Pozornie można by sądzić, że w Polsce w wyborach do Parlamentu Europejskiego po prostu silniej wyraziły się tendencje obecne także w innych dużych krajach UE. W końcu skoro we Francji, Niemczech, Hiszpanii i Włoszech wygrywają partie prawicowe, to wygrana w Polsce konserwatywno-liberalnego PO i konserwatywno-narodowego PiS-u nie stanowi na tle innych krajów Unii żadnego wyjątku. To jednak tylko powierzchowne podobieństwo, bo o ile wyniki wyborów w innych krajach związane są przynajmniej z częściową dekompozycją dotychczasowych układów sił i pojawieniem się nowych aktorów w systemach politycznych (Europe Ecologie we Francji, czy Partia Piratów w Szwecji) to w Polsce wybory były ścisłą reprodukcją istniejącego układu politycznego i świadczą raczej o jego zamknięciu.
Wyniki wyborów
Wybory zwyciężyła zdecydowanie rządząca Platforma Obywatelska zdobywając 44,43 procent głosów. Drugie miejsce przypadło Prawu i Sprawiedliwości z wynikiem 27,4 procent. Na kolejne dwie partie przypadła już tylko 1/5 wszystkich głosów. Socjaldemokraci z SLD-UP zdobyli 12,34 procent głosów a współrządzące PSL przekonało do siebie 7,01 procent wyborców. Pozostałe sześć komitetów nie przekroczyło 5 procentowego progu wyborczego. Najlepszy wynik wśród tych komitetów (2,44%) odnotowała Centrolewica, gdzie w koalicji startowali Zieloni 2004.
Co uderzające, próg wyborczy przekroczyły wyłącznie ugrupowania obecne w parlamencie krajowym i obecne tym samym w krajowej polityce za pośrednictwem mediów masowych. Polacy głosując wyłącznie na partie dobrze im znane postąpili dokładnie odwrotnie niż 5 lat temu, gdy do PE wybrali ugrupowania spoza ścisłej czołówki w polityce krajowej. Do Parlamentu Europejskiego w 2004 oprócz 4 partii, które zdominowały tegoroczne wybory, dostali się zarówno liberałowie z Unii Wolności (4 mandaty) przedstawiciele Socjaldemokracji Polskiej partii powstałej na skutek secesji części działaczy z rządzącego wówczas SLD (3 mandaty), chłopscy radykałowie z Samoobrony (6 mandatów) czy fundamentaliści z Ligi Polskich Rodzin (10 mandatów). W poprzednich wyborach Polacy zamanifestowali, jak chcieliby głosować, gdyby mogli głosować sercem a nie rozumem.
W tym roku najwyraźniej nie czuli już żadnego podobnego rozdźwięku i zadecydowali, że Platforma Obywatelska dostanie dokładnie połowę z 50 mandatów przypadających Polsce w PE. Dla PiS-u przypadło 15 mandatów, a pozostałe 10 podzieliły między siebie SLD uzyskując 7 mandatów i PSL zdobywając 3 mandaty. Mandaty zdobyli przede wszystkim kandydaci silnie związani z partyjnymi organizacjami wystawiającymi listy wyborcze. Osoby luźniej związane z partiami politycznymi w całej 50 nowych eurodeputowanych można zliczyć na palcach jednej ręki. Reprezentacja polskich europarlamentarzystów będzie więc mniej różnorodna i prawdopodobnie także bardziej zależna od partyjnej dyscypliny.
Frekwencja i kampania
Frekwencja w wyborach wyniosła 24,53 procent. Wynik ten jest wyższy niż w poprzednich wyborach do PE, gdy do urn wybrało się tylko 20,87 procent wyborców, ale nie sposób uznać tegorocznej frekwencji za sukces obywatelskiego zaangażowania. Polska frekwencja wyraźnie niższa niż średnia w UE świadczy o tym, że wybory nie wzbudziły większego zainteresowania i nie zostały zdefiniowane jako istotne wydarzenie polityczne.
Rządząca Platforma Obywatelska starała się stworzyć wizerunek partii proeuropejskiej przede wszystkim przyciągając znanych polityków kojarzonych z Europą. Wystawiając na swoich listach Danutę Hubner, polską komisarz ds. rozwoju regionalnego i Różę Thun, szefową Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, Platforma skutecznie ustawiła się w roli partii proeuropejskiej, opierającej swoje działania na ludziach wyrażających entuzjazm wobec integracji europejskiej i zadomowionych w instytucjach europejskich. Poza tym PO odwoływało się do sentymentów narodowych i przekonywało, że jej przedstawiciele będą dobrze realizować polskie interesy. Jednym z głównych motywów kampanii PO było zachęcanie do głosowania na Jerzego Buzka, który ma szansę ubiegać się o fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, jeśli tylko PO uzyska dobry wynik w całym kraju i będzie miała silną pozycję w ramach Europejskiej Partii Ludowej. PO w kampanii zaproponowała więc mieszaninę technokracji i miękkiego nacjonalizmu.
Dużo twardszy nacjonalizm zaprezentowało Prawo i Sprawiedliwość. Obawiając się oddania prawej flanki ugrupowaniom eurosceptycznym, PiS głównym motywem swojej kampanii uczynił przestrzeganie przed niemieckim zagrożeniem dla Polski. W grze na narodowych lękach niewątpliwie pomogły PiSowi przedwyborcze deklaracje niemieckiej chadecji, podkreślające cierpienia Niemców po II wojnie światowej i podkreślające ich „prawo do ojczyzny”. PiS przestrzegając przed Niemcami oskarżał PO o wspieranie niemieckich interesów i nielojalność tej partii wobec narodu Polskiego. Z pewnością swój niezły wynik PiS zawdzięcza właśnie temu, że zmobilizował część wyborców przychylnych hasłom narodowym i antyniemieckim i jednocześnie odciągnął ich od głosowania na skrajną prawicę.
Kampania innych ugrupowań była słabo widoczna i raczej nie przebijała się przez spory PO i PiS-u. Kampania nie przyciągała uwagi obywateli przede wszystkim dlatego, że nie pojawiła się ze strony liczących się podmiotów próba zredefiniowania obrazu Unii Europejskiej w Polsce. W ocenie Unii dominuje perspektywa narodowa, która oznacza albo akceptację dla integracji, ponieważ daje ona korzyści Polsce, albo obawę przed Unią jako instytucją w zakulisowy sposób realizującą interesy wielkich i bogatych państw. Brak dyskusji nad kierunkiem rozwoju UE albo kształtem jej polityk zastąpił spór miedzy PO i PiSem, który obu aktorom pozwala reprodukować swoją pozycję w polskiej polityce i skutecznie marginalizować pozostałych.
Konsekwencje
W komentarzach po wyborach przeważają refleksje nad tym, jakie konsekwencje wynik wyborów będzie miał dla polityki krajowej. Wysoki wynik PO jest powodem do spekulacji czy pozwoli on na zdobycie prezydentury Tuskowi w przyszłorocznych wyborach, a dłuższej perspektywie czy PO będzie w stanie odnowić swój mandat do rządzenia w wyborach do parlamentu krajowego. Jeśli chodzi o PiS, to potwierdził on swoją pozycję jako drugiej partii na polskiej scenie politycznej, ale jednocześnie dość jasne staje się, że jest partią, która nie potrafi przekroczyć progu dwudziestu kilku procent społecznego poparcia, przy jednoczesnych ograniczonych możliwościach współpracy z innymi partiami. Być może to właśnie świadomość znalezienia się w ślepej uliczce stanie się katalizatorem zmian w tej partii. Dotychczasowa pozycja Jarosława Kaczyńskiego jako niekwestionowanego lidera zaczęła być w ostatnich dniach delikatnie podważana przez część polityków Prawa i Sprawiedliwości i być może zaczyna się proces „decentralizacji” tej partii – wyłonienia się kilku liderów konkurujących o pozycję w partii. Choć SLD pod wodzą Grzegorza Napieralskiego nie uzyskał znaczącego wyniku, to jednocześnie SLD zwiększył ilość swoich przedstawicieli w PE z 5 do 7, dzięki mniejszej liczbie partii, którym udało się przekroczyć próg wyborczy. Jeśli SLD po prostu zaakceptuje ten wynik i nie zdecyduje się na zmiany w partii będzie to dla niej oznaczało pogodzenie się z rolą małej partii na polskiej scenie politycznej. PSL choć straciło jeden mandat w porównaniu do wyborów z 2004 jest raczej zadowolone z wyniku, bo potwierdza on jego pozycję jako małego, ale stabilnego gracza w polskiej polityce.
Dominacja krajowego wymiaru w wyborach i dyskusjach nie pozwala jasno ocenić kierunku działania polskich europarlamentarzystów w nadchodzącej kadencji. Posłowie PiSu prawdopodobnie stworzą nową frakcję konserwatywną w parlamencie wraz z brytyjskimi i czeskimi konserwatystami. Frakcja ta deklaruje się jako antyfederacyjna i niechętna wobec Traktatu Lizbońskiego. Warunki, w jakich PiS działa w kraju, mogą skłaniać go do uprawiania polityki europejskiej dalekiej od federalistycznego konsensu charakteryzującego współpracę socjalistów i chadeków w Parlamencie. Odraczanie podpisania przez prezydenta Traktatu już stało się jednym z ważnych elementów polityki krajowej. W nadchodzącym czasie nic nie wskazuje na to, aby PiSowi na rękę była zmiana strategii w tej kwestii.
Po wyborach premier Tusk powiedział, że wysoka frekwencja w ostatnich wyborach do parlamentu krajowego wiązała się z dużymi emocjami, a on woli oszczędzać Polakom emocji i agresywnej polityki: „niech będzie (…) nawet niższa frekwencja, byle by nie było za dużo złości między ludźmi". Ta wypowiedź dobrze oddaje ducha, jaki panuje obecnie w Polsce. Obywatele zachęcani są do tego, aby głosować na tych, którzy uwolnią ich od polityki. Taką strategię stosowały w zasadzie wszystkie duże partie oprócz PiS-u. Polityka ma być uprawiana przez zawodowych polityków z zamkniętego partyjnego klubu i nie powodować konfliktów. Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego świadczą o tym, że przynajmniej na dziś Polacy akceptują taką ofertę.
Więcej o wyborach do Parlamentu Europejskiego na naszych stronach oraz na stronie http://www.boell.de/weltweit/europanordamerika/europa-nordamerika-6728.html