W wtorek, 27 października Senat głosami 52 do 48 ośmiu zatwierdził wytypowaną przez Donalda Trumpa kandydatkę do Sądu Najwyższego Amy Coney Barret. Przeciw wespół ze wszystkimi demokratami głosowała jedna republikanka, Susan Collins z Maine, którą za tydzień czeka trudna walka o reelekcję. Nowa sędzia złożyła potem w Białym Domu przysięgę. W międzyczasie pod siedzibą Sądu Najwyższego protestowała skromna grupa zwolenników prawa do przerywania ciąży oraz kilku ekscentryków, którzy ze względu na 1. poprawkę do Konstytucji, gwarantującą wolność słowa, nie wstydzili się otwarcie skandować antysemickich haseł.
Barrett podczas przesłuchań przed jak ognia unikała konkretnej odpowiedzi na pytania jak zagłosowałaby, gdyby na wokandzie Sądu Najwyższego stanęłyby kwestie aborcji oraz systemu ubezpieczeń zdrowotnych powszechnie znanych jako Obamacare. Ale w tej drugiej sprawie zdradziła co nieco. A mianowicie, że pomimo presji demokratycznych senatorów, którzy opowiadali historie o tym jak milionom Amerykanów program Affordable Care Act, polegający na rządowych dopłatach do komercyjnych ubezpieczeń, uratował życie, dla niej najważniejsza jest litera Konstytucji, a nie ludzkie historie. Co by znaczyło, że może chcieć ograniczenia Obamacare.
Przypomnijmy losy owej reformy systemu zdrowotnego. W imieniu liberalnej większości opinię legalizującą ją w 2012 r napisał przewodniczący, sędzia John Roberts, wskazany przez George'a W. Busha. John Roberts wybrał ścieżkę „współczującego konserwatyzmu”, za co część ortodoksyjnych republikanów uznała go za zdrajcę. Oczywiście za uznaniem Obamacare za zgodną z konstytucją głosowała zmarła w sierpniu ikona lewicy Ruth Bader Ginsburg. Z filozofii prawniczej Barrett oraz jej szczątkowych wypowiedzi przed senacką komisją wynika, że może ona rozumieć Affordable Care Act jako niezgodny z ustawą zasadniczą niesprawiedliwy podatek. Obamacare sprowadza się bowiem do pomocy finansowej w zakupie polisy, ale też grzywnie, jeżeli ktoś odmawia jej nabycia. Demokraci nazywają to podatkiem, Barrett - karą finansową.
Czemu sędzia tak uważa? Dla niej Konstytucja jest niezmiennym tekstem, w którym nie ma słowa o ubezpieczeniach zdrowotnych. Amy Coney Barret jest bowiem wyznawczynią doktryny oryginalizmu (z ang. originalism). Stała się ona kluczem interpretacyjnym, kiedy w 1986 r. prezesem Sądu Najwyższego został ultrakonserwatywny William Rehnquist, który – krok po kroku, wraz z nowymi sędziami z nominacji Reagana i Busha seniora – zaczął wycofywać się z progresywnych precedensów okresu powojennego. Jego prawnicza idea sprowadzała się do tego, że ustawa zasadnicza jest tekstem niezmiennym i nie można interpretować jej, jak by to chcieli nastawieni bardziej lewicowo sędziowie, zgodnie z duchem czasów. W 1976 r. Rehnquist wyznaczył ramy swojej ideologii w eseju opublikowanym w „Texas Law Review”. Napisał w nim, iż nie ma czegoś takiego jak „żywa konstytucja” i wobec tego sędziowie zobowiązani są do ścisłego trzymania się jej litery, co w praktyce blokowało społeczne zmiany. Solennie krytykował też tzw. sędziowski aktywizm, czyli próby wpływania poprzez wyroki na rzeczywistość. Barrett była stażystką wiernego ducha Rehnqista w SN, zmarłego cztery lata temu Antonina Scalii. I regularnie podkreśla swoje dziedzictwo.
Największe emocje nowa sędzia budzi w kontekście aborcji. Chodzi o słynny wyroku z 1973 r. w sprawie Roe v. Wade, czyli powszechnego prawa do przerywania ciąży. Prawica, a za nią Donald Trump, ma na sztandarach hasło jego delegalizacji. Uczestnikom waszyngtońskiego Marszu na Rzecz Życia 19 stycznia 2018 r. prezydent obiecał: – „Przyszliście tu z jednej pięknej przyczyny: chcecie budować społeczeństwo, w którym każde życie jest celebrowane, chronione i pielęgnowane. Kochacie każde dziecko, narodzone i nienarodzone, ponieważ wierzycie, że każde życie jest święte, że każde dziecko jest drogocennym darem od Boga. A prawo do aborcji jest złem i obecny stan rzeczy musi się zmienić. Mój rząd zawsze będzie bronić pierwszego prawa z Deklaracji Niepodległości, czyli prawa do życia”
Na razie lobby przeciwników porusza się wyłącznie w ramach ustanowionego wspomnianym werdyktem prawa. I tak pomoc i ułatwienia w przerywaniu i zapobieganiu niechcianym ciążom wprowadziły stany Zachodniego Wybrzeża, Nowej Anglii oraz Nowy Jork i Nowy Meksyk. Z kolei 29 stanów dąży do tego, by – w ramach obowiązujących przepisów – przeprowadzanie aborcji utrudniać. Używają w tym celu różnych kruczków prawnych. Kilka stanów wprowadziło w 2017 r. obowiązkowe konsultacje lekarskie i psychologiczne dla kobiet, które chcą dokonać zabiegu. Na przykład Iowa przewiduje 72-godzinną przerwę między rozmową a dokonaniem aborcji. Ustawodawca liczy na to, że pacjentka się w tym czasie rozmyśli. Kansas nakazuje w ramach takiej porady informować o kwalifikacjach lekarza i ewentualnych skutkach ubocznych zabiegu. 29 stanów wprowadziło już podobne przepisy. W Iowa i Kentucky kobieta musi przed zabiegiem przejść badania ultrasonografem. Legislatorzy tłumaczyli, że gdy „matka usłyszy bicie serca dziecka, to zrozumie, że jest ono człowiekiem”. W Wyoming precyzyjnie zapisano w ustawie, że o owe bicie serca chodzi. Już 26 stanów ma podobne regulacje. Z kolei Arkansas, Missouri i Teksas wprowadziły ustawy o regularnej kontroli klinik aborcyjnych oraz wytyczne dotyczące okoliczności przeprowadzania zabiegów. Indiana i Luizjana każą dokładnie sprawdzać dokumenty rodziców przywożących nieletnią córkę na procedurę przerwania ciąży. Indiana dodatkowo przewiduje, że rodzic ma się stawić przed oblicze sędziego i zeznać pod przysięgą, że zgadza się na aborcję u dziecka. Zachodnia Wirginia zakazała nabywania środków powodujących chemiczną aborcję do używania w domu. Przy każdym zażyciu tabletki musi być obecny lekarz. Arkansas i Teksas zabroniły placówkom medycznym informowania przechodzących badania kobiet w ciąży o możliwości jej usunięcia, uznając, że jest to agitacja na rzecz aborcji. Jest też kwestia finansowania klinik, w których wykonuje się zabiegi. Niemal od chwili legalizacji aborcji ciągnie się debata, czy działalność placówek Planned Parenthood można opłacać z publicznych pieniędzy. Demokraci, i na poziomie stanowym, i federalnym, często stawiają subsydia na ten cel, jako warunek poparcia ustawy budżetowej. Prawica z kolei robi wszystko, żeby utrudnić zdobywanie funduszy klinikom.
Kiedy odbywały się przesłuchania dwóch poprzednich nominatów Donalda Trumpa, czyli odpowiednio w 2017 r. Neila Gorsucha i w 2018 r. Bretta Kavanaugha obaj sędziowie zeznali, że wyrok w sprawie Roe v. Wade jest obowiązującym prawem - tzw. law of the land. Amy Coney Barrett odmówiła odniesienia się do tego. Zresztą we wszystkich swoich akademickich pracach, które napisała jako profesorka prawa konstytucyjnego Uniwersytetu Notre Dame, wśród precedensów tworzących amerykańskie prawo nigdy nie wymieniła Roe v. Wade. Stąd też przeciwnicy aborcji mogą zacierać ręce. Sędzia będzie szukać w konstytucji przepisów, które otworzą drogę do oddania decyzji w tej sprawie stanom, a te najbardziej konserwatywne wprowadzą wówczas surowy zakaz przerywania ciąży.
Barrett w trakcie przesłuchań nie skomentowała także wprost wyroku sprzed pięciu lat w sprawie Obergefell v. Hodges, który zalegalizował małżeństwa osób tej samej płci. Ale powiedziała, że orientacja seksualna to kwestia osobistego wyboru. Pod presją senatorów i mediów przeprosiła potem za te słowa. W amerykańskim dyskursie publicznym spory na temat tego, czy LGBT jest ideologią czy przejawem normalnego zachowania i życia się skończyły. Wygrała druga opcja i tego też trzymają się republikanie.
Jednak chyba najbardziej kontrowersyjną częścią przesłuchań Barrett była sprawa nadchodzących wyborów prezydenckich. Demokraci stoją na stanowisku, że wskazanie sędzi tuż przed głosowaniem Amerykanów może być konfliktem interesów, bo Barrett - gdyby doszło do sporu o wynik i sprawa trafiła do Sądu Najwyższego - mogłaby się chcieć Trumpowi odwdzięczyć i wyrokować zgodnie z jego interesami. Sędzia odmówiła deklaracji, czy wyłączy się z takiej potencjalnej sprawy. Co więcej, przyznała że konstytucja nie mówi nic o ograniczeniach w finansowaniu kampanii, a to zdaje się jest kolejna sprawa, która znowu wkrótce podzieli Amerykę.
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie w ramach wyprawy Radosława Korzyckiego do Stanów Zjednoczonych.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.