Donald Trump przegrywa z Joe Bidenem nie tylko w wyborczych sondażach, ale także w ocenach Amerykanów jeśli chodzi o to, kto z dwojga kandydatów jest lepszym liderem w sprawach takich jak walka z rasizmem i nietolerancją, ochrona zdrowia, radzenie sobie z pandemią COVID-19. Jedyna przestrzeń w jakiej wedle przepytywanych obywateli USA urzędujący prezydent ma przewagę, chociaż trzeba przyznać że niewielką, to gospodarka.
Przyjrzyjmy się temu, czy rzeczywiście Trump jest w tej przestrzeni specjalistą.
Po pierwsze 45. prezydent USA odziedziczył po Baracku Obamie kraj w dobrej, a może nawet i znakomitej kondycji ekonomicznej. Potem w 2017 r. Trump z pomocą zdominowanego wówczas przez republikanów w obu izbach Kongresu przeprowadził reformę podatkową, która w teorii upraszczała ordynacje podatkową redukując liczbę progów z siedmiu do trzech, a w praktyce służyła poważnym cięciom w zobowiązaniach fiskalnych dla najlepiej zarabiających. Wpływy do budżetu federalnego zmalały. Potem przyszła pandemia i widmo recesji, do której Trump się aktywnie przyłożył lekceważąc pierwsze oznaki załamania i potrzebę stymulacji słabnącej gospodarki.
Dlaczego zatem prezydent ma wyższe notowania jako specjalista od ekonomii niż Joe Biden? Przyczyn może być kilka, a wyjaśnianie ich to raczej praca z zakresu socjologii niż finansów. Republikanie z urzędu są lepiej oceniani w sprawach gospodarczych. Wynika to głównie z mitu Ronalda Reagana jako cudotwórcy, nawet jeżeli ten mit jest fałszywy, bo w ciągu 40 lat Ameryka stała się krajem dużych i dalej rosnących nierówności. Warto przypomnieć, że Reagan zerwał z keynsistowską doktryną, jaka obowiązywała w jego stronnictwie jeszcze za Richarda Nixona, prezydenta który - gdyby nie Watergate - przeszedłby do historii jako animator wielu programów socjalnych.
Kolejna kwestia to sama narracja Trumpa, regularnie trąbiącego o tym w jak wspaniałej kondycji są Stany Zjednoczone i to dzięki jego zasługom. Żyjemy w czasach w jakich człowiek narażony jest na niezliczoną ilość bodźców informacyjnych i stąd rosnące ryzyko popełniania bezwiednie błędów poznawczych, bo coraz trudniej dokonać selekcji tego, co jest prawdą, a co tylko powtarzanym wielokroć fake newsem.
Z drugiej strony indeksy giełdowe radzą sobie dalej całkiem nieźle, chociaż widać w nich częściej niż wcześniej duże wahnięcia, bo niepewność sytuacji politycznej stała się regułą. Obecnie do końca nie wiadomo, czy dojdzie do tego czy innego porozumienia handlowego z Chinami i czy nie zostanie ono w ostatniej chwili odwołane oraz czy uda się wynegocjować tarczę antycovidową, bo prezydent w każdym momencie może ogłosić na Twitterze iż zrywa negocjacje z demokratami.
Przyjrzyjmy się tymczasem konkretom. W 2019 r. Trump ogłosił, że zredukował ubóstwo jak żaden dotąd przywódca USA w przeszłości. To półprawda. W owym roku o 4,2 mln ludzi mniej żyło poniżej progu biedy. Według US Census Bureau, czyli amerykańskiego odpowiednika GUS, w 1966 r. za Lyndona Johnsona z ubóstwa wyszło 4,8 mln ludzi i to jest historyczny rekord. Jeśli chodzi o osiągnięcia Trumpa w tym obszarze to są one niewątpliwie zasługą Baracka Obamy. Programy socjalne Obamy, wprowadzane po wielkim kryzysie 2008 r. i ogromnym wzroście ubóstwa, zaczęły od 2015 r. przynosić stopniowe efekty. Zresztą z oceną prezydentury obecnej głowy państwa w tej sprawie trzeba poczekać aż będzie można opisać krajobraz po pandemii.
Przed wybuchem COVID-19 Trump twierdził, że dzięki niemu bezrobocie jest najniższe od 50 lat. Zgadza się. Pod koniec stycznia wynosiło ono 3,5 proc., czyli tyle ile idealna stopa bezrobocia w gospodarce kapitalistycznej wedle tego, co mówią reguły makroekonomii. Jednocześnie jednak za Obamy w skali rok do roku w porównaniu z kadencją Trumpa przybywało więcej nowych miejsc pracy. Po wybuchu pandemii bezrobocie skoczyło w kwietniu do 14,7 proc., najwięcej od Wielkiego Kryzysu lat 30. Przez minione lato wahadło się odbiło i we wrześniu zmalało do 8 proc.
I wreszcie PKB. Przez pierwsze trzy lata urzędowania gospodarka rosła średnio o 2,5 pkt. Przez ostatnie trzy lata Obamy - o 2,3 proc. Ale w 2013 r. było to 5,5 proc. Koniunkturę zniszczył koronawirus. W kwietniu, maju i czerwcu spadek sięgnął 30 proc. To trzy razy więcej niż historyczne obniżenie o 10 proc. z 1958 r., w połowie drugiej kadencji Dwighta Eisenhowera.
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie w ramach wyprawy Radosława Korzyckiego do Stanów Zjednoczonych.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.