W ciągu ostatniej dekady miliony Amerykanów wskutek różnych sztuczek wykreślono ze spisów wyborczych i uniemożliwiono im udział w głosowaniu. W bieżących wyborach wycinanie obywateli z list może w kilku stanach wpłynąć na ich wynik.
Tekst powstał w ramach wyprawy autora do Stanów Zjednoczonych wspieranej przez Fundację im. Heinricha Bölla w Warszawie i stanowi część relacji pt.: „Kampania wyborcza w USA”.
Wyjaśnijmy: w Stanach Zjednoczonych obywatel nie zostaje automatycznie wpisany na listę uprawnionych do oddania głosu z chwilą ukończenia 18 lat. Musi się sam zarejestrować. Co więcej, powinien też zadeklarować czy identyfikuje się, jako republikanin czy jako demokrata. Odpowiednia afiliacja umożliwia potem udział w partyjnych prawyborach, które – w przeciwieństwie do wielu krajów europejskich – organizowane są przez władze, a nie struktury partii. Wskutek tego oba główne amerykańskie stronnictwa są najbardziej masowymi zrzeszeniami politycznymi w świecie zachodu, bo każde ma po kilkadziesiąt milionów członków. Oczywiście można też przy rejestracji zaznaczyć, że się nie identyfikuje z żadnym z nich.
Każdy stan ma odrębne przepisy regulujące procedurę wpisywania się na listę uprawnionych do głosowania. W Iowa, Kentucky i na Florydzie skazani prawomocnym wyrokiem, nawet za drobne przestępstwa, wypadają z tego systemu z wilczym biletem. W wielu innych obowiązują mniej surowe, ale dalej poważne restrykcje. Ten zwyczaj ma swoje polityczne tło. Ameryka jest krajem masowej inkarceracji, w jakiej dużą rolę odgrywa czynnik rasowy. Aż jeden na trzech Afroamerykanów na jakimś odcinku swojego życia wchodzi w konflikt z prawem. A że czarnoskórzy obywatele w zasadzie murem głosują na demokratów, to zdominowanym przez republikanów ustawodawczym i wykonawczym władzom stanowym zdarza się jeszcze bardziej utrudnić skazańcom możliwość udziału w wyborach.
We wtorek mieszkańcy Florydy w towarzyszącym wyborom referendum zdecydują, czy chcą utrzymania stanowego prawa eliminującego skazańców ze spisów wyborczych raz na zawsze. Tzw. poprawkę nr 4 musi poprzeć co najmniej 60 proc. głosujących. Ale jeżeli ten próg zostanie osiągnięty to prawo do oddania głosu odzyska 1,4 mln ludzi. Zważywszy na to, że na Florydzie republikanie i demokraci mogą liczyć na zbliżone poparcie (w 2000 r. George W. Bush wygrał tam z Alem Gorem różnicą 537 głosów z prawie sześciu milionów oddanych), to dopuszczenie do podstawowej demokratycznej procedury ludzi z wyrokiem może na lata przesunąć języczek u wagi w tym trzecim co do wielkości stanie na stronę lewicy. – Od siedmiu lat walczymy o tę zmianę. Gubernator Rick Scott (red. – kończący urzędowanie republikanin) pozbawił prawie półtora miliona ludzi podstawowych praw człowieka. A do tego jeszcze Donald Trump podgrzewa atmosferę opowiadając kłamstwa, że w wielu hrabstwach sporo osób brało udział w głosowaniu nielegalnie. To osobliwe, bo mówi o regionach w jakich ma niskie poparcie i duży elektorat negatywny. Republikanie lubią de iure eliminować z politycznego obiegu osoby im nieprzychylne - mówi DGP Natalie Tennant z think tanku Brennan Center for Justice.
Inny, ale skutkujący tym samym, problem ma w tym roku Georgia. Odpowiedzialny za organizację wyborów lokalny sekretarz stanu republikanin Brian Kemp odmawia prawa do rejestracji ludziom, których formularze aplikacyjne różnią się, czasem w najdrobniejszym szczególe typu inicjał drugiego imienia, od pozostałych dokumentów danej osoby, typu prawo jazdy czy legitymacja Social Security, federalnego systemu ubezpieczeniowego. Robi to na mocy uchwalonego już w 2009 r. przez zdominowaną przez republikanów legislatywę Georgii prawa, którego dotąd jednak nie implementowano. Ma w tym pewien interes, bowiem kandyduje właśnie na gubernatora. Sondaże wskazują na jednakowe poparcie dla niego i jego demokratycznej rywalki Stacey Abrams. Tymczasem dotąd wykreślił on ze spisów wyborczych ponad 50 tys. osób tłumacząc się właśnie nieprawidłowościami w dokumentach. Głos w tej sprawie zabrał były gubernator Georgii i były prezydent Jimmy Carter, który zaapelował do Kempa o przerwanie wykonywania obowiązków sekretarza stanu do czasu wyborów wskazując na oczywisty konflikt interesów.
W piątek sędzia federalna Eleanor Ross wydała wyrok zakazujący dalszej implementacji drakońskich przepisów w tym stanie. W uzasadnieniu napisała, że wykreślanie z powodów drobnych formalnych nieścisłości ludzi z rejestrów wyborczych wyrządza im „nieodwracalną krzywdę” i godzi w podstawowe zasady demokracji.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.