Premierka polskiego rządu Beata Szydło ogłosiła z dumą, że milowy krok na drodze do uratowania polskiego górnictwa został wykonany: 1 maja powstała Polska Grupa Górnicza, która przejmie 11 kopalń i 4 zagrożone upadłością zakłady Kompanii Węglowej wraz z ponad 30 tysiącami pracowników. PGG przejęła również, co istotne, zobowiązania Kompanii Węglowej - największego producenta węgla kamiennego w Europie. Górnicy, dotychczas twardo negocjujący warunki porozumienia, zgodzili się na czasowe zawieszenie tzw. czternastej pensji.
Michał Olszewski
Nowa spółka przejmuje również wierzytelności kopalń i zakładów. Udziałowcami zostały spółki skarbu państwa i fundusze inwestycyjne, ale nie tylko. I tu wchodzimy na grunt bardzo kreatywnej węglowej księgowości: ponad 600 mln zł długów wobec pięciu banków zostanie zamienione na udziały w spółce. Kulisy negocjacji owiane są tajemnicą, ale zachodzę w głowę, jakich narzędzi i argumentów musiał użyć rząd, żeby zmusić banki do partycypacji w tym przedsięwzięciu. Nie ulega bowiem wątpliwości, że banki otrzymają udziały w dużej mierze bez pokrycia, słabe, udziały spółki, która znajduje się i przez najbliższe lata znajdować będzie w głębokim kryzysie. Banki najwyraźniej postanowiły zająć się działalnością dobroczynną, bo za taką należy uznać decyzję o przejęciu tych aktywów. Zdaje się również, że banki, które weszły do spółki, zlekceważyły prognozy takich instytucji, jak np. Goldman Sachs. Przypomnę, że GS obniżył prognozy cen węgla energetycznego, zwracając uwagę na nadpodaż tego surowca i malejące inwestycje w elektrownie węglowe. Konkluzje są raczej pesymistyczne: według GS spadek długoterminowego popytu wydaje się nieunikniony.
Czy powołanie spółki to rzeczywiście przełom, czy też mamy do czynienia z chwytem propagandowym, który ma przykryć smutny fakt, że na polskim rynku węglowym trzeba przelewać z pustego w próżne, stosując zabiegi księgowe? Polski węgiel nie stanie się dzięki powołaniu PGG bardziej konkurencyjny. To, co przedstawiane jest jako przełomowe wydarzenie, bardziej przypomina klasyczne odsuwanie problemów w przyszłość: spółka zagwarantowała sobie 2 lata spokoju (przez ten okres górnicy nie będą wysuwać postulatów finansowych), ale jasnego kierunku restrukturyzacji nadal nie widać. Polski węgiel kamienny nadal nie jest konkurencyjny wobec tańszego i często lepszego jakościowo surowca np. z Syberii. W ciągu najbliższych dwóch lat położone głęboko polskie pokłady węgla kamiennego raczej nie zbliżą się do powierzchni gruntu. Nic również nie wskazuje, by w najbliższym czasie miało zmienić się niekorzystne dla polskiego górnictwa otoczenie - światowy rynek węgla ma po uszy czarnego złota z Rosji, Indonezji, Indii czy RPA.
Sytuacja polskiego rządu jest bardzo trudna: Prawo i Sprawiedliwość, partia rządząca, doszła do władzy między innymi dzięki poparciu central związkowych w tym najsilniejszej - górniczej. Nie jest więc w stanie wykonać zdecydowanych ruchów, te wiązałyby się bowiem z nieuniknionym konfliktem. Zamiast głębokiej i rzeczywiście bolesnej restrukturyzacji, warunku sine qua non wydobycia polskiego górnictwa z zapaści, wybiera więc mieszanie w szklance, w której już dawno zabrakło cukru. Ale nie tylko: ostatnie miesiące to szereg spektakularnych decyzji, w znaczący sposób osłabiających politykę antysmogową. Jednym z głównych postulatów aktywistów walczących z zanieczyszczeniem powietrza w polskich miastach jest zakaz sprzedaży najgorszych rodzajów węgla użytkownikom indywidualnym. Do palenisk w domach jednorodzinnych trafia rocznie ok. 800 tysięcy ton tzw. mułu, czyli niskokalorycznego, silnie zanieczyszczonego odpadu węglowego. Zamknięcie tego rynku byłoby kolejnym ciosem dla polskiego przemysłu węglowego. Rząd zdemontował również programy środowiskowe, które miały na celu zmniejszenie niskiej emisji i poprawę słabych wskaźników termomodernizacyjnych polskich gospodarstw domowych, dochodząc najwyraźniej do wniosku, że im mniej kotłów węglowych i domów z dziurawymi ścianami, tym gorzej dla górników.
Jest jednak światełko w tunelu. Ostatnio prawicowy portal Fronda z dumą doniósł, że Polsce udała się rzecz z pozoru niemożliwa: będziemy jednocześnie spalać węgiel na potęgę i walczyć z globalnym ociepleniem. Jak to możliwe? Odpowiedź jest bardzo prosta: posadzimy trochę więcej lasów. Portal zapomniał jednak o raporcie IPCC, z którego wynika, że tylko na zrównoważenie emisji CO2 przez Polaków potrzebowalibyśmy około 38 mln ha lasów, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi powierzchnia całego kraju. Nic więc dziwnego, że, póki co, skuteczniejsza okazuje się kreatywna węglowa księgowość.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.