Wyborom prezydenckim towarzyszyły jak wybory do Izby Reprezentantów, gdzie na dwuletnią kadencję wybrano wszystkich 435 członków i częściowe wybory do Senatu, które odnowiły na kolejne sześć lat mandaty jednej trzeciej składu. Ich wynik ma ogromne znaczenie dla sprawowania urzędu przez Joe Bidena.

Po wyborach do Kongresu najwięcej powodów do zadowolenia może mieć szef klubu republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell z Kentucky. Po pierwsze z powodów osobistych. W swoim rodzinnym stanie pokonał konserwatywną demokratkę Amy McGrath przewagą aż 20 punktów, chociaż jeszcze latem niektóre sondaże wskazywały na zacięty wyścig. McConnell jest jednym z najmniej lubianych przez Amerykanów polityków, a jednak w Kentucky może liczyć na mobilizację.
Ale po drugie, a właściwie przede wszystkim, może się cieszyć, bo znacznie wzrosły szanse na to, że zachowa swoje stanowisko, a jego klubowi koledzy będą dalej przewodzić senackim komisjom. Jeszcze w miniony poniedziałek sondażownie dawały demokratom 80 proc. szans na odbicie tej izby, ale w wielu stanach lud Donalda Trumpa pomógł ocalić republikańskich kandydatów, których nazwiska były na karcie do głosowania poniżej nazwiska prezydenta. Na razie republikanie mają 50 senatorów, a demokraci 48. W Georgii w styczniu odbędzie się dogrywka i lewica musiałaby zdobyć oba mandaty z tego stanu, żeby układ wyniósł 50 na 50 i Kamala Harris jako wiceprezydent rozstrzygałaby remisy. Jeżeli w owej drugiej turze wygra dwoje republikanów to McConnel ma pełnię władzy i może blokować wszystkie pomysły prezydenta Bidena. Szanse obu partii są wręcz idealnie wyrównane, bo Georgia w wyborach prezydenckich była najbliższa remisu. Gdy zamykaliśmy to wydanie gazety nie było jeszcze oficjalnych wyników, ale po przeliczeniu 99 proc. Biden wygrał przewagą 10 tys. głosów z pięciu mln oddanych. Niegdyś konserwatywny “Brzoskwiniowy stan” stał się w minionej kampanii nowym swing state.
Obie partie szły do wyborów podzielone. Na prawicy rywalizują ze sobą umiarkowani konserwatyści o poglądach zbliżonych do zmarłego niedawno senatora Johna McCaina z populistami mówiącymi językiem Donalda Trumpa. Na lewicy bardziej radykalna w poglądach socjaldemokracja konkuruje z tradycyjnym, centrowym skrzydłem uosabianym przez Billa i Hillary Clintonów, a do pewnego stopnia też Joego Bidena i Kamalę Harris. Koniec końców podziały bardziej zaszkodziły demokratom.
W piątek przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi odbyła telekonferencję z członkami swojego klubu. - Nastroje były raczej minorowe. Kongresmenka próbowała pocieszać kolegów, ale chociaż utrzymaliśmy większość to jednak zredukowaną, a apetyty były na nowe mandaty - mówi nam osoba pracująca dla jednego z parlamentarzystów. I dodaje, że zrobiło się szczególnie lirycznie, kiedy Debbie Muscarel-Powell, która przegrała swój wyścig na Florydzie się rozpłakała i długo nie mogła dojść do siebie.
Tymczasem rolę “złego policjanta” wybrała sobie Abigail Spanberger, centrystka z Wirginii. Udało jej się tym razem o włos wygrać z republikaninem. W czasie swojego płomiennego przemówienia na telekonferencji parę razy użyła tzw. słowa na f, czyli “fuck”, co raczej nie należy do dobrych obyczajów.
Wspomniała, że podstawową kwestię jaką podnosili w kampanii jej wyborcy z dość konserwatywnego, prowincjonalnego okręgu było niesławne hasło “defund the police”, czyli obcięcia funduszy na policję. Spanberger stwierdziła, że ludzie się po prostu bali,że demokraci są w stanie zrealizować tę mrzonkę i na ulicach zapanuje chaos. Miała pretensje do kolegów z Izby Reprezentantów, szczególnie z lewicowego skrzydła demokratów, że dość jasno nie odcięli się od tego - jej zdaniem - absurdalnego hasła i zbagatelizowali tę narrację jako tradycyjny język ulicznych pretekstów, nie doceniając jego potencjalnie szkodliwych politycznie skutków.
Kongresmenka z Wirginii miała też powiedzieć, że demokratom w minionej kampanii pomyliły się kwestie praw socjalnych i socjalnego bezpieczeństwa z socjalizmem. “Nie używajmy już nigdy tego słowa, bo nas to następnym razem pogrzebie” - stwierdziła Spanberger. Jej zdaniem demokraci mogą w przyszłości stracić z takim wysiłkiem odbite w 2018 r. republikanom białe przedmieścia, bo mieszkającym tam ludziom z socjalizmem nie po drodze.
Centrystce odwinęła się zdeklarowana socjaldemokratka z nowojorskiego Bronksu, Alexandria Occasio-Cortez. “Nie można po prostu powiedzieć Afroamerykanom i innym mniejszościom etnicznym, żeby się w czasie kampanii zamknęli. Od nich zależą nasze zwycięstwa” - napisała na Twitterze.
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie w ramach wyprawy Radosława Korzyckiego do Stanów Zjednoczonych.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.