społecznego. Teraz to się zmienia, gdyż kopalnie są i będą zamykane, a my nie mamy na to wpływu. Musimy myśleć ekologicznie, żeby w ogóle przetrwać.

Pojawia się jednak problem takich miejsc jak na przykład Lędziny, w których zamknięcie kopalni doprowadziło do postępującej degradacji społeczności lokalnej, ponieważ – jak się okazało – dla kopalni nie ma w tym mieście żadnej alternatywy.

Myślę jednak, że akurat tożsamość śląska nie jest zagrożona. Nie jest czymś, co zanika, a wręcz przeciwnie. Dobrym przykładem jest promocja języka śląskiego, starania podejmowane o to, żeby uczyć go w szkołach.

A.M.-K.: Zanikać będzie tradycja związana z kopalnią jako matką-karmicielką, natomiast nie zanikną – jestem o tym przekonana – tradycja silnej rodziny oraz etos pracy.

Jakie więc widzą panie wyzwania – zarówno ekologiczne, jak i społeczne – które stoją przed Śląskiem?

A.M.-K.: Przede wszystkim społeczność lokalna ma ogromną potrzebę poznawania się, integracji, wspólnego działania. Na Śląsku niezbędne są bardzo proste akcje sprawiające, że sąsiedzi zaczynają znać się lepiej niż tylko na „dzień dobry”.

D.K.: Mam bardzo podobną obserwację. Z perspektywy mojej pracy dodatkowym wyzwaniem jest działalność w obszarze partycypacyjnym. Zaangażowanie mieszkańców w podejmowanie decyzji, w branie spraw – tych dotyczących zarówno ich podwórka, jak i polityki miasta – we własne ręce. Ważne jest budowanie presji konsultacji społecznych czy dobrej organizacji struktury budżetu obywatelskiego. Bez obustronnego budowania przekonania – w mieszkańcach i we władzach – że ci pierwsi są właścicielami miasta, nie da się tego zrobić.

A.M.-K.: Ważną zmianą, którą obserwuję, jest to, że zamiast określenia „oni”, którzy coś zrobili, za coś są odpowiedzialni, pojawiło się określenie „my”. To długa droga, ale powinniśmy zmierzać do tego, żeby ten zaimek pojawiał się coraz częściej przy opisie działań lokalnych.

Jak w takim razie w Alarmie Smogowym realizowany jest postulat pokazywania mieszkańcom, że mają wpływ chociażby na żądanie poprawy jakości powietrza?

D.K.: Poprzez wywieranie presji społecznej, czyli budowanie jak największej grupy ludzi, którzy mają świadomość istoty problemu i walczą o to, żeby miasto w jakiś konkretny sposób się nim zajęło. Kraków wydaje mi się świetnym przykładem tego, jak presja społeczna może zmienić całą politykę miasta w stosunku do pewnych zmian.

Słyszałam od działacza Alarmu z Krakowa, że tym, do czego oni najchętniej się odwołują, jest zdrowie publiczne. Unikają określeń związanych ze słowem „ekologia”. Zamiast tego pokazują, jaki wpływ na zdrowie mieszkańców, w tym dzieci i kobiet w ciąży, ma stężenie smogu w powietrzu.

D.K.: Tak, jak najbardziej: staramy się pracować na konkretach. W grupach mieszkańców, które tworzę i wspieram, gdy zapukam do drzwi i zaproponuję rozmowę o demokracji, trafię może na dwie czy trzy zainteresowane tematem osoby na całym osiedlu. Ale jeśli będziemy rozmawiać o bezpieczeństwie, o zniszczonym parku czy o dziurze w drodze, to okaże się, że to są tematy, wokół których ludzie mogą się zorganizować. Wraz z nabywaniem kompetencji i świadomości możemy wchodzić na inny poziom rozmowy, na którym widać, że nie chodzi już tylko o tę jedną dziurę w drodze.

Podobnie jest z ekologią, która sama w sobie nic nie znaczy. Ale jeśli uświadomimy sobie, że dziecko, które rodzi się w zanieczyszczonym mieście, będzie miało mniejszy mózg, to zaczyna to działać na naszą wyobraźnię.

Dagmara Kubik jest organizatorką społecznościową, trenerką, superwizorką. Prezeska Fundacji Rzecz Społeczna. Pierwsza organizatorka społecznościowa w Polsce oraz inicjatorka rozwoju tej metody w naszym kraju. Członkini Zarządu Europejskiej Sieci Organizatorów Społecznościowych (European Community Organizing Network).

Anna Miczka-Klosa jest socjolożką, trenerką, absolwentką Śląskiej Akademii Liderek, społeczniczką. Współzałożycielka i prezeska Fundacji Cambio wspierającej/aktywizującej seniorki i seniorów oraz kobiety. Pomysłodawczyni i koordynatorka wielu projektów dedykowanych społecznościom lokalnym. Członkini Wędrującego Teatru Kobiet.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorek i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.