
Organizatorzy festiwali odbywających się na terenach dotkniętych powodzią podkreślają symbiotyczną relację kultury i turystyki. Wierzą, że razem mogą podźwignąć borykający się z licznymi problemami region. I dać jego mieszkańcom trochę piękna, którego tak bardzo dziś potrzebują.

Tekst jest częścią cyklu "Kultura dostępna" w ramach naszej współpracy z Dwutygodnikiem. Pierwotnie ukazał się na stronie Dwutygodnika.
„Afterparty naszego festiwalu skończyło się o czwartej rano z niedzieli na poniedziałek, a kwadrans później zaczął padać deszcz – wspomina Maciej Sokołowski, dyrektor Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju. – Nie skończyliśmy jeszcze sprzątać po naszym wydarzeniu, jak zaczęliśmy budować infrastrukturę pomocową”.
Po tygodniu gwałtownych opadów i pęknięciu wału na zbiorniku Stronie Śląskie w miasto uderzyła fala, która swoim impetem przewyższała tę z 1997 roku. „Wtedy wody gruntowe zatopiły piwnice i w zasadzie poza tym nic wielkiego się nie stało – wspomina Karolina Sierakowska, dyrektorka Centrum Kultury i Rekreacji w Lądku-Zdroju. – Natomiast teraz to była ogromna fala, która zniszczyła piwnice, schody przed budynkiem, elewację, podjazd dla osób z niepełnosprawnościami... On zresztą uratował nas przed znacznie większymi zniszczeniami. Zabrane przez powódź przedmioty, wielkie gabaryty zatrzymały się na podjeździe i balustradzie i tylko dzięki temu nie wpadły do środka przez okna biblioteki. Gdyby nie to, sytuacja byłaby jeszcze bardziej dramatyczna”.
Dla mezzosopranistki Magdaleny Cornelius-Kulig to był wyjątkowo aktywny wrzesień. Kierowanie Dolnośląskim Festiwalem Muzycznym łączyła z pracami nad albumem „Campo di Fiori”. „Zostawiłam w Kłodzku młodszego syna i kilka dni przed powodzią wyjechałam na próby – wspomina śpiewaczka. – Kiedy się zaczęło, bardzo to przeżywałam, bo nie mogłam wrócić. Kłodzko było odcięte. Moi rodzice mieszkają w części miasta, która nie była zalana, ale oczywiście nie mieli prądu, wody, wszystkich ogarniał potężny stres. A w tym samym czasie mój drugi syn był z dziadkiem w Niemczech i dzwonił do mnie z pola golfowego. Czy nie o tym jest «Campo di Fiori»?”.
Wspólnota ochotników
Magdalena Cornelius-Kulig na co dzień mieszka w Hamburgu, ale pochodzi z Kłodzka. „Mieszkałam w starym mieście, koło kościoła jezuitów i wydawało mi się, że cały świat jest taki piękny” – wspomina, a jej wypowiedź tłumaczy poniekąd, dlaczego pomimo międzynarodowej kariery organizuje Dolnośląski Festiwal Muzyczny. Rozciągnięty na wiele miesięcy cykl koncertów muzyki klasycznej odbywa się od 2013 roku w pałacach, kościołach i kaplicach rozsianych po powiecie kłodzkim i szerzej: dawnym województwie wałbrzyskim. Niewykluczone zresztą, że festiwal nigdy by się nie narodził, gdyby nie przeprowadzka śpiewaczki i jej udział w Schleswig-Holstein Musik Festival w 2007 roku. „Tam zobaczyłam, jak może funkcjonować kultura wysoka – świetne koncerty, rewelacyjni muzycy – w malutkich miejscowościach, nierzadko wsiach. Pomyślałam wtedy, że tego u nas, w Kotlinie, w regionie przecież turystycznym, zawsze bardzo brakowało. Odbywają się tu oczywiście te sztandarowe festiwale – Chopinowski i Moniuszkowski, ale to są krótkie wydarzenia, które nie pokazują piękna regionu”.
W podpatrywanym niemieckim festiwalu chodziło jednak o coś więcej niż o wprowadzanie kultury wysokiej pod strzechy. Kluczowe było nawiązanie partnerskiej relacji z publicznością, włączenie jej w organizacyjny proces. „Schleswig-Holstein Musik Festival to ogromna machina z wielkim budżetem, a mimo to lokalna społeczność zawsze pomagała przy koncertach. Jako artyści byliśmy zapraszani na obiady czy kolacje, czuło się tę oddolną chęć współorganizowania. I dlatego od początku było dla mnie tak ważne, abyśmy na Dolnośląskim Festiwalu Muzycznym tworzyli wspólnotę”.
Kluczowe było nawiązanie partnerskiej relacji z publicznością, włączenie jej w organizacyjny proces
Jej pomysł trafił na podatny grunt w gminie wiejskiej Kłodzko, której przedstawiciele zaangażowali się w przygotowanie pierwszego koncertu. Wspólnie napisali wniosek o wsparcie do Urzędu Marszałkowskiego. Wykluwający się wówczas festiwal nie miał jeszcze osobowości prawnej, więc ostatecznie złożyła go ochotnicza straż pożarna. Lokalni strażacy wzięli na siebie nie tylko stronę techniczną i logistyczną, lecz także ubrani w odświętne mundury wprowadzili artystów na scenę. Tę zapewnił kościół w Ołdrzychowicach Kłodzkich, gdzie zabrzmiała „Mała msza uroczysta” Rossiniego w gwiazdorskiej obsadzie (m.in. Giulio Pelligra, Ewa Biegaj, Bartłomiej Misiuda). „Pomagali nam nie tylko strażacy, koło gospodyń wiejskich przygotowało potrawy i w rezultacie każda z zaangażowanych osób przyszła na koncert ze swoją rodziną – wspomina Kulig. – Choćby po to, żeby zobaczyć, co to za wydarzenie, w które się tak zaangażowali. Kościół był pełen. Mogło tam być nawet tysiąc osób. I tak się zaczęło”.
Turystyka kulturalna
Maciej Sokołowski po raz pierwszy przyjechał do Lądka-Zdroju w 2000 roku. Mieszkał wtedy w Gdańsku, gdzie studiował informatykę, ale już od czasów licealnych ciągnęło go do turystyki. Organizował marsze na orientację, zloty, zjazdy. Jeszcze na studiach założył biuro turystyczne. Do Lądka przyjechał na Przegląd Filmów Górskich. „Uroki tego miasteczka i całej Kotliny Kłodzkiej zrobiły na mnie takie wrażenie, że postanowiłem się tu przeprowadzić” – wspomina.
Przez pierwsze lata Sokołowski przyjeżdżał do Lądka jako widz, ale z roku na rok coraz mocniej wsiąkał w lokalną społeczność. Kiedy więc w 2008 roku pojawiła się możliwość dzierżawy dwóch schronisk PTTK w Górach Stołowych (Na Szczelińcu i Pasterka), zgłosił swój akces. Niedługo później dostał kolejną propozycję. Jego ulubiony lądecki festiwal szukał osoby, która postawi podupadającą imprezę na nogi. „Kiedy przyjechałem do Lądka, wydawało mi się, że to jest duże wydarzenie – wspomina Sokołowski. – Cała jego publiczność mieściła się jednak w kinoteatrze, który istnieje do dzisiaj w stanie trwałej ruiny i mieści może 250 osób. Już dawno przeprowadziliśmy się z niego do namiotów, z których największy liczy 2000 miejsc i na prelekcjach Messnera, Wojciechowskiej czy Honnolda wypełnia się po brzegi”.
Bo dziś lądecki festiwal to nie tylko filmy. Przez cztery dni parasolowego Festiwalu Górskiego odbywają się tu jednocześnie: Festiwal Filmów Górskich, Festiwal Literatury Górskiej, Festiwal Młode Góry, a do tego koncerty, warsztaty czy prelekcje. Sokołowski szacuje, że każdego roku wydarzenie odwiedza około dziesięciu tysięcy osób: połowa z nich to przyjezdni, druga połowa to mieszkańcy i kuracjusze.
Zdaniem Sokołowskiego kluczowe dla rozwoju miasta musi być docieranie do tych pierwszych odbiorców. A imprezy takie jak Festiwal Górski czy Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, którego Sokołowski był współinicjatorem, to szansa, by ściągnąć do Lądka młodsze pokolenie. „Uważam, że to jest jedyny słuszny kierunek. Nie możemy opierać przyszłości miasta tylko na kuracjuszach, nie w zaniedbanym uzdrowisku, któremu brakuje dofinansowania. Tym bardziej że kuracjusze nie mają wielu potrzeb. Wyżywienie, noclegi, zabiegi – to wszystko zapewnia im uzdrowisko. W związku z tym miasteczko nie korzysta na ich obecności jakoś szczególnie, nie licząc oczywiście miejsc pracy”.
Nie możemy opierać przyszłości miasta tylko na kuracjuszach, nie w zaniedbanym uzdrowisku, któremu brakuje dofinansowania
Organizatorów festiwali, z którymi rozmawiam, łączy podkreślanie symbiotycznej relacji kultury i turystyki. I wiara w to, że razem mogą one trochę podźwignąć borykający się z licznymi problemami region. To buduje silne poczucie odpowiedzialności. Kuratorzy biorą pod uwagę nie tylko swoje artystyczne ambicje, ale też – a może przede wszystkim – sugestie gmin, potrzeby miejscowych hotelarzy czy akustykę dostępnych przestrzeni. To odświeżające w zestawieniu z niektórymi wielkomiejskimi imprezami, których dyrektorzy lubią pozować na gwiazdy. Tutaj stawki są inne: „Jak rozmawiam z urzędnikami samorządowymi we Wrocławiu, to oni mówią: «Słuchajcie, zostaliście z tyłu! Jeleniogórskie czy Milicz rozwijają się świetnie, Przedgórze – ekstra, a wy w tej Kotlinie...». Na pewno naszymi problemami są wykluczenie komunikacyjne i demografia, bo w powiecie rodzi się bardzo mało dzieci. Trzeba więc naprawdę dobrze pomyśleć, co mamy robić, żeby ten region się nie zwijał”.
Od baletu do konkretu
Karolina Sierakowska ma wszelkie podstawy, by wierzyć w moc kultury. „Miałam takie szczęście, że od samego początku mojego dyrektorowania trafiałam na sytuacje niecodzienne – tłumaczy. – Kiedy zaczynałam na tym stanowisku w 2020 roku, mieliśmy pandemię, potem umarł mój mąż, ja miałam chłoniaka Hodgkina, a teraz powódź. Te pięć lat na czele instytucji jest więc dość ciekawą, specyficzną drogą. Myślę o tym jednak w ten sposób: ja pomagam przetrwać Centrum Kultury, a ono pomaga przetrwać mnie. Żyjemy w jakiejś symbiozie. Pomagamy sobie nawzajem”.
Flagowym wydarzeniem organizowanym przez Centrum Kultury jest Międzynarodowy Festiwal Tańca im. Olgi Sawickiej, który odbywa się w Lądku od 1999 roku. Założeniem tego tygodniowego wydarzenia jest możliwie szeroka promocja tej formy sztuki w różnych jej przejawach (od baletu po taniec współczesny). Stąd darmowy charakter wystawianych w Lądku spektakli, niezależnie od tego, czy mówimy o występie zespołu czy solisty, grupy z Polski, Chin czy Stanów Zjednoczonych. „Chcemy pokazywać rzeczy sprawiające, że nawet zupełnie przypadkowy widz pomyśli sobie: «To jest piękne, chyba chciałbym więcej»” albo «Nie rozumiem, ale bardzo chciałbym zrozumieć». I od samego początku realizujemy taką właśnie misję”.
Chcemy pokazywać rzeczy sprawiające, że nawet zupełnie przypadkowy widz pomyśli sobie: „To jest piękne, chyba chciałbym więcej
Festiwal wyróżnia z pewnością bogata oferta warsztatowa. Sierakowska przyznaje, że stały trzon festiwalowej publiczności stanowią ich uczestnicy, których liczbę szacuje na 600 osób. To też w większości wydarzenia odpłatne, które pomagają organizatorom kupować spektakle i pokazywać je za darmo. Odbiorcy warsztatów mogą wybierać spośród kilkudziesięciu technik tanecznych i po tygodniu najwyraźniej czują niedosyt, bo zwykle wracają. „Jak ktoś już raz do nas przyjedzie, to zostaje na lata, zakochany po uszy w Lądku – śmieje się Sierakowska. – I to jest cudowne, w takich sytuacjach człowiek najmocniej czuje, że to, co robi, ma sens”.
Bo dyrektorce nie chodzi tylko o promocję tańca, ale też o promocję Lądka. Dlatego podczas naszej rozmowy szybko przechodzi od baletu do konkretu. „Aby wziąć udział w warsztatach, trzeba wykupić siedem noclegów, a to jest przecież niebagatelna kwota – wylicza. – Nasz festiwal zapewnia więc realne wsparcie dla lądeckich gestorów. Wielu z nich ma w tym czasie zajętą całą swoją bazę, i o to nam chodzi”.
Myślenie o dobru lokalnej społeczności nie sprowadza się jednak tylko do ekonomicznej sytuacji regionu. Sierakowska wierzy, że kultura może być także terapią dla jego ciężko doświadczonych mieszkańców. „Festiwal jest oddechem nie tylko dla tych, którzy na niego przyjeżdżają, ale także dla lądczan. Dzięki organizowanym przez nas wydarzeniom mogą się na chwilę oderwać od swojej rzeczywistości, która często jest smutna, przytłaczająca i brzydka. A festiwal niesie w sobie element piękna. Nie sposób tego przecenić”.
Interakcje
„Każdy z nas potrzebuje święta. Takiego dnia, który jest inny niż wszystkie. I mam wrażenie, że dla wielu mieszkańców współpracujących z nami gmin te koncerty pełniły taką właśnie rolę” – tłumaczy Kulig. Na potwierdzenie tej tezy śpiewaczka przywołuje interakcje z publicznością Dolnośląskiego Festiwalu Muzycznego, które szczególnie utkwiły jej w pamięci. Z pewnym rozbawieniem – ale też słabo skrywaną dumą – przywołuje panów, którzy pobili się o miejsca w trzebieszowickim Zamku na Skale, gdzie wystawili „Chinki” Glucka w gwiazdorskiej obsadzie (m.in. Krystian Krzeszowiak). Ze wzruszeniem wspomina też mężczyznę, który podszedł do niej po mszy Rossiniego, by powiedzieć, że to był jego pierwszy koncert muzyki klasycznej.
Lata organizowania koncertów sprawiły, że Kulig porzuciła wszystkie stereotypy związane z prezentowaniem kultury wysokiej na prowincji. A przecież wokół dostrzega tendencję, by w mniejszych miastach pokazywać raczej „Operetki czar” niż całe, bardziej wymagające formy. Po doświadczeniach ubiegłorocznego festiwalu obiecała sobie, że nie pozwoli już sobie na podobne myślenie. W Kłodzku zaprezentowano wówczas twórczość Eugeniusza Morawskiego, nieco zapomnianego XX-wiecznego kompozytora, którego utwory znalazły się na wspomnianej już płycie „Campo di Fiori”. „Jego muzyka jest naprawdę trudna, brzmi jak późny Strauss, a teksty utworów są bardzo dekadenckie – tłumaczy Kulig. – Po występie dostaliśmy owacje na stojąco, a mimo to podczas późniejszej rozmowy z publicznością zapytałam, może niefortunnie, czy to nie było za trudne. I wtedy jedna z pań się obraziła i powiedziała: «czy wy myślicie, że jak jesteśmy na prowincji, to nie rozumiemy wysokiej sztuki, nie potrafimy jej docenić»? I może my rzeczywiście jako środowisko czasem zapominamy o tym, że w tych mniejszych miastach jest wiele osób wykształconych, wrażliwych, które są otwarte na takie wyzwania”.
Między innymi dlatego każdego roku organizatorzy Dolnośląskiego Festiwalu Muzycznego szukają motywu przewodniego festiwalu, który najchętniej wpisują jeszcze w lokalny kontekst. Tak było w 2023 roku, kiedy hasłem spinającym cykl koncertów był cytat z Goethego „Ponad szczytami cisza”. Wybrany incipit wpłynął na romantyczny charakter wykonywanej muzyki, ale pozwolił też śledzić związki niemieckiego wieszcza z Kotliną Kłodzką. W ubiegłym roku festiwal odbywał się pod hasłem „Pieśni o Ziemi”. W programie nie zabrakło więc m.in. Mahlera, natomiast na wybór miejsc, w których odbyły się koncerty ostatecznie większy wpływ miał inny żywioł – woda.
Lata organizowania koncertów nauczyły Kulig porzucenia wszystkich stereotypów związanych z prezentowaniem kultury wysokiej na prowincji
„Występy miały się odbyć na przykład w Muzeum Ziemi Kłodzkiej, ale od razu pojawiło się pytanie, czy moralne jest robienie koncertu w niezalanej części miasta – wspomina Kulig. – Tym bardziej, że większość mieszkańców była zaangażowana w zwalczanie skutków powodzi. Natomiast gmina wiejska Kłodzko poprosiła nas o odwołanie występów, bo kościoły, w których mieliśmy występować, służyły za magazyny, znoszono tam rzeczy z zalanych domów, lub świetlice. Mieliśmy zamówionych muzyków, dofinansowanie na konkretne wydarzenia, więc skorzystaliśmy z gościnności krakowskiej szkoły muzycznej. Emocjonalnie była to jednak bardzo trudna sytuacja”.
Odbudowa
Kiedy organizatorzy Dolnośląskiego Festiwalu Muzycznego zastanawiali się, jak dokończyć cykl koncertów, pracownicy Festiwalu Górskiego działali w innej branży. Sokołowski bardzo szybko powołał organizację Odbudujmy Lądek, w jej działanie zaangażowało się wielu pracowników festiwalu. „Wyjechali zaraz po naszej imprezie, by po tygodniu wrócić z pomocą – wspomina dyrektor Festiwalu Górskiego. – Kluczowy był ten okres do końca października. Wtedy potrzebna była szybka, interwencyjna pomoc. Od listopada zaczęła się natomiast bardzo systematyczna praca z naciskiem na księgowość. W tej chwili działamy w grupie ośmiu osób, w większości związanych z festiwalem. Sam na działalność pomocową poświęcam trzy czwarte swojego czasu”.
Odbudujmy Lądek pozyskało cztery miliony złotych w gotówce i podobną sumę w barterze od osób prywatnych, fundacji czy instytucji. Lista rzeczy, które udało się zrealizować, jest bardzo długa, więc przytoczę tylko kilka z nich, by zobrazować jak zróżnicowane są to działania. Odbudujmy Lądek wysłało 400 dzieci z Lądka i okolic na zielone szkoły; zorganizowało i wypożyczyło 250 osuszaczy, rozdało 3000 grzejników, 500 kuchenek gazowych i elektrycznych, 600 śpiworów; zrobiło remonty w 20 mieszkaniach; zapewniało łączność poprzez anteny Starlink; prowadzi społeczny salon meblowy.
A przecież kiedyś trzeba jeszcze przygotować kolejną odsłonę festiwalu. Tym bardziej, że w 2025 roku obchodzi trzydziestolecie. Sokołowski uspokaja, że wiele obowiązków przejęli od niego współpracownicy. Natomiast wspólnie musieli podjąć decyzje dotyczące nowych festiwalowych przestrzeni. „Dom zdrojowy jest trochę zniszczony i czeka na remont, więc nie będziemy z niego korzystać; tam, gdzie stał namiot kinowy, znajduje się obecnie przyczółek mostu tymczasowego; Willa Marianna goszcząca Młode Góry jest w złym stanie, więc trzeba wymyślić coś innego – wylicza. – Mam jednak wrażenie, że mamy to już wymyślone i zaraz będziemy budować infrastrukturę festiwalu”.
Odbudujmy Lądek pozyskało cztery miliony złotych w gotówce i podobną sumę w barterze od osób prywatnych, fundacji czy instytucji
Kiedy pytam czy ubiegłoroczne doświadczenia wpłyną na charakter tegorocznej edycji, czy będzie to taki sam festiwal jak zawsze, Sokołowski zastanawia się chwilę, po czym odpowiada: „Z jednej strony oczywiście tak, a z drugiej strony oczywiście nie”.
Powrót
Centrum Kultury i Rekreacji jest jednym z beneficjentów działań podejmowanych przez Odbudujmy Lądek. Co nie zmienia faktu, że Sierakowska i jej zespół działają też na własną rękę, by jak najszybciej postawić budynek na nogi. Jeszcze jesienią po osuszeniu i zdezynfekowaniu biblioteki uruchomiono w niej „wydawkę” żywności. Później rozpoczął się proces odbudowy. Straty na samym budynku oszacowano na 2 miliony 890 tysięcy złotych. Ale to nie wszystko. „Popłynął cały nasz sprzęt sceniczny, wszystko, co mieliśmy w piwnicach. W tym zupełnie prozaiczne rzeczy, jak składane krzesła. Czasami zastanawiamy się nad zrobieniem imprezy i ktoś mówi: «no to się weźmie…». No się nie weźmie, bo tego już nie ma”.
A jednak Sierakowska jest optymistką. Podkreśla, jak dużo pomocy pozyskało już Centrum. Pieniądze płyną ze zrzutek, od prywatnych sponsorów i fundacji. Środki na zakup mebli do zniszczonej biblioteki otrzymali od Pierwszej Damy. „Myślę, że już w sierpniu biblioteka będzie wyglądała fenomenalnie – cieszy się Siarkowska. – Wróci do życia jeszcze ładniejsza. Lądczanie będą do nas przychodzić choćby po to, by ją zwiedzić. Kto wie, może to wpłynie na rozwój czytelnictwa?”.
Walka ze skutkami powodzi w oczywisty sposób wpływa na programową pracę Centrum. Sam się o tym przekonuję, kiedy Sierakowska za pierwszym razem przekłada naszą rozmowę, bo tego dnia upływa termin składania wniosków do Polskiej Akcji Humanitarnej. Powódź wpływa również na przygotowania do Międzynarodowego Festiwalu Tańca. „W tym roku musieliśmy wyłączyć trzy sale, co przekłada się na piętnaście warsztatów, które się w tym roku nie odbędą. Inne organizujemy w alternatywnych miejscach, co powoduje trudności, bo będziemy musieli dowozić tam uczestników. Robimy jednak wszystko, co możemy, żeby przyciągnąć jak najwięcej ludzi do Lądka. Dla miasta to jest być albo nie być”.
Cios
W połowie marca okazało się, że opisywane tu festiwale łączy więcej niż zmagania się ze skutkami powodzi. Żaden z nich nie otrzymał też ministerialnego wsparcia. Dla organizatorów był to szok tym większy, że przez lata zwykle otrzymywali dotacje. A przecież w tym roku nie mogli za bardzo liczyć na wsparcie ze strony dotkniętych kataklizmem gmin czy lokalnych przedsiębiorców. Kiedy Sokołowski opublikował gorzki post o odrzuceniu trzech lądeckich wniosków (Festiwal Górski złożył dwa oddzielne) i poprosił przyjaciół festiwali o wsparcie, w sieci zawrzało.
„Ten apel był głosem rozpaczy, bo nic już nam nie pozostało. Tym bardziej, że system odwołań był w tym roku taki, że one się wydarzały automatycznie. Wystosowaliśmy więc apel i przyznam, że odzew był gigantyczny. Wiadomo, złe wiadomości rozchodzą się lepiej”. Reakcja była tym większa, że przez ostatnie miesiące Sokołowski dał się poznać jako niestrudzony społecznik niosący pomoc powodzianom. Dość powiedzieć, że dyrektor Festiwal Górskiego w ostatnich miesiącach otrzymał statuetkę MocArta w kategorii Człowiek Roku przyznawaną przez RMF Classic, a także nominację do Nagrody Korczaka wręczanej przez Polin.
Ten apel był głosem rozpaczy, bo nic już nam nie pozostało
Gdy jego apel podchwyciły media, sytuacja zaczęła się dynamicznie zmieniać. Kiedy umawiałem się na wywiady, żaden z festiwali nie otrzymał jeszcze informacji o zmianie decyzji. W chwili rozmowy dyrektorka Międzynarodowego Festiwalu Tańca miała już informacje o przyznaniu wsparcia w wysokości 60% wnioskowanej kwoty, a Sokołowski otrzymał wiadomość o wsparciu jednego z dwóch wniosków złożonych przez Festiwal Górski na ubiegłorocznym poziomie. Dofinansowania nie otrzymał natomiast Dolnośląski Festiwal Muzyczny.
Sierakowska jest wdzięczna za wsparcie, natomiast przyznaje, że termin jego przyznania oraz finalna suma sprawiają, że będzie musiała wymyślić tegoroczny festiwal na nowo i w trochę okrojonej formie.
„Mam takie poczucie, że ktoś nie przemyślał tego wszystkiego. Bo jeśli w ministerstwie i podlegających mu instytucjach nie ma zrozumienia dla tego, jak ważną rolę może w takim momencie odegrać kultura, to gdzie ono ma być? Jest mi przykro, gdy o tym myślę”.
Kiedy spotkałem się z Magdaleną Kulig w kłodzkiej kawiarni, kończyła właśnie redagować list do ministerstwa. Po naszej rozmowie sam napisałem do biura prasowego MKiDN. Pytałem między innymi o to, czy wydarzenia odbywające się terenach dotkniętych klęskami żywiołowymi nie powinny otrzymać dotacji z ministerialnej rezerwy. Bo nawet jeśli komisja ekspercka nie uzna ich za warte wsparcia, to przecież państwo powinno w takim momencie wziąć pod uwagę szereg innych czynników.
6 maja Dolnośląski Festiwal Muzyczny otrzymał nagle informację o dofinansowaniu.
Dysonans
Kulig jest szczęśliwa, bo po otrzymaniu wsparcia jej fundacji uda się ostatecznie zrealizować festiwal. Nie chodzi przy tym wyłącznie o jej kuratorskie ambicje czy możliwość zarobkowania dla artystów, którzy występują przecież na co dzień w prestiżowych polskich i zagranicznych salach. „Nasi partnerzy: przedsiębiorcy, właściciele zabytkowych obiektów wręcz nas proszą, żeby festiwal się odbył, ponieważ po powodzi jest znacznie mniejsze obłożenie w hotelach – tłumaczy.
Powtarza się sytuacja z 1997 roku, kiedy turystyka w Kotlinie stanęła na kilka lat
Słyszę to od znajomych z Lądka i okolic. Akurat zupełnym przypadkiem trafiłem na jednego z nich na warszawskim koncercie. Wspominał turystów, którzy przyjechali do hotelu prowadzonego przez jego rodziców na kilka godzin przed rozpoczęciem doby hotelowej. Zostawili walizki i poszli na spacer po mieście. Kiedy zobaczyli, że najbliższą restaurację zniszczyła woda, wrócili i poprosili o anulowanie rezerwacji. „Wie pan, jest w nas coś takiego, że nie lubimy oglądać brzydkich rzeczy – tłumaczy Sokołowski. – Przeszkadza nam ten dysonans związany z wypoczywaniem w zniszczonym terenie. I to jest ludzkie. Jesteśmy na urlopie, na wakacjach, a tu obok jakieś dramaty i trochę nie wiadomo, jak się zachować”.
A jednak zachęcałbym do wystawienia się na tę odrobinę dyskomfortu i wizytę w Lądku-Zdroju, Stroniu Śląskim i okolicznych, malowniczo położonych, miejscowościach. Zwłaszcza w tym roku. Dobrym pretekstem do takiej wycieczki mogą być opisane tu festiwale, ale warto też śledzić informacje o mniejszych, niezależnych inicjatywach kulturalnych, jak stonerowo-psychodeliczne Mountain Jam Generator Party odbywające się na Przełęczy Lądeckiej czy krosnowicki festiwal im. Ignaza Reimanna. Bo powódź trwa tak długo, jak długo mieszkańcy dotkniętych ją terenów odczuwają jej skutki. Na razie tylko opadła woda.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.