Polscy politycy przepraszają się z ekologią

Blog

Ostatnie miesiące to szereg, mniej lub bardziej wyraźnych sygnałów zmiany. Nie ma znaczenia, na ile wymuszonej zewnętrznymi okolicznościami, a na ile płynącej z autentycznej refleksji. Kryzys klimatyczny i jego konsekwencje są już tak wyraźne, że najbardziej zatwardziali sceptycy klimatyczni umilkli. Za wcześnie, żeby mówić w Polsce o ekologicznym przełomie, nie sposób jednak dłużej twierdzić, że polityczny monolit pozostaje kompletnie obojętny na dochodzące zewsząd sygnały kryzysu.

I tak w lutym wiceszef resortu energii Tomasz Dąbrowski zadeklarował, że rząd wycofa się z części zapisów ustawy antywiatrakowej, która doprowadziła do upadku tej części branży OZE w Polsce. Przypomnijmy, że na skutek protestów, w 2016 Sejm znowelizował ustawę o odnawialnych źródłach energii, wprowadzając zasadę tzw. 10h. W jej myśl, najmniejszy dopuszczalny dystans pomiędzy zabudowaniami, obszarem objętym ochroną a turbiną wiatrową powinien wynosić 10-krotność wysokości urządzenia. Nowe wiatraki osiągają wysokość nawet 200 metrów, co oznacza, że muszą znajdować się co najmniej 2 km od zabudowań. W kraju tak gęsto zaludnionym jak Polska ten postulat jest nie do zrealizowania, dlatego też branża wiatrakowa radykalnie spowolniła rozwój nowych projektów. Wycofanie się z tej rujnującej rynek OZE regulacji leży w interesie wszystkich, również polityków. Zagrożony jest bowiem realny do niedawna cel dla polski w ramach unijnego pakietu 2020. Wynosi on 15 proc. udziału zielonej energii w końcowym zużyciu energii do 2020 r. Nie osiągnięcie go oznaczałoby gigantyczne wydatki z budżetu na tzw. transfer statystyczny, czyli wirtualny zakup energii z OZE z krajów, które zdołały przekroczyć własny cel udziału OZE.

Widać również wyraźne przebudzenie wśród prosumentów. Według Instytutu Energetyki Odnawialnej łączna moc zainstalowana w źródłach fotowoltaicznych na koniec 2018 roku wynosiła ok. 500 MW, a już w maju 2019 r. przekroczyła 700 MW. Mimo że otoczenie prawne do tego nadal do tego nie zachęca, w 2018 roku podwoiła się liczba prywatnych mikroinstalacji solarnych (zarówno kolektorów jak i ogniw fotowoltaicznych) w stosunku do roku 2017. W tej chwili jest ich ok. 65 tysięcy, a według ekspertów realne jest osiągnięcie w 2020 liczby 100 tysięcy instalacji. Może się to wydawać śmieszne, jeśli zdać sobie sprawę, że w Niemczech liczba ta wynosi ponad 3 mln., trzeba jednak wziąć pod uwagę, że prosumenci w Polsce traktowani są z dużą podejrzliwością, jak wyzwanie rzucone dla energetyki wielkoskalowej. Skąd zatem zainteresowanie prywatnych właścicieli energią słoneczną? To proste: ceny ogniw są coraz niższe, w związku z tym nawet bez wsparcia rządu warto w nie inwestować. Na dodatek rząd zrobił ukłon w stronę prosumentów, wprowadzając tzw. ulgę termomodernizacyjną. Dzięki niej inwestycje ocieplenie budynków, a także w kolektory czy fotowoltaikę mogą być odliczone od podatku dochodowego.

Wiosną tego roku obserwatorzy odnotowali znamienny gest: podczas przemówienia na Uniwersytecie Warszawskim, przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk przyznał, że dopiero w Brukseli zrozumiał, jak potężnym wyzwaniem jest globalne ocieplenie. Te kilka słów wyjaśnia błędy polityki ekologicznej Polski, popełnione w ciągu minionych kilkunastu lat. To jeden z niewielu consensusów w polityce ostatnich dekad - poza wyjątkami i liberałowie i konserwatyści traktowali ekologię jako fanaberię brukselskich urzędników i narzędzie politycznego nacisku na Polskę. Szkoda, że tylu lat trzeba było, by zrozumieć, jak błędne są te opinie.

W końcu sprawa z pozoru drobna, ale warta odnotowania: w kampanii do Europarlamentu wziął udział Tomasz Terlecki - pierwszy kandydat skoncentrowany wyłącznie na tematyce ekologicznej. Startował z ramienia partii Wiosna, która zobowiązała się do wygaszenia wszystkich polskich kopalń do 2035 roku, na ile realnie, to temat na inną opowieść. Kandydat chciał skupić się na  tematyce węgla, emisji i zanieczyszczenia powietrza. Przepadł, ale sama jego obecność wskazuje na zmianę - partie przestają traktować ekologię per noga. Ten ton wyraźnie słychać w narracji głównej partii opozycyjnej - Platformy Obywatelskiej, do niedawna tematy ekologiczne traktującej z dużą nieufnością. Ruch widać również na prawicy, która podzieliła się na dwie części - z jednej strony otoczenie wicepremiera Jarosława Gowina zapowiada rewolucję prosumencką, z drugiej jednak nadal dominuje tam pogląd, że polityka ekologiczna jest spiskiem brukselskich elit. W ten trend wpisał się premier Morawiecki, który doprowadził do zablokowania zapisów w sprawie neutralności klimatycznej Unii Europejskiej.

Czas najwyższy: wiosenne susze, po nich gwałtowne deszcze, a w końcu fala niespotykanych o tej porze roku upałów wskazuje, że czasu jest mniej, niż nam się wydaje.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.