Zamiast współpracy z opozycją – niewybredne komentarze z przewodniczącej Izby, zamiast szerokich konsultacji – jednoosobowe zarządzanie państwem jak firmą, zamiast faktów – nagminne posługiwanie się fake newsami i kłamstwami. Tak można podsumować styl pełnienia najwyższego urzędu państwowego w USA przez 45. Prezydenta Donalda Trumpa.
Prezydent w amerykańskim systemie konstytucyjnym nie ma prawa do inicjatywy ustawodawczej. Ale ukształtowała się tradycja, że inspiruje kongresmenów i senatorów do pisania ustaw. Zresztą rok w rok ogłasza swój plan w wygłaszanym przed obiema izbami Kongresu tzw. State of the Union, orędziu o stanie państwa. Generalnie prezydent ma ułatwione życie, kiedy władza ustawodawcza należy do tej samej partii co on. Tak z Izbą reprezentantów miał przez dwa lata, a z Senatem przez sześć Barack Obama, dzięki czemu udało mu się przepchnąć przez legislatywę reformę systemu ubezpieczeń zdrowotnych, która przeszła do historii jako Obamacare. Poprzedni prezydent był jednak ostatnim, który potrafił współpracować z opozycją. Odkąd w styczniu 2019 r. władzę w Izbie Reprezentantów zdobyli demokraci nastąpił pat na linii Biały Dom-Kapitol. Porozumienie udaje się uzyskać w mniej więcej 15 proc. spraw. Za to Trump skupił się na załatwianiu spraw na Twitterze, gdzie regularnie szydzi - włączając w to krytykę jej powierzchowności - z przewodniczącej Izby Nancy Pelosi. Prezydent nienawidzi jednej z fundamentalnych cech amerykańskiej demokracji, czyli deliberacji, szukania prawdy w dialogu. Woli rządzić jednoosobowo, jak szef przedsiębiorstwa, z pomocą dekretów zwanych rozporządzeniami wykonawczymi. Ogłosił ich już 192 podczas gdy w tym samym czasie Obama 137. Clinton i Bush doszli do podobnego jak ten ostatni pułapu. Ale Trump nie jest pierwszym prezydentem, który woli w ten sposób wykonywać obowiązki. Rekordzistą był Franklin Delano Roosevelt. Za jego nieco ponad trzech kadencji Ameryka przeszła radykalne przeobrażenie.
Donald Trump w ciągu czterech lat w Białym Domu napisał zasady funkcjonowania urzędu prezydenta w zasadzie od nowa. Przede wszystkim fakty są teraz w Gabinecie Owalnym sprawą drugorzędną. W czasie swojej kadencji prezydent USA wydał ponad 10 tys. fałszywych lub wprowadzających w błąd oświadczeń. Statystyki dotyczące wypowiedzi amerykańskiego prezydenta prowadzi The Fact Checker. Donald Trump mija się z prawdą średnio 6,5 razy dziennie.
Wystarczy spojrzeć na ostatnich kilka tygodni. Głowa państwa dalej kwestionuje skalę zagrożenia wynikającą z pandemii i bagatelizuje skutki COVID-19. Uważa, że noszenie maseczek jest przejawem wyrażania politycznych poglądów, a nie przestrzegania zasad sanitarnych. To jeden z kilkudziesięciu przykładów na to, jak Trump traktuje rzeczywistość. A to ma swoje konsekwencje, bo gdyby rząd federalny zareagował na doniesienia służb i naukowców odpowiednio wcześniej może udałoby się uniknąć śmierci chociażby części z 230 tys. ofiar koronawirusa. Tymczasem swojej najbardziej gorliwie oddanej bazie Trump w poniedziałek obiecał, że zaraz po wyborach zwolni dr. Anthony’ego Fauciego, który od 36 lat pełni stanowisko szefa Narodowego Instytutu Alergii i Chorób zakaźnych, a odkąd nastała pandemia jest drogowskazem dla Amerykanów. Deklaracja prezydenta jest o tyle znamienna, że nie ma on formalnego prawa zmusić do dymisji dyrektora wspomnianej placówki. Pokazuje jednak dobitnie, jak Trump zmienił i cały czas zmienia zasady.
Trump podłożył dynamit pod instytucją prezydenta Stanów Zjednoczonych. Nie postrzega siebie jako 45. w 230-letniej historii tego urzędu lokatora Białego Domu, tylko jako kogoś jedynego w swoim rodzaju. Jego osobowość zdominowała sposób wykonywania funkcji - mówi nam Douglas Brinkley, historyk amerykańskiej polityki z Uniwersytetu Rice’a. Naukowiec uważa, że ten nowy model prezydentury przetrwa samego Trumpa i jego następcy będą się do niego dostosowywać.
Poza tym konsolidacja władzy czy nawet jej nadużywanie poprzez wykorzystywanie urzędu do własnych politycznych i nie tylko interesów nie dość że stała się faktem, to została usankcjonowana przez system. Republikanie z Kongresu ją zaaprobowali. Przypomnijmy co działo się przed rokiem, czyli tzw. aferę ukraińską. Trump miał wywierać naciski na Kijów, by zmusić tamtejsze władze do śledztwa przeciw Hunterowi Bidenowi, synowi swojego rywala. Według konstytucjonalistów była bezwzględnym dowodem na przekroczenie uprawnień przez prezydenta oraz nadużycie władzy w postaci próby zaangażowania amerykańskiego skarbu państwa oraz armii do realizacji partykularnych interesów politycznych. Trump miał uzależniać pomoc dla Ukrainy od kwitów, które mogłyby pogrążyć jego przeciwnika.
Ale czy senatorowie byli tego samego zdania co konstytucjonaliści, chociaż dowody w postaci nagrań rozmów, m.in. tej słynnej już Trumpa z ukraińskim prezydentem Wołodymyrem Zełenskim? Nie. Tylko jeden (Mitt Romney) z 53 Republikanów nie poparł impeachmentu, czyli usunięcia prezydenta z urzędu. A że do wyroku skazującego potrzeba było 67 głosów, 20 z nich musiałoby dołączyć do całego klubu demokratycznego. Dlatego Donald Trump przetrwał senacki proces. Każdy kolejny prezydent może czuć się dlatego bezpiecznym jeżeli przyszłoby mu do głowy przekraczanie uprawnień.
A czemu senatorowie Partii Republikańskiej murem stanęli za głową państwa? Gdyby ktokolwiek z prawicy się wtedy zdecydował na zagłosowanie za impeachmentem, ekipa Trumpa, który zdominował Partię Republikańską, znalazłaby rywala dla takiego senatora w kolejnym cyklu prawyborów. Dlatego od razu było wiadomo, że szanse na impeachment prezydenta USA są bliskie zeru. W związku z tym trzeba też powiedzieć, że Trump nieodwracalnie zmienił stronnictwo republikanów. Jego następca przejmie po nim nie tylko struktury partyjne, ale też i bazę wyborców, którzy lubią populistyczne hasła, ale też akceptują to, że liderowi partii, kandydatowi na najwyższy urząd w państwie oraz prezydentowi wolno więcej.
Donald Trump spowodował też, że podporządkowana jest mu też część wymiaru sprawiedliwości. Minister sprawiedliwości Bill Barr działa bardziej jak osobisty pełnomocnik prezydenta, a nie prokurator generalny z prawdziwego zdarzenia. Kiedykolwiek głowa państwa w swoich wypowiedziach sugeruje, że może przekroczyć literę prawa, Barr od razu znajduje dla tego uzasadnienie.
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie w ramach wyprawy Radosława Korzyckiego do Stanów Zjednoczonych.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.