Trump walczy o rząd republikańskich dusz

Joe Biden zdobywszy oficjalnie większość głosów w Kolegium Elektorskim może się już bez oglądania na wysiłki Trumpa, których celem jest unieważnienie wyborów, zająć przejmowaniem władzy.

Trump walczy o rząd republikańskich dusz

Z naszego punktu widzenia najważniejsze dla prezydenta-elekta jest teraz oswajanie się z apolitycznymi strukturami Departamentu Stanu tak, by w dyplomacji była ciagłość. Z tego co ustaliliśmy motywem, który może łączyć rząd Trumpa z rządem Bidena w sprawie Polski jest inicjatywa Trójmorza oraz wspólna walka z pokusami Władimira Putina na energetyczny podbój Europy w postaci gazociągu Nord Stream 2. W sprawach bezpieczeństwa nowy prezydent będzie miec o tyle łatwiej, że w ostatnich dniach obie izby Kongresu znacząca większością przyjęły budżet Pentagonu na nowy rok.

Tymczasem przeciwnik Bidena gra na konsolidację władzy nad Partią Republikańskią. Chociaż w piątek Sąd Najwyższy odrzucił pozew Teksasu przeciwko czterem stanom, w jakich Biden wygrał wybór nieznacznie, by te unieważniły wyniki głosowania, Donald Trump nie porzucił nadziei na zmianę wyniku wyborów. W niedzielę w audycji Fox & Friends publicysta Brian Kilmeade zapytał urzędującego prezydenta czy wobec wspomnianej decyzji SN porzuci dalszą drogę prawną i uzna wynik. "To nie koniec. Nie rezygnujemy. Idziemy naprzód" - odpowiedział Trump. I znowu przy okazji zaatakował republikańskiego gubernatora Briana Kempa, który jest i był w czasie kampanii lojalnym trumpistą, mimo to uznał decyzję elektoratu i złożył podpis pod certyfikacją głosowania dającą zwycięstwo w tym stanie Bidenowi. "Mamy do czynienia z republikańskim gubernatorem, który jest gorszy niż demokraci. Jest straszny i tylko robi krzywdę Kelly i Davidowi (red. - Kelly Loeffler i Davidowi Perdue, dwójce konserwatywnych senatorów z Georgii, których 5 stycznia czeka dogrywka w wyborach uzupełniających)" - dodał prezydent.

Kiedy Kilmeade zapytał Trumpa, czy ma jakieś wiarygodne dowody na to, że wybory zostały sfałszowane, Trump odparł, że tak, ale że nie miał okazji ich nigdy przedstawić, bo sędziowie kolejnych instancji sądów stanowych i federalnych odrzucali wnioski, jego zdaniem, błędnie twierdząc, że nie ma podstaw ich rozpoznania. Dziennikarz dociskał i pytał jak to w takim razie możliwe i czy zatem wszyscy się sprzysięgli przeciwko prezydentowi, na co ten wymijająco odpowiedział, iż dowiódł swoich racji i po raz kolejny uderzył w sędziów mówiąc, że brakuje im odwagi. I tym samym skrytykował nawet tych, których sam wyznaczył do sądów federalnych, w tym troje konserwatywnych członków SN, czyli Neila Gorsucha, Bretta Kavanaugha i ulubienicę religijnej prawicy Amy Coney Barrett, powołaną ledwie tydzień przed wyborami.

Na antenie telewizji Fox wystąpił także wiceprzewodniczący republikańskiego klubu Izby Reprezentantów Steve Scalise z Luizjany, jednym z tych członków stronnictwa który stoi przy prezydencie i popiera jego agendę z kwestionowaniem wyniku wyborów. Chris Wallace zapytał go, czy dobrze się czuje z tym że chce wyrzucić do kosza miliony głosów oddanych przez Amerykanów. Polityk odmówił odpowiedzi na to pytanie. Dziennikarz zagadnął go czy w takim razie uznaje Joego Bidena za prezydenta-elekta. Scalise stwierdził, że demokrata jest w procesie stopniowego przejmowania władzy i że Donald Trump mu w tym pomaga. O ile pierwsza część wypowiedzi jest prawdziwa, to druga już kompletnie nie, bo urzędujący prezydent dalej nie uznaje prawa zwycięzcy wyborów do kolejnych etapów transformacji.

O ile zachowanie samego Trumpa przy kwestionowaniu wyniku wyborów raczej nie zaskakuje, co więcej, przewidywaliśmy taki scenariusz na łamach DGP jeszcze przed głosowaniem, to postawa kolejnych establishmentowych republikanów, którzy kwestionują werdykt demokracji, na pierwszy rzut oka zadziwia. Ameryka słynie bowiem z procedur i z wręcz zrytualizowanego podejścia do przestrzegania ich przez całą klase polityczną. To, że znacząca częśc republikanów stawia je teraz pod znakiem zapytania dowodzi, że kraj za Trumpa się mocno zmienił, podobnie jak narracja w debacie publicznej, a prezydent w zasadzie przejął Partię Republikańską i lepiej mu się nie narażać, jak zrobił to gubernator Brian Kemp.

Odchodzący prezydent nie walczy teraz o Biały Dom, ale o lojalność członków swojego stronnictwa i zasoby na kolejne kampanie wyborcze, czy to z nadzieją na sukces członków swojej rodziny, czy też własny w kampanii o Biały Dom w 2024 r. A sprawdzanie, czy dla republikanów z Kongresu ważniejsze są procedury demokratyczne czy wierność jemu samemu wydaje się testem idealnym. Tym bardziej, że większość zdaje go po jego myśli: oprócz całego niemal kierownictwa partii w Senacie i Izbie Reprezentantów po stronie Trumpa są prokuratorzy generalni z 18 stanów i podobna liczba gubernatorów. Jako lidera stronnictwa, a także głównego kandydata do reprezentowania prawicy w wyborach za cztery lata uważa go aż 70 proc. wyborców identyfikujących się z prawicą. To jak na Amerykę sprawa bezprecedensowa. Polityk, który przegrał z rywalem róznica siedmiu mln głosów tradycyjnie powinien ustąpić miejsca komuś innemu. Tak było z Mittem Romney'em i Johnem McCainem, którzy przegrali wybory odpowiednio w 2012 i 2008 r. Utrzymywanie partii w ryzach po sromotnej klęsce to w przypadku Trumpa nie lada osiągnięcie, które może odmienić zwykle zdecentralizowaną Partię Republikańską w stronnictwo jednego człowieka.

 

Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie w ramach wyprawy Radosława Korzyckiego do Stanów Zjednoczonych. 

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.