Urzędniczki do wynajęcia?

Polityczki

"Eksponowanie kobiet w życiu publicznym wcale nie oznacza, że polska scena polityczna się feminizuje, ani tym bardziej, że w Polsce będzie prowadzona bardziej równościowa polityka", pisze Anna Wójcik w analizie o zwiększaniu politycznej partycypacji kobiet oraz wyrównywaniu szans społecznych i ekonomicznych pod rządami konserwatywnymi.

Anna Wójcik

Gdyby po tegorocznych wyborach parlamentarnych brać pod uwagę jedynie wyniki ilościowe, Polska zapewne wspięłaby się o kilka oczek w rankingach oceniających równość kobiet i mężczyzn w życiu publicznym. W 2014 roku w Gender Gap Report przygotowanym przez Światowe Forum Ekonomiczne uplasowała się na 68. miejscu spośród 162 krajów, co było najgorszym wynikiem od 2007 roku.

Niewielki awans w tym lub podobnych zestawieniach to jednak sukces pozorny. Nieco większa liczebność czy eksponowanie kobiet w życiu publicznym wcale nie oznacza, że polska scena polityczna się feminizuje, ani tym bardziej, że w Polsce będzie prowadzona bardziej równościowa polityka – pod rządami konserwatywnej premier prawdopodobnie będzie dokładnie na odwrót. Wskazuje na to chociażby niepowołanie przy rządzie urzędu Pełnomocnika ds. Równego Traktowania czy przemianowanie Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej na Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Liczby to nie wszystko

Pobieżna analiza powyborczych statystyk może doprowadzić postronnego obserwatora do błędnego wniosku, że przywódczynie odgrywają w Polsce coraz bardziej znaczącą rolę. Dokładnie połowa kandydatów do Sejmu z najwyższym wynikiem wyborczym to polityczki (1. Ewa Kopacz, 4. Beata Szydło, 5. Małgorzata Wasserman, 6. Małgorzata Kidawa-Błońska, 10. Alicja Chybicka). Funkcję prezesa rady ministrów po raz trzeci w ciągu 26 lat pełni w Polsce kobieta. W skali świata to wciąż sytuacja wyjątkowa – prócz Polski, kobiety stoją dziś na czele rządu tylko w siedmiu miejscach: w Niemczech, Bangladeszu, na Jamajce, w Norwegii, na Łotwie, w Namibii oraz w Nadniestrzu. W składzie prezydium sejmu są dwie wicemarszałkinie, kobieta stoi na czele Gabinetu Politycznego Premiera i jest rzeczniczką rządu.

Pierwszy szereg i tło

Żadna z dotychczasowych polskich premier nie była samodzielną, silną jednostką na scenie politycznej. Suchocka, Szydło i Kopacz zostały wypchnięte do pierwszego szeregu przez prawdziwych liderów swoich partii. Oczywiście w podobny sposób namaszczani są też politycy-mężczyźni:Andrzej Duda czy wcześniej Kazimierz Marcinkiewicz również byli dla Jarosława Kaczyńskiego po prostu „urzędnikami do wynajęcia”. Fasadowa pozycja obecnej premier Szydło nie jest w tym kontekście żadnym zaskoczeniem. Samo zamiłowanie do filmów o przygodach agenta 007 nie sprawi, że Beata Szydło będzie w swoim gabinecie postacią na miarę słynnej „M” .

W czasie kampanii wyborczej prawdziwy talent polityczny przypisywano tylko jednej z „dam walczących o władzę”, jak określały je tabloidy – Barbarze Nowackiej, ale też z nieukrywaną satysfakcją wypunktowywano jej nie najbardziej porywający występ podczas  telewizyjnej debaty komitetów wyborczych. Wcześniejszą debatę Kopacz-Szydło z góry uznano za rozczarowującą. Najbardziej przykuwającym uwagę elementem tej telewizyjnej rozgrywki była znacząca liczba kobiet w studiu. Oprócz liderek partii na wizji były dwie dziennikarki i tylko jeden dziennikarz – choć to dla niego zarezerwowano rolę prowadzącego.

W trakcie kampanii wiele kobiet pełniło również bardzo stereotypowe funkcje w otoczeniu polityków różnych ugrupowań. Najczęściej sprowadzano je do jednej z dwóch ról: eleganckiej żony/córki/siostrzenicy (Agata Kornhauser-Duda, siostry Kukiz, Marta Kaczyńska) lub atrakcyjnego „aniołka” (Miriam Shaded, Ilona Klejnowska).

Z drugiej strony, w czasie kampanii w niemal każdym ugrupowaniu pojawiły się polityczki wyraziste, reprezentujące różne style prowadzenia polityki – obecnie posłanki Krystyna Pawłowicz (PiS), Agnieszka Pomaska (PO), czy Kamila Gasiuk-Pihowicz (.Nowoczesna), a także polityczki pracujące w tej kadencji poza sejmem, jak wspomniana wcześniej Nowacka (Zjednoczona Lewica) czy Marcelina Zawisza (Razem).

Co stoi na przeszkodzie, żeby w przyszłości takich wyrazistych kobiecych postaci na scenie politycznej było więcej? Po pierwsze, warto przekonywać kobiety w Polsce, od uczennic po seniorki, że polityka może być realnie dostępnym obszarem zainteresowania i działalności. Oczywiście, można zarzucić, że powyższa ogólna recepta była aktualna też cztery lata temu i nie straci na znaczeniu w kolejnych dekadach. Symbolicznym elementem było wprowadzenie w 2011 roku ustawy kwotowej, która gwarantuje kobietom co najmniej 35% miejsc na listach wyborczych. Niestety nie zdecydowano się na obligatoryjne wprowadzenie „suwaka”, czyli naprzemiennego umieszczania na listach kobiet i mężczyzn, choć takie rozwiązanie bywa stosowane przez partie – w ostatnich wyborach przez Razem. Wiele dla upowszechnienia zaangażowania kobiet w życie publiczne uczynił też niewątpliwie Kongres Kobiet, ruch polityczno-społeczny zapoczątkowany w 2009 roku.

Co prawda każdy i każda może w pewnym momencie odkryć konieczność walki o „sprawę” i „uruchomić“ osobowość charyzmatycznego przywódcy czy charyzmatycznej przywódczyni, jednak zdecydowanie łatwiej się na to zdobyć, mając doświadczenie działania w sferze publicznej. Jeśli w ciągu najbliższych lat Polki bardziej zaangażują się w młodzieżówki, wolontariat, działalność samorządową, publicystykę, ruch spółdzielczy, ruchy miejskie, szkoły liderów, związki zawodowe, organizacje pracodawców, tworzenie  „narodowych” lub „obrazoburczych” sztuk teatralnych czy komentowanie rzeczywistości w mediach społecznościowych, jest szansa, że za cztery lub osiem lat będzie można zagłosować na więcej charyzmatycznych kandydatek – i to niezależnie od ich usytuowania w politycznym spektrum. Pytanie, czy w partyjnych rozgrywkach wywalczą sobie korzystne miejsca na listach wyborczych? Z pewnością w promowaniu nowego pokolenia polityczek pomogłoby wprowadzenie wcześniej wspomnianego „suwaka” na listach wyborczych.

Kto upomni się o równouprawnienie?

W polskim sejmie zasiada dziś najwięcej kobiet w historii – 127, ale to wciąż zaledwie 27 % (światowa średnia to 20%).

Dla porównania: największy odsetek kobiet w parlamencie jest w Rwandzie (64%), na Kubie (49%), w Szwecji (45%) oraz w RPA (45%). I choć dane te wywracają niektóre stereotypy dotyczące krajów globalnej Północy i Południa, to bez kontekstu niewiele mówią o faktycznej pozycji kobiet w życiu publicznym czy gospodarczym. Nie są też, co istotne, gwarantem prowadzenia polityki promującej równouprawnienie, a zatem sprzyjającej interesom zarówno kobiet, jak i mężczyzn.

Choć „Polki” nie są w żadnym wypadku monolitem o jednakowych poglądach, jednakowo realizowanych strategiach egzekwowania praw  i potrzeb, to można uznać, że istnieje pewna minimalna wspólnota ich interesów. Należą do niej np. równość praw publicznych, pozwalające na przetrwanie zabezpieczenie socjalne, czy otrzymywanie takiej samej płacy za taką samą pracę. Polki mają prawa wyborcze od 97 lat, jednak różnice w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn przy obecnym tempie zmian zatrą się w naszym kraju dopiero za 118 lat.

Z dużą dozą pewności można powiedzieć, że wyrównywanie rzeczywistych ekonomicznych czy społecznych różnic między płciami nie jest priorytetem dla rządzących w obecnej kadencji. PiS będzie kontynuował wprowadzanie swojej wersji „demokracji rodzaju męskiego”, która nie zauważa specyfiki interesów kobiet, w to miejsce podkreślając interes ogółu lub interes „tradycyjnej” rodziny – czego przykładem jest sztandarowa wyborcza obietnica dodatku 500 zł na dziecko. Z kolei, przynajmniej na razie, w wyniku sporów o zaprzysiężenie sędziów Trybunału Konstytucyjnego, opozycja jest zajęta odpieraniem ataków na demokrację i walką o „uniwersalne” liberalne minimum – przestrzeganie zasady państwa prawa czy trójpodziału władzy.

A jest o co walczyć i co poprawiać. Zamiast roić mrzonki o konieczności „ochrony polskich kobiet” – na przykład przed wyobrażonymi zakusami smagłych uchodźców, alejuż nie przed swojską, polską przemocą domową (PiS sprzeciwiało się ratyfikacji przez Polskę tzw. Konwencji antyprzemocowej i planuje przeprowadzenie audytu finansowego realizowanych w jej wyniku programów) – rząd mógłby skupić się na stwarzaniu warunków umożliwiające kobietom faktyczny rozwój na różnych polach. Tymczasem proponowane zmiany w polityce społecznej niosą zagrożenie, że kobiety w Polsce będą dalej w bardziej dosadny sposób spychane na podrzędne pozycje w gospodarce i społeczeństwie. Dotyczy to zwłaszcza matek, które w konsekwencji niewielkiej dostępności opieki pozaszkolnej i wycofania planowanej reformy systemu edukacji podstawowej, będą zmuszane do przedłużonej opieki nad sześciolatkami w domu.

Nieznaczne zwiększenie liczby posłanek w składzie polskiego parlamentu VII kadencji ma znaczenie symboliczne. Prawdziwym sukcesem będzie jednak dopiero wprowadzenie do sejmu większej ilości osób  myślących równościowo.

Wywiad powstał w ramach dossier wyborczego prowadzonego we współpracy z Res Publica Nowa.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorów i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.