Za sprawą błędów polityków odnawialne źródła energii w Polsce się nie przyjęły. Konsekwencje, co widać już teraz, mogą okazać się bardzo bolesne dla całego kraju.
Najświeższy raport Najwyższej Izby Kontroli, najważniejszego w Polsce organu kontrolnego, dla każdego, kto choćby w minimalnym stopniu interesuje się losami energetyki odnawialnej w Polsce, musi być lekturą głęboko przygnębiającą. Pokazuje on bowiem, jak lata zaniechań, błędów i opieszałości kumulują się w całość i grożą nie tylko blamażem na skalę europejską, ale też wymiernymi konsekwencjami finansowymi.
Po kolei jednak: jeszcze w 2013 roku udział energii z OZE w całkowitym zużyciu energii brutto wynosił 11,4 proc i wydawało się, że cel, do wypełnienia którego zobowiązała się Polska (15 proc. w 2020 roku) nie jest zagrożony. Trzy lata później okazało się, że udział OZE w bilansie całkowitym zamiast rosnąć, obniża się. W tym samym czasie większość krajów unijnych spokojnie i bez większych perturbacji dla lokalnych rynków energetycznych powiększała procentowy udział odnawialnych źródeł energii.
Skąd wzięła się ta stagnacja, która tak naprawdę jest regresem? Wpływ na zahamowanie rynku OZE miało kilka przyczyn, a odpowiedzialność polityczną ponoszą w tym przypadku pospołu politycy zwaśnionych dzisiaj partii - zarówno poprzedniej koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, jak i obecnie rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość. I tak na przykład lwia część przychodów z derogacji, czyli mechanizmu, dzięki któremu oszczędności z tytułu darmowych uprawnień do emisji miała zostać przeznaczona na modernizację sektora energetycznego, posłużyła do wzmocnienia sektora węglowego. Zwyciężyło myślenie krótkoterminowe i poszukiwanie środków na remonty przestarzałych bloków energetycznych. Pieniędzy i pomysłu np. na kogenerację czy budowę elektrowni gazowych nie wystarczyło. Po latach, co ciekawe, widać, jak błędną okazała się ta strategia również z przyczyn geopolitycznych: żeby utrzymać system energetyczny, tak wyczuleni na niezależność surowcową Polacy sprowadzają coraz więcej węgla z Rosji.
Jeśli szukać innych przyczyn głębokiego kryzysu, to ich korzenie tkwią w przełomie roku 2015 i 2016. Raporty NIK wskazujące na liczne nieprawidłowości, jakie towarzyszyły budowie farm wiatrowych (m.in. łapówki, brak konsultacji społecznych), naciski przeciwników energetyki wiatrowej i monopolistów państwowych, zaniepokojonych rozwojem sektora OZE oraz potencjalnym rozdrobnieniem rynku, zyskały wyraz w ustawie z 20 maja 2016 roku, która de facto zablokowała rozwój tej perspektywicznej branży. Ustawodawca obłożył inwestycje takimi obostrzeniami, że stały się one nieopłacalne. Podobnie stało się z rozwojem mikroinstalacji, które miały przynieść doraźny efekt w postaci rozwoju energetyki prosumenckiej, lokalnej, skierowanej bardziej na potrzeby właścicieli domów jednorodzinnych czy niewielkich gospodarstw niż zasilanie systemu. W raportach Urzędu Regulacji Energetyki wyraźnie widać, jak maleje moc przyłączanych źródeł OZE. Jeszcze w 2016 wynosi ona łącznie 796 MW, rok później już pięć razy mniej. Jednocześnie pogłębiał się bałagan w systemie pomocy dla wytwórców OZE. Przejście ze skomplikowanego i niewydolnego systemu zielonych certyfikatów na system aukcyjny zakończyło się porażką - NIK podkreśla, że w 2016 roku odbyły się jedynie 4 aukcje, a w 2017 roku zaledwie 2. System aukcyjny zamiast pomóc w rozwiązaniu kryzysu, dodatkowo go pogłębił.
Jeśli dodać do tego ciągle jeden z najwyższych w Europie wskaźników emisji CO2 na 1 kWh wyprodukowanej energii, otrzymujemy pejzaż niesłychanie pesymistyczny. Kropka nad i będzie, coraz więcej na to wskazuje, rok 2020. Jeśli Polska nie wypełni niewygórowanego przecież celu udziału OZE, będzie zmuszona do tzw. statystycznego transferu z innych krajów, które swój cel wypełniły w nadmiarze. Wstępne szacunki NIK mówią, że oznacza to wydatek rzędu 8 mld złotych. Do tego należy dodać rosnące m.in. za sprawą coraz droższych uprawnień do emisji koszty energii elektrycznej. Aspekt czysto ambicjonalny (powtórzę: cel udziału OZE dla Polski nie był wygórowany) jest w tym wszystkim najmniej istotny. Powiedzmy wprost: za sprawą błędów polityków odnawialne źródła energii w Polsce się nie przyjęły. Konsekwencje, co widać już teraz, mogą okazać się bardzo bolesne dla całego kraju.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.