Uratować i zmienić świat

Wywiad

Ruch pracowniczy powinien zaangażować się w zwiększanie świadomości w kwestiach klimatycznych i ekologicznych. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej staje on dzisiaj przed wyzwaniem zbudowania globalnej, ekologicznej świadomości klasowej.

Czas czytania: 11 minut

Tekst pochodzi z 37. numeru Magazynu Kontakt pt.: ”Ekolodzy będą zbawieni”, wydanego we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.   

Ze Stefanią Barcą rozmawia Konstancja Ziółkowska.

Pracownicy tradycyjnych branż przemysłu, w tym przede wszystkim górnicy, mają w Polsce opinię zagorzałych zwolenników utrzymania intensywnego wydobycia węgla i wykorzystania go w gospodarce. W debacie publicznej uważa się ich za główną przeszkodę na drodze do poprawy jakości środowiska. Tymczasem pani wykazuje, że postulaty ekologiczne były historycznie bardzo ważne dla ruchu pracowniczego.

Walka klasy robotniczej o prawo do zdrowego środowiska rozpoczęła się już na samym początku industrializacji. Polegała na sprzeciwianiu się toksycznej produkcji przemysłowej, która zagrażała nie tylko zdrowiu pracowników, lecz także zdrowiu lokalnych społeczności i społeczeństwa jako takiego. Związki zawodowe na całym świecie mają duże osiągnięcia w zakresie zaostrzania przepisów dotyczących zagrożeń przemysłowych nie tylko wewnątrz fabryki, ale i poza nią. Na przykład we Włoszech związkom udało się w 1970 roku uzyskać prawo do kontroli nad różnymi czynnikami ryzyka (fizycznymi, chemicznymi, radioaktywnymi) w zakładach pracy. Dalsza walka ruchu związkowego o prawo każdego człowieka do zdrowia doprowadziła osiem lat później do stworzenia publicznego systemu opieki zdrowotnej i stałego monitorowania zagrożeń przemysłowych na terenie całego kraju.

Postawa włoskich związków to raczej wyjątek czy reguła?

W tym samym okresie najsilniejszy związek zawodowy w Stanach Zjednoczonych, to znaczy związek zawodowy przemysłu naftowego, chemicznego i nuklearnego, wylobbował w Kongresie uchwalenie pierwszego i jak dotychczas najistotniejszego przypadku ustawodawstwa dotyczącego przeciwdziałania zanieczyszczeniom w kraju. Działania związku przyczyniły się również do powstania pierwszej publicznej instytucji egzekwującej prawo do bezpiecznego i zdrowego środowiska dla wszystkich obywateli amerykańskich.

W swoich badaniach dochodzi pani do wniosku, że pracownicy fizyczni są często największymi ofiarami procesu zatruwania środowiska naturalnego. Dlaczego nie zawsze i nie wszędzie buntują się oni przeciwko niszczącym warunkom, w których pracują i żyją?

Społeczności robotnicze walczą, by bronić swoich praw, ale wmawia się im, że ich praca jest nie do pogodzenia z kontrolą i regulacją zanieczyszczeń, więc muszą albo zaakceptować ryzyko, albo stracić posady. Pracownicy fizyczni, zwłaszcza ci wykonujący najbardziej niebezpieczne zadania, dobrze wiedzą, na czym polega ten mechanizm – swoisty „szantaż pracą”. Dlatego to osoby z klasy średniej, których dochody nie zależą od „brudnej roboty”, muszą zrozumieć, że społeczeństwo przemysłowe zbudowane jest na poświęcaniu obszarów, na których, w imię realizacji „interesów gospodarki”, skupia się zanieczyszczenie oraz różnego rodzaju zagrożenia. Lokalne społeczności funkcjonujące na tych obszarach zmusza się do zaakceptowania tego stanu rzeczy. Nie pozostawia im się wielkiego wyboru, a tę niesprawiedliwość zazwyczaj określa się w debacie publicznej mianem „rozwoju”.

Wraz z Emanuelem Leonardim przeprowadziliście badania pokazujące, jak mechanizm „szantażu pracą” działa w praktyce w południowowłoskim mieście Taranto. Z jakimi problemami borykają się mieszkańcy tego miasta?

W Taranto zlokalizowana jest największa huta stali w Europie – ILVA. Zakład ten został zbudowany w latach 60. i był sukcesywnie rozbudowywany w kolejnych dekadach. Obecnie zatrudnia około dwudziestu tysięcy osób. Emisje i odpady, które produkuje, są dziś uważane za przyczynę kryzysu zdrowia publicznego i poważnych szkód dla lokalnego ekosystemu, w tym dla rybołówstwa i rolnictwa. Sześć dekad istnienia huty ILVA wyeliminowało wszelkie alternatywne źródła utrzymania mieszkańców miasta, doprowadzając do powstania materialnej i mentalnej monokultury, nazywanej przez miejscowych „monokulturą stalową”. Ludność Taranto zmaga się z wieloma problemami jednocześnie: wysokim prawdopodobieństwem zachorowania na raka, wystawieniem na szwank życia i zdrowia dzieci, brakiem dostępu do niezbędnej opieki medycznej na miejscu (co zmusza ich do wydawania oszczędności na poszukiwanie pomocy z dala od domu), brakiem alternatywnych możliwości zatrudnienia, wreszcie naleganiem państwa włoskiego na podtrzymanie funkcjonowania huty mimo wyroków sądowych wzywających do natychmiastowego zamknięcia zakładu i rozpoczęcia procesu likwidowania zanieczyszczeń.

Wśród pracowników huty nastąpiła kilka lat temu zmiana, którą moglibyśmy nazwać „zbiorowym przebudzeniem”. Jak do niej doszło?

Pracownicy ILVA od zawsze byli świadomi ryzyka związanego ze swoją pracą, ponieważ ponosili jego dramatyczne konsekwencje, polegające między innymi na zawodowej zapadalności na raka oraz na wypadkach w miejscu pracy. Tym, co pozwoliło przełamać społeczną akceptację dla „szantażu pracą”, było śledztwo, które doprowadziło do wydania wyroku sądowego przeciwko ILVA w 2012 roku. Był to wynik wieloletniej pracy różnych osób i organizacji, polegającej na zbieraniu dowodów oraz rozbudzaniu świadomości: od lokalnych grup ekologicznych przez stowarzyszenia kobiece, pracowników służby zdrowia i naukowców aż po samych pracowników huty. Kluczowym czynnikiem zmiany było oficjalne uznanie nienormalnej i bardzo niepokojącej zapadalności na raka u dzieci, do której dochodzi ze względu na zanieczyszczenie lokalnego środowiska dioksynami i metalami ciężkimi.

Czara goryczy się przelała…

Stało się jasne, że mieszkańcy Taranto są ofiarami niedopuszczalnej niesprawiedliwości. Zebrane dowody oraz wyrok sądu uświadomiły im, że mają prawo domagać się, aby państwo dostrzegło i naprawiło szkody, pozwoliło im opuścić „stalową monokulturę” i otworzyło nowe możliwości dla lokalnej gospodarki. Taranto nie prosi o pomoc, lecz walczy o sprawiedliwość.

W konkluzjach z badania w Taranto podkreśla pani, że bardzo duże znaczenie w tej walce ma płeć: to mężczyźni pracują w szkodliwym przemyśle, kobiety natomiast wykonują pracę opiekuńczą w domach. Zmagają się przy tym ze środowiskowymi i zdrowotnymi konsekwencjami zanieczyszczenia, które dotyka całe rodziny. U nas, na Śląsku, ten niegdyś typowy model rodziny górniczej uległ daleko idącym przeobrażeniom, ponieważ żony górników często pracują dziś zawodowo w innych sektorach gospodarki. Czy od płci rzeczywiście tak wiele wciąż zależy?

Sądzę, że tak, i to z dwóch powodów. Z jednej strony, kobiety podejmują zazwyczaj pracę, która jest mniej pewna i gorzej płatna, w związku z czym nie stanowi ani znaczącego wkładu w utrzymanie rodziny, ani prawdziwej alternatywy dla „brudnej pracy” w przemyśle. Po drugie, kobiety, mimo podejmowania pracy poza domem, w dalszym ciągu wykonują większość obowiązków domowych, opiekując się dziećmi lub osobami starszymi i chorymi, a także swoimi mężami. Kobiety z klasy robotniczej są w związku z tym podwójnie dotknięte mechanizmem „szantażu pracą” i to właśnie one często buntują się i mobilizują przeciwko ekologicznej niesprawiedliwości. Ale genderowy podział pracy ma też głębsze znaczenie społeczne: prowadzi do tego, że opieka i reprodukcja – czyli po prostu dbałość o przekazywanie, zachowywanie oraz pielęgnowanie życia – mają mniejszą wartość społeczną niż produkcja towarowa. Produkcja jest uważana za bardziej istotną od reprodukcji, a to usprawiedliwia „szantaż pracą” oraz ekologiczną niesprawiedliwość. To samo serce systemu, w którym niesprawiedliwość środowiskowa zostaje znormalizowana i staje się nieunikniona.

Oprócz kobiet i stowarzyszeń kobiecych dużą rolę odgrywają w Taranto związki zawodowe. Jakie jest ich stanowisko?

Tradycyjne związki zawodowe nadal prowadzą politykę obrony istniejących miejsc pracy, co wiąże się z dążeniem do kontynuowania produkcji za wszelką cenę. Jednak popularność tych związków dramatycznie spadła po wyroku sądowym z roku 2012, co pozwoliło na pojawienie się na scenie nowych aktorów zbiorowych i nowych żądań. Powstał społeczny związek CCLLP – „Komitet Wolnych i Refleksyjnych Obywateli i Pracowników”, który zwrócił się do rządu z oczekiwaniem, że państwo zagwarantuje dotychczasowy poziom zatrudnienia poprzez zaangażowanie pracowników w szeroko zakrojone prace porządkowe niwelujące szkodliwe skutki działalności huty. Organizacja ta, wraz z koalicją innych podmiotów działających na rzecz lokalnej społeczności, opracowała długoterminowy plan rekonwersji miasta w celu oparcia jego rozwoju o działalność inną niż produkcja stali.

Czyli z jednej strony mamy tradycyjne związki dążące do utrzymania produkcji, z drugiej natomiast – progresywne stowarzyszenie niebędące formalnie związkiem zawodowym, które zrzesza pracowników na równi z innymi „refleksyjnymi obywatelami” pragnącymi radykalnej zmiany. Czy są jakieś organizacje plasujące się pomiędzy dwoma biegunami tego sporu?

Umiarkowane stanowisko zajmuje utworzony w 2012 roku związek zawodowy szeregowych pracowników (USB), który również usiłuje aktywnie przeciwdziałać „szantażowaniu pracą”. Jednak, w przeciwieństwie do CCLLP, działa we wnętrzu zakładu pracy. Choć związkowcy z USB uważają się za sprzymierzeńców organizacji działających na rzecz lokalnej społeczności, są przekonani, że miejsce związku zawodowego jest wewnątrz struktury przedsiębiorstwa. Rola związku polega ich zdaniem na obronie praw pracowniczych – począwszy od prawa do zdrowia i bezpieczeństwa przez ochronę zatrudnienia aż po przestrzeganie przepisów ochrony środowiska. Pomimo pewnych różnic między CCLLP a bardziej tradycyjnym USB wspólnie udało im się przełamać powszechną akceptację dla „szantażowania pracą”. W ten sposób podważono społeczne zaufanie do systemu, który na ponad pół wieku związał w Taranto pracę i kapitał we wspólnej walce przeciwko reprodukcji i ekologii. Ostateczny rezultat tego procesu przemiany dotychczasowych ram myślenia i działania będzie zależał od jedności ekologicznego frontu klasy robotniczej oraz od jego zdolności do przekształcenia tej nowej wizji w szeroko podzielaną strategię polityczną.

Działające w polskim górnictwie związki zawodowe przypominają tradycyjne związki z Taranto: stanowczo opowiadają się za kontynuowaniem działalności wydobywczej na dotychczasowym poziomie, postulując jednocześnie wprowadzenie czystszych technologii wydobycia i spalania. Opowieść o „czystym węglu” – technologii jutra, której możliwości wdrożenia oraz potencjalna opłacalność pozostają nieznane – trafiła niedawno do rządowego planu dla sektora węglowego. Może należy docenić fakt, że nawet tradycyjne związki opowiedziały się za bardziej ekologicznymi rozwiązaniami?

Problem w tym, że wciąż nie wiemy, czy technologię „czystego węgla” da się zastosować na wystarczającą skalę. Tymczasem na zatrzymanie nieodwracalnych zmian klimatu i ekosystemu zostało niewiele czasu. Bardziej rozsądna i skuteczna byłaby znacząca redukcja konsumpcji i zużycia energii, połączona z redystrybucją energii oraz bogactwa. Tyle tylko, że są to rozwiązania, o których ani kapitaliści, ani państwa nie chcą słyszeć. Dla tych pierwszych oznaczałyby one spadek zysków i możliwości akumulacji kapitału, dla drugich natomiast ich wprowadzenie byłoby trudne ze względu na globalny system zadłużenia i niestabilności finansowej. Ale takie właśnie roszczenia mogą i powinny być wysuwane przez ruchy pracownicze i społeczne. Warto o to walczyć.

Rozmawiałyśmy dotychczas głównie o lokalnym kontekście walki o sprawiedliwość ekologiczną. Nie można jednak ignorować zasadniczej części problemu – konsekwencji zmian klimatycznych w skali makro. Jak uwzględnić globalną perspektywę w lokalnych debatach skoncentrowanych na zdrowiu publicznym, jakości powietrza czy regionalnym dobrobycie gospodarczym?

Społeczności górnicze nie są odporne na konsekwencje zmian klimatycznych i ekosystemowych, a tym bardziej nie będą na nie odporne wychowujące się w nich dzieci. Są jednak mniej świadome zagrożeń globalnych, które – w odróżnieniu od lokalnych problemów związanych z zanieczyszczeniem środowiska – są odległe od ich codziennego doświadczenia. Tym bardziej, że media głównego nurtu dodatkowo dezinformują swoich odbiorców.

W medialnej logice pogoni za sensacją zmiany klimatu okazują się mało, nomen omen, gorącym tematem…

Dlatego bardzo ważne jest, aby ruch pracowniczy angażował się w zwiększanie świadomości w kwestiach klimatycznych i ekologicznych. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej staje on dzisiaj przed wyzwaniem zbudowania globalnej, ekologicznej świadomości klasowej. Kapitaliści i neoliberalne rządy nie uratują świata przed zmianami klimatycznymi, ponieważ to przede wszystkim oni doprowadzili do zaistnienia tego problemu. Może tego jednak dokonać ruch pracowniczy, bo właśnie pracownicy mają najwięcej do stracenia w związku z nieodwracalną degradacją warunków życia na ziemi.

Odnoszę wrażenie, że podstawowym problemem, przed którym stoimy, jest wyobrażenie sobie alternatywnego sposobu zorganizowania gospodarki. W Unii Europejskiej wypracowywane są obecnie scenariusze polegające na tworzeniu większej liczby miejsc pracy w sektorze energii odnawialnej, przekwalifikowaniu pracowników sektora paliw kopalnych oraz podejmowaniu inwestycji w zaniedbanych regionach górniczych. To główne założenia tak zwanej „sprawiedliwej transformacji” (just transition). Brzmi to szlachetnie, ale pani w swoich tekstach podkreśla głównie słabe strony tej koncepcji…

Kroki, które pani wymieniła, są niezbędne, ale niewystarczające, by skutecznie przeciwdziałać zmianom klimatycznym i ekologicznej niesprawiedliwości. Samo przejście na odnawialne źródła energii nie wystarczy. Pracownicy powinni domagać się demokracji energetycznej – sytuacji, w której decyzje dotyczące energetyki byłyby podejmowane z udziałem i pod kontrolą społeczności oraz ich samych. Rozwój odnawialnych źródeł energii może bowiem mieć fatalne skutki zarówno dla środowiska, jak i dla pracowników, co zdarza się na przykład w sektorze biopaliw lub w przypadku budowy dużych tam.

Może więc samo hasło „sprawiedliwej transformacji” jest trafione, tylko kryjące się pod nim propozycje są zbyt zachowawcze?

Popularyzacja tego hasła stwarza dla pracowników okazję, żeby domagać się zmiany charakteru wykonywanej przez nich pracy. Wielkie przemiany społeczne – takie jak ta, której musimy dokonać dzisiaj – nie rodziły się nigdy z defensywnych, realistycznych poglądów. Wyłaniały się dzięki śmiałym, rewolucyjnym wizjom. Dziś potrzebujemy sprawiedliwości społecznej, która polegać będzie na globalnej sprawiedliwości ekologicznej i klimatycznej. Przesłanie „sprawiedliwej transformacji” stanie się skuteczne pod warunkiem, że ludzie uwierzą, że mamy wyjątkową okazję, by nie tylko uratować, lecz także zmienić świat. A raczej uratować świat, zmieniając go: pracować mniej, ale w bardziej sprawiedliwy sposób dzielić się owocami tej pracy; zlikwidować mechanizm „szantażowania pracą”, czyniąc pracę mniej wyobcowaną, a wspólnoty bardziej autonomicznymi; uwolnić relację między pracą a naturą od logiki ciągłego wzrostu gospodarczego i akumulacji kapitału. Krótko mówiąc, „sprawiedliwa transformacja” powinna sprawić, że społeczeństwo post-węglowe będzie inne od obecnego. Taka wizja już dziś jest rozwijana i praktykowana przez masowe ruchy oraz organizacje społeczne: Kurdów w Rojavie, Zapatystów w Meksyku, bezrolny ruch robotniczy w Brazylii czy międzynarodowy ruch Via Campesina.

To chyba mimo wszystko wyjątki na mapie świata?

Od lat 90. XX wieku ruch pracowniczy stopniowo zbliżał się do organizacji promujących „zazielenianie” kapitalizmu lub tak zwaną „ekologiczną modernizację”. Nadszedł czas, by pracownicy obudzili się z kapitalistycznego snu o możliwości pogodzenia nieskończonej akumulacji i wzrostu gospodarczego z dobrobytem ludzi i środowiska oraz uświadomili sobie, że ich miejsce jest po drugiej stronie barykady. Jeśli to nastąpi, ruch pracowniczy z pewnością stanie się autentyczną, globalną siłą dążącą do ekologicznej i społecznej sprawiedliwości.

Dr Stefania Barca, jest badaczką historii gospodarczej, starszą wykładowczynią w Centrum Studiów Społecznych Uniwersytetu w Coimbrze. Autorka książek i artykułów z dziedziny historii gospodarczej i ekologicznej, ekonomii środowiska oraz ekologii politycznej. Jej ostatnie badania dotyczą roli ogrywanej przez przemysł w antropocenie, relacji między pracą a środowiskiem, sprawiedliwości ekologicznej oraz post-wzrostu.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorek i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.