Maxim Rust
Dziesiątego lipca 2014 Białoruś obchodziła 20 rocznicę rządów obecnego prezydenta – 10 lipca 1994 roku Alaksandr Łukaszenka wygrał drugą turę wyborów prezydenckich, stając się demiurgiem nowego systemu politycznego niepodległej Białorusi i jednocześnie jego zakładnikiem. Jak się okazało, były to pierwsze i zarazem ostatnie demokratyczne wybory prezydenckie młodej poradzieckiej republiki. O tych 20 latach wspomniały niektóre białoruskie media, czego nie można powiedzieć o mediach zagranicznych. Natomiast 21 czerwca 2014 został przedterminowo zwolniony Aleś Bialacki, jeden z najbardziej znanych więźniów politycznych, o czym nie omieszkały bardzo szybko poinformować media zachodnie. Generalnie o Białorusi wspomina się w związku z wyborami prezydenckimi oraz może kilka razy w roku przy innych okazjach, a poza tym wschodnia sąsiadka Polski raczej nie istnieje w międzynarodowym dyskursie publicznym. Ostatnie kilka miesięcy nie były wyjątkiem, szczególnie biorąc pod uwagę wydarzenia na Ukrainie. Warto więc się zastanowić i przybliżyć to, co się działo na Białorusi w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.
Mistrz gry na kilku frontach
Oficjalny Mińsk z przyczyn oczywistych nie mógł pozostać obojętny wobec wydarzeń na Ukrainie. Na samym początku konfliktu Białoruś chciała zachować neutralność, dyplomatycznie deklarując, że nie miesza się w wewnętrzne sprawy sąsiadów. Przez dłuższy okres władze białoruskie nawet chciały wystąpić w roli mediatora między nowym rządem Ukrainy a rządzącą elitą Rosji. Jednak w miarę rozwoju sytuacji, szczególnie po „referendum” na Krymie, można było oczekiwać, że Białoruś opowie się po jednej ze stron konfliktu, i oczywiście po stronie rosyjskiej. Jednak prezydent Łukaszenka wykorzystał swoją umiejętność gry na wielu frontach. Z jednej strony, białoruski lider wzmocnił swoją retorykę prorosyjską, powtarzając już dawno znane wszystkim frazesy o niepodzielności losu narodów Białorusi i Rosji, o wiecznej przyjaźni etc. Tym samym Białoruś była jedynym państwem europejskim, które broniło – przynajmniej pozornie - Rosji na arenie międzynarodowej. Podczas głosowania w ONZ Białoruś znalazła się w nielicznej grupie krajów, które głosowały przeciwko przyjęciu rezolucji o nieważności referendum na Krymie. Tym samym prezydent zdobywał punkty na strategicznym dla kraju kierunku rosyjskim.
Jednocześnie prezydent Łukaszenka aktywnie rozgrywał ukraińską kartę wobec Zachodu. W swoich publicznych wypowiedziach oraz wywiadach (i to nie tylko dla mediów zachodnich) zaznaczał, że najważniejsza jest integralność terytorialna Ukrainy i że Białoruś jest przeciwna jej federalizacji oraz będzie współpracować z każdym rządem, który zostanie na Ukrainie wyłoniony. Generalnie prorosyjska pozycja białoruskiego lidera nie przeszkodziła mu w krytycznych dla Ukrainy chwilach spotkać się z p.o. prezydenta Ukrainy Ołeksandrem Turczynowem i zagwarantować wsparcie. I taka strategia się opłaciła: przyjacielskie relacje z Moskwą nie zostały naruszone, ponadto Białoruś dostała od Rosji kolejny kredyt na ponad 2 mld dolarów na lata 2014/2015, a relacje z Zachodem nieco się poprawiły, wyrazem czego było zaproszenie A. Łukaszenki na inaugurację Petra Poroszenki do Kijowa.
Ukraina jako przestroga
Jednak o wiele ważniejszym niż kierunek zagraniczny było wykorzystanie sytuacji ukraińskiej na polu polityki wewnętrznej i sytuacji na Białorusi. Prezydent jeszcze raz mógł udowodnić szerokim masom, że tam, gdzie nie ma porozumienia ogólnonarodowego, a między sobą walczą klany skorumpowanych polityków i oligarchów, prędzej czy później dochodzi do kryzysu, a na Białorusi dzięki mądrości narodu i stabilności systemu nigdy nie dojdzie do rozłamu w społeczeństwie lub wojny domowej. Przy tej okazji po raz kolejny mógł on postraszyć społeczeństwo opozycją (albo „piątą kolumną”). Kiedy padły pierwsze strzały i we wschodnich obwodach Ukrainy polała się krew, prezydent natychmiast zmienił swoją retorykę, pozycjonując siebie jako jedynego gwaranta niepodległości kraju. Zdarzyło się coś nie do pomyślenia dla szerszych kręgów białoruskiej opozycji: A. Łukaszenka w jednym ze swoich orędzi powiedział, że bez białoruskiego języka i kultury naród białoruski nie jest nacją i że państwo białoruskie będzie walczyć na śmierć i życie z każdym agresorem, niezależnie od tego, z jakiej strony świata by nadszedł – co było jednoznacznym komunikatem dla Rosji. Straszenie społeczeństwa opozycją bezpośrednio i Rosją pośrednio, a także zmienna, ale twarda pozycja w kwestii Ukrainy także się opłaciły – rankingi popularności białoruskiego lidera szybko poszły w górę.
Rosja: największy sojusznik, największe zagrożenie?
Warto zaznaczyć, że zdecydowane kroki Rosji na wschodzie Ukrainy mocno przestraszyły prezydenta i jego najbliższe otoczenie. I nie należy się temu dziwić – co przeszkodziłoby bowiem Rosji na fali rosnących nastrojów wspierania proimperialistycznej polityki Władimira Putina za jakiś czas przeprowadzić podobną akcję na Białorusi? I o ile Ukrainę wsparły UE i USA, kto wstawiłby się za Białorusią? Tymczasem, i na szczęście, to tylko pytania retoryczne. I białoruska elita rządząca rozumie to lepiej niż ktokolwiek inny. Wydarzeniem, które to dobrze ilustruje, może być sytuacja z wykorzystaniem tzw. „giorgijewskich lentoczek” (czyli wstążek św. Jerzego) podczas mistrzostw świata w hokeju, które odbyły się w Mińsku w maju 2014. A dokładnie zakaz ich używania. Te wstążki od lat są symbolem „zwycięstwa narodu sowieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” i są używane na Białorusi, Rosji i Ukrainie podczas wszystkich uroczystości, odnoszących się do II wojny światowej. Jednak symbol ten nabrał zupełnie innego charakteru w momencie, kiedy zaczęli go używać separatyści na wschodzie Ukrainy, a wstążka zaczęła się kojarzyć właśnie z nimi (szczególnie na Zachodzie). Reakcja władz była zdecydowana i natychmiastowa – wszystkie plakaty z wzorem wstążki i same wstążki natychmiast zniknęły z Mińska i to 9 maja, w Dzień Zwycięstwa, który jednocześnie był inauguracją mistrzostw. Chociaż oficjalnego zakazu oczywiście nie wydano. Środowiska aktywistów organizacji prorosyjskich, na które wcześniej władze nie zwracały szczególnej uwagi, zaczęły być traktowane prawie tak samo jak opozycja demokratyczna. A 1 lipca 2014, w przeddzień Dnia Niepodległości (i również wizyty W. Putina w Mińsku), białoruski lider znaczącą część swojego przemówienia wygłosił w języku białoruskim, co mu się nie zdarzyło od lat 90-tych.
Opozycja bez pozycji
Przedstawiciele większości partii i organizacji opozycyjnych zachowali się przewidywalnie – liderzy poparli euromajdan i kilkakrotnie pojawiali się w Kijowie, nawoływali białoruskie społeczeństwo do solidarności z narodem ukraińskim i wzywali do takich samych akcji w Mińsku etc. Ale głos demokratycznej opozycji dotarł tylko do wąskich kręgów białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego. I do tego został wykorzystany przez władzę przeciw samej opozycji. Kryzys na Ukrainie – zdaniem wielu badaczy i analityków - przyćmił o wiele ważniejsze wydarzenie, jakim miało być przygotowanie do wyborów prezydenckich w 2015 roku. Pytanie tylko, czy gdyby nie Ukraina, to opozycja zaczęłaby się do nadchodzącej kampanii przygotowywać? Faktem jest, że siły demokratyczne zostały bardzo mocno osłabione po kampanii prezydenckiej w 2010, kiedy to niektórzy liderzy trafili do więzień, a duża część aktywistów i aktywistek została zastraszona i musiała opuścić kraj. Ale oprócz tego czynnika obiektywnego jest jeszcze jeden subiektywny, który w sytuacji kryzysowej może być nawet ważniejszy od pierwszego: brak chęci współpracy i dążenia do porozumienia nawet we własnym (i tak małym i słabym) gronie oraz nieumiejętność wyciągania wniosków z poprzednich kampanii. I tak część partii i ruchów demokratycznych już zapowiedziała bojkot nadchodzącej kampanii oraz rezygnację z udziału w farsie pt. „wybory prezydenckie”. Druga część dopiero zaczęła rozmowy o rozmowach dot. ewentualnej współpracy oraz wyłonienia jednego kandydata opozycji. Taka konfiguracja nic dobrego białoruskim siłom demokratycznym nie wróży.
Nowa gra w liberalizację?
Przedterminowe zwolnienie z aresztu Alesia Bialackiego zostało odebrane przez wielu ekspertów jako znak i gotowość Mińska do ocieplania i poprawienia dotychczasowych relacji z Zachodem. Ale taka „liberalizacja” nie jest niczym nowym dla Mińska – jest to stały element gry władz przed każdą kampanią prezydencką, wystarczy przypomnieć lata 2008-2010. Jeśli oficjalny Mińsk naprawdę chciał ocieplenia relacji z Zachodem, to dlaczego nie wypuścił A. Bialackiego czy innych więźniów politycznych przed mistrzostwami świata w hokeju, co na pewno zostałoby zauważone przez społeczność międzynarodową? Dlatego, że jeszcze raz chciał udowodnić, że władze białoruskie nie przywiązują większego znaczenia do opinii zewnętrznej. Można to też odczytać jako sygnał, że więźniowie polityczni nadal będą kartą przetargową w grze z Zachodem. To, czego Mińsk naprawdę potrzebuje, to nowe kredyty, ze względu na kurczące się w zawrotnym tempie rezerwy walutowe. A uzależnienie tylko i wyłącznie od rosyjskich kredytów i pożyczek – szczególnie zważywszy na ukraińską sytuację – wydaje się być dla władz bardzo niekorzystne i niebezpieczne. Wygląda na to, że Zachód powoli na tę grę przystaje – kontakty z UE i USA podlegają intensyfikacji na coraz wyższym szczeblu. Poniekąd taka współpraca jest lepsza dla obu stron niż żadna.
Podsumowanie
Obecna sytuacja międzynarodowa nie wskazuje na to, że w 2014 roku Białoruś zostanie jakoś specjalnie zauważona – pozostanie ona w cieniu dynamicznie rozwijającej się sytuacji na Ukrainie oraz wydarzeń na Bliskim Wschodzie. Taka sytuacja będzie na rękę prezydentowi Łukaszence i jego aparatowi – pozwoli spokojnie prowadzić wewnętrzną politykę bez specjalnego rozgłosu. Utrzymanie wystarczająco dobrych relacji tak ze Wschodem, jak i z Zachodem, a także rosnące poparcie dla prezydenta, będzie sprzyjało przygotowaniom dla kolejnego „eleganckiego zwycięstwa” w kampanii prezydenckiej 2015. Oficjalny Mińsk – w zależności od zmieniających się warunków geopolitycznych – będzie tradycyjnie handlował swoją lojalnością, trzymając więźniów politycznych jako kartę przetargową. Nic nie wskazuje na to, że opozycja dojdzie w tym roku do szerokiego porozumienia co do. udziału w kampanii prezydenckiej i 2014 będzie dla niej najprawdopodobniej rokiem wegetatywnym. Białoruś powinna zaistnieć w dyskursie międzynarodowym w 2015 roku z dwóch przyczyn: ze względu na wybory prezydenckie i początek funkcjonowania Unii Euroazjatyckiej. O ile sytuacja z wyborami jest oczywista, o tyle z UEA mogą nas czekać niespodzianki. Jedyną „ideologią” nowego projektu integracyjnego na obszarze poradzieckim jest rosyjska ropa i gaz, a powodzenie UEA będzie zależeć od ceny, jaką Białoruś będzie musiała rzeczywiście za te surowce zapłacić.