Czas taniego prądu w Polsce mija. Część analityków ostrzega, że po 2020 roku Polska może stać się krajem z najdroższymi cenami energii elektrycznej. Byłaby to smutna puenta zaniechań w polskiej energetyce.
Ostatnie lata w Polsce to stosunkowo niskie ceny energii elektrycznej. W czasie gdy u sąsiadów (np. w Niemczech) ceny rosły, w Polsce udawało się je utrzymać na podobnym poziomie. Wszystko jednak wskazuje, że ten stan rzeczy ma się ku końcowi. Minione tygodnie przyniosły szereg sygnałów wskazujących, że ceny prądu w Polsce pójdą do góry. Ceny energii na rynku hurtowym wzrosły o około 25 proc. w stosunku do ubiegłego roku.
Na razie na alarm biją przede wszystkim samorządowcy, którzy na przełomie lata i jesieni negocjują kontrakty na dostawy energii elektrycznej. Urząd Miasta w Olsztynie poinformował, że zaoferowane przez dostawców kwoty są o 35 proc. wyższe niż w ubiegłym roku. Janusz Malinowski, prezes Łódzkiej Kolei Aglomeracyjnej powiedział „Pulsowi Biznesu”, że jeden z dostawców zaproponował stawkę wyższą o 70 proc. od ubiegłorocznej. -Szok i zapowiedź horroru w budżetach przewoźników kolejowych - komentował Malinowski na Twitterze. Nie bez powodu: tak duży wzrost cen musiałby pociągnąć za sobą nieunikniony wzrost cen biletów.
Co z gospodarstwami domowymi? Minister energii Krzysztof Tchórzewski uspokaja, że nie ma mowy o podwyżkach cen dla odbiorców indywidualnych. Ceny energii w tym sektorze są regulowane, co oznacza, że skokowych podwyżek z roku na rok pewnie nie będzie, z drugiej jednak strony szef Urzędu Regulacji Energetyki ostrzega, że przy obecnych skokach cen hurtowych brak podwyżek dla indywidualnych odbiorców oznaczałby stratę ok. 3 mld złotych dla przedsiębiorstw energetycznych. Spór ma istotny wymiar polityczny: w drugiej połowie października w Polsce odbędą się wybory samorządowe. Politycy partii rządzącej obawiają się, że informacja o podwyżkach mogłaby istotnie wpłynąć na sondaże.
Najważniejsze pytanie brzmi następująco: skąd ten skok? Tu dochodzimy do sedna polskiej polityki energetycznej, która w ostatnich latach polegała na chowaniu głowy w piasek, blokowaniu zmian na poziomie unijnym i utrwalaniu zależności od węgla. Niezależni analitycy rynku energetycznego ostrzegali od wielu lat, że wcześniej czy później ceny uprawnień za emisję CO2 wzrosną. Tak właśnie stało się w tym roku. Odpowiedzią polskiego ministra energii jest wizyta w Brukseli i niejasne sugestie, że mamy do czynienia ze zmową wymierzoną w Polskę.
Na tym nie koniec: wzrosły ceny polskiego węgla (o ok. 14 proc. od początku roku). Dla energetyki polskiej, która nadal węglem stoi, to kolejny kłopot (choć paradoksem jest, że surowiec, który ma stanowić gwarancję energetycznej niepodległości Polski, sprowadzany jest w coraz większej ilości z Rosji). Minione trzy lata zakonserwowały archaiczny model systemu energetycznego: rząd Prawa i Sprawiedliwości zahamował rozwój energetyki prosumenckiej i wprowadził regulacje, które zniechęciły prywatnych inwestorów do rozwijania odnawialnych źródeł energii. Oznacza to, że spodziewany wzrost cen węgla i uprawnień do emisji nie może zostać osłabiony w zauważalnym stopniu produkcją OZE.
Sprawa kolejna: polska energetyka potrzebuje dużych pieniędzy na inwestycje oraz remont linii przesyłowych, z których część znajduje się w fatalnym stanie. Jedną ze sztandarowych inwestycji obecnego rządu ma być nowy blok węglowy o mocy 1000 MW w Ostrołęce. Przedstawiany jako niskoemisyjny, będzie stanowił klucz do bezpieczeństwa energetycznego północno - wschodniej Polski, pozbawionej dużych mocy energetycznych. Jest też inwestycją symboliczną - rząd Prawa i Sprawiedliwości zapowiada, że jest to ostatnia inwestycja w nowe moce wytwórcze, oparte na węglu. Ten symbol ma swoją cenę - koszt budowy bloku szacowany jest na ponad 6 mld złotych.
Wszystkie te czynniki zebrane w całość wskazują, że czas taniego prądu w Polsce mija. Wątpliwe, by ten stan rzeczy zmieniły wizyty ministra energii w Brukseli i sugestie, że mamy do czynienia ze spiskiem koncernów energetycznych. Część analityków ostrzega, że po 2020 roku Polska może stać się krajem z najdroższymi cenami energii elektrycznej. Byłaby to smutna puenta zaniechań i zmarnowanych lat w polskiej energetyce.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.