Niemcy wspólnie z UE powinni prowadzić w przyszłości politykę wobec Rosji bez złudzeń, ale także bez obsesji. Powinni Rosję Putina uznawać za taką, jaką naprawdę jest: za ogromny, potężny militarnie, ale osłabiony gospodarczo, a przede wszystkim ogromnie zacofany politycznie kraj nieeuropejski z więcej niż skromnym społeczeństwem obywatelskim.
Tekst ukazał się w Przeglądzie Politycznym pt.:”Inne Niemcy” (nr 149 2018) przy wsparciu Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie.
W Berlinie, tętniącej życiem niemieckiej metropolii, ślady Rosji są niemal wszechobecne. Są świadectwem winy i pokuty, strachu i nienawiści, podziwu i sympatii. Radzieckie pomniki w Treptow i Tiergarten niedaleko Bramy Brandenburskiej symbolizują zwycięstwo Związku Radzieckiego nad nazistowskimi Niemcami; jeden z centralnych placów, Plac Aleksandra, nosi imię rosyjskiego cara; na cmentarzu rosyjskim na przedmieściu Tegel pochowany jest kompozytor i twórca rosyjskiej klasyki, Michaił Glinka; groźny, szary kolos z czasów stalinowskich przy legendarnym bulwarze Unter den Linden jest siedzibą rosyjskiej Ambasady; „Muzeum Niemiecko-Rosyjskie” w dzielnicy Karlshorst, gdzie w 1945 została przypieczętowana niemiecka kapitulacja, dokumentuje zmienną niemiecko-rosyjską historię.
Historia ma swoje miejsce - pisze renomowany historyk i znawca Rosji Karl Schlögel - Berlin to przestrzeń, gdzie krzyżują się niemieckie i rosyjskie drogi. Prawie każdy metr jest oznakowany. Żadne inne niemieckie miasto nie było tak ściśle związane z rosyjskością, jak Berlin. A Niemcy, zwłaszcza niemieckie elity? W swoich zmiennych stosunkach z Rosjanami często byli chwiejni jak trzcina na wietrze: Rosjanie czasem byli odbierani jako groźni, częściej jednak - jako godni podziwu święci.
Do dziś naprzeciwko siebie stoją Russlandversteher (ci, którzy rozumieją Rosję) i krytycy Rosji, przy czym to przede wszystkim ci pierwsi bardziej zwracają na siebie uwagę. W niemieckiej historii wciąż pojawiały się skłonności rusofilskie. Oto kilka przykładów. Rosja i Niemcy muszą się nawzajem lepiej poznać. Powinny ręka w rękę kroczyć w przyszłość. To nie jest cytat z przemówienia byłego niemieckiego kanclerza i kumpla Putina, Gerharda Schrödera, nazywanego Gazprom-Gerd, który każe się hojnie opłacać przez państwową rosyjską kompanię naftową Rosneft jako przewodniczący rady nadzorczej. Ta eufemistyczna fraza nie pochodzi od byle kogo, jej autorem jest bowiem Thomas Mann. Wielki powieściopisarz, twórca Buddenbroków i Czarodziejskiej Góry, zanotował te słowa po I wojnie światowej, kiedy niemiecki „kult Rosji” osiągnął punkt kulminacyjny.
Niemiecka fascynacja wielkim, ponurym sąsiadem na Wschodzie rozpoczęła się po powstaniu Rzeszy Niemieckiej w ostatnim trzydziestoleciu XIX wieku. Tak zwana „Dostojewszczyzna”, kult Dostojewskiego, wywoływał wówczas u niemieckich poetów i myślicieli niezwykle wybuchy emocji. Pochodzący z Pragi niemiecko-austriacki poeta Rainer Maria Rilke sformułował swoją deklarację miłości do Rosji słowami: Inne kraje graniczą z górami, morzami, rzekami, lecz Rosja graniczy z Bogiem. W swoich szkicach podróżniczych z 1906 r. grafik i rzeźbiarz Ernst Barlach naszkicował rosyjskiego człowieka z jego archaicznym uszlachetnieniem przez cierpienie, bardzo bliskim praźródeł istnienia. Nawet trzeźwe głowy, takie jak przemysłowiec i późniejszy minister spraw zagranicznych Republiki Weimarskiej, Walther Rathenau, przypisywały Imperium Rosyjskiemu więcej cech "młodej wschodzącej potęgi" niż Rzeszy Niemieckiej. A ówczesna wypowiedź Rathenaua - Nie mamy antyrosyjskich interesów. Rosja jest naszym przyszłym terenem zbytu mogłaby również pochodzić z ust dzisiejszych niemieckich menadżerów gospodarki.
Niech jeszcze raz zabierze głos laureat literackiej Nagrody Nobla Thomas Mann. W swoich Rozważaniach człowieka apolitycznego naszkicował on panoramę niemiecko-rosyjskiego „powinowactwa z wyboru”: Jeśli to, co duchowe i intelektualne może i powinno służyć za podstawę i uzasadnienie sojuszy politycznych, to Rosja i Niemcy należą do siebie. Wysoce emocjonalna błędna ocena polityczna, od której Thomas Mann zdystansował się znacznie później, po powrocie z emigracji w Stanach Zjednoczonych.
Niemiecka fascynacja Rosjanami nie zmalała także po rewolucji bolszewickiej. Młody Związek Radziecki działał jak obietnica na licznych, przede wszystkim lewicowych intelektualistów i artystów. Natomiast dla wielu rosyjskich emigrantów Berlin stał się po rewolucji pierwszym miejscem schronienia. Niektórzy Niemcy z kolei uważali młode państwo radzieckie za dawno wyczekiwaną drogę do nowoczesności, nie wiedząc przy tym, co radziecki komunizm naprawdę oznacza. Niemy film Siergieja Eisensteina Pancernik Potiomkin był w połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku sensacją berlińskich kin. Miała miejsce ożywiona wymiana kulturalna. Do Niemiec przyjeżdżali Maksim Gorki, Ilja Erenburg, Włodzimierz Majakowski. Do Rosji podróżowali filozof Walter Benjamin, dziennikarz Artur Koestler, pisarz Joseph Roth i albo dawali się zwodzić, albo przeczuwali nadchodzący stalinowski terror. Nawet skrajnie konserwatywna niemiecka Reichswehra współpracowała w latach dwudziestych najpierw potajemnie, a potem całkowicie jawnie – wbrew postanowieniom Traktatu Wersalskiego – z komunistyczną Armią Czerwoną.
Trzeba przyznać, że takie fascynacje, graniczące czasem z kiczem emocjonalnym, polskiemu czytelnikowi w 2018 roku, a więc sto lat po I wojnie światowej, muszą się wydawać co najmniej dziwne. Nawet dla wielu Niemców ówczesne wybuchy emocji są dziś czymś krępującym i nie w pełni zrozumiałym. To z pozoru odwieczne już połączenie nienawiści i miłości staje się częściowo zrozumiałe tylko, jeśli spojrzeć na wielowiekową historię, w której wciąż przeplatały się ze sobą dobre i złe czasy.
Kiedyś oba kraje były bliskimi sojusznikami, łączyło je nawet braterstwo broni, na przykład przeciwko ekspansji Napoleona; Pruskie Niemcy i Rosja Romanowów były terytorialnie przez ponad półtora wieku bezpośrednimi sąsiadami; Niemka, księżniczka Anhalt-Zerbst, stała się Katarzyną Wielką, carycą wszystkich Rosjan; zaś ostatni monarchowie obu państw, cesarz Wilhelm II i car Mikołaj II, byli bliskimi krewnymi - a mimo to wzięli się za łby. Trudniej sobie wyobrazić bardziej zaciekłą wrogość niż w obu wojnach światowych XX wieku. Przede wszystkim mordercza druga wojna, ta zaborcza i niszczycielska wojna Niemców, późniejszy zwycięski pochód Rosjan, ich zemsta za okrucieństwa Niemców, okupacja niemieckiego Wschodu i cztery dekady podziału Niemiec - trwale obciążyły stosunki dawniejszych sojuszników.
Jeszcze dwie dekady po II wojnie światowej trwała wręcz polityczna epoka lodowcowa między Niemcami a Rosjanami. Dopiero polityka pojednania kanclerzy Willy’ego Brandta i Helmuta Kohla, a przede wszystkim koniec „zimnej wojny“ i upadek muru berlińskiego w listopadzie 1989 roku spowodowały ożywienie dawnej niemiecko-rosyjskiej przyjaźni. Rosyjski Prezydent Michaił Gorbaczow umożliwił zjednoczenie Niemiec, stając się dla Niemców na Wschodzie i na Zachodzie ikoną, swego rodzaju zbawcą. Zaś ówczesny niemiecki Prezydent Richard von Weizsäcker ostrzegał: Nie możemy dopuścić, aby mur, który teraz burzymy, został po prostu przesunięty o tysiąc kilometrów na wschód.
Po upadku Związku Radzieckiego Rosja, przynajmniej przejściowo, przestała być zagrożeniem dla świata. W ślad za tym u wielu Niemców znów zaczęła rozkwitać irracjonalna miłość do tego kraju. Żal im było „biednych Rosjan”, których uważano teraz za przegranych „zimnej wojny”. Wtedy też Niemcy zaczęli ponownie szukać „rosyjskiej duszy”, a na słowo „Syberia” pojawiał się w ich spojrzeniu tęskny zachwyt, nie mówiąc już o dźwiękach śpiewanej przez kozacki chór „Kalinki”, który budził wzruszenie i zachwyt w niejednym Niemcu.
To wtedy również odżył stary mit Rosji. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć nakłady bestsellerów i rekordową oglądalność niezliczonych filmów telewizyjnych o Syberii, koloryzujących surową rosyjską rzeczywistość? Na szczęście, inne dokumentalne filmy bądź publikacje o dotkliwej biedzie w Rosji, o tamtejszych obozach pracy, o politycznych zabójstwach, w tym najgłośniejszych - dziennikarki Politkowskiej i opozycyjnego polityka Niemcowa - zakłócały te piękne pozory.
Na początku minionej dekady niektórzy europejscy partnerzy martwili się nawet, czy zjednoczone silne Niemcy pozostaną wiarygodnym członkiem zachodniej wspólnoty wartości. Polityka kanclerza Schrödera przejściowo zbliżyła Niemców do Rosji Putina bardziej niż kiedykolwiek w okresie powojennym - ku wielkiemu niezadowoleniu nowych partnerów – Polski i państw bałtyckich. Nie mam wątpliwości, że siedem lat czerwono-zielonej polityki zagranicznej za czasów przyjaciela Putina, Gerharda Schrödera (1998-2005), pozostawiło tam wiele negatywnych śladów.
Cyniczne nazwanie Putina "kryształowym demokratą" zraziło wielu ludzi w Niemczech do Schrödera i jego polityki. Nadal zresztą były kanclerz budzi u wielu zdecydowaną dezaprobatę, gdy, jak na początku tego roku, gratuluje na Kremlu swojemu przyjacielowi Putinowi wyboru na urząd prezydenta na kolejną kadencję, zajmując przy tym miejsce tuż obok premiera Miedwiediewa i metropolity moskiewskiego.
Wraz z pochodzącą ze wschodnich Niemiec Angelą Merkel w niemieckiej polityce wobec Rosji powróciło do Urzędu Kanclerskiego więcej trzeźwości. Kanclerz Merkel doświadczyła w czasach enerdowskiej młodości, co oznacza sowiecka polityka represji, podróżowała po Rosji, mówi po rosyjsku. Wie również, jak bardzo trzeba się mieć na baczności, siedząc przy stole negocjacyjnym z byłym oficerem KGB. Zdaje sobie sprawę, że Putin nie jest "kryształowym demokratą", zrozumiała również, że Rosja twardo realizuje swoje mocarstwowe ambicje polityczne, na przykład na Bliskim Wschodzie i nie uszło jej uwagi, że rosyjscy hakerzy włamali się do tajnych baz danych niemieckiego Bundestagu. Przede wszystkim jednak przewodnicząca CDU uważa rosyjską aneksję Krymu i tlącą się wojnę rosyjską na wschodzie Ukrainy za to, czym ona jest w istocie, a mianowicie za rażące naruszenie prawa międzynarodowego, a nie za "trwałe prowizorium", jak twierdzą niektórzy inni niemieccy politycy. To dzięki wytrwałości Merkel UE nadal nakłada na Rosję sankcje gospodarcze w związku z agresją rosyjską na wschodzie Ukrainy.
Długoletni partner koalicyjny Merkel, SPD, ma natomiast do Rosji stosunek o wiele mniej krytyczny. Niektórzy SPD-owscy ministrowie prowadzili nawet wobec Rosji prawdziwą politykę appeasementu, powodując w ten sposób irytację u partnerów w UE i NATO. Na przykład Frank-Walter Steinmeier, który dwa lata temu jako minister spraw zagranicznych nazwał manewry NATO w Polsce i krajach bałtyckich głośnym pobrzękiwaniem szabelką i wojennymi okrzykami. Albo niejednokrotnie także były przewodniczący SPD i obecny szef „Forum Niemiecko-Rosyjskiego”, Matthias Platzek, który po ataku trującym gazem na byłego rosyjskiego agenta Siergieja Skripala plótł o poważnym niebezpieczeństwie wojny z Rosją i uważał sytuację za bardziej niebezpieczną niż „zimna wojna”.
Od kiedy jednak na wiosnę powstała ponownie koalicja rządowa CDU i SPD, zaszły znaczące zmiany. Po raz pierwszy niemieckie MSZ, którym od lat kierują socjaldemokraci, zerwało z tradycją podlizywania się Rosji. Nowy minister spraw zagranicznych z SPD, pochodzący z kraju Saary Heiko Maas, pozostający całkowicie w kręgu wpływów zachodnich i nietknięty wpływem Schrödera, uderza wobec Rosji w niezwykle krytyczny ton. Jego pierwsza podróż zagraniczna na Wschód nie prowadziła do Moskwy, a do Kijowa. W wywiadzie dla Spiegla Maas powiedział, że wielu ludzi na Zachodzie ma już po dziurki w nosie coraz bardziej wrogiej rosyjskiej polityki. Stanowczo sprzeciwił się ograniczaniu zachodnich sankcji wobec Rosji, co popierali jego poprzednicy, i zażądał, aby Zachód zwiększył presję na Rosję w Syrii.
Nie pozostało to bez konsekwencji: sytuację między Berlinem a Moskwą można obecnie określić jako napiętą. Po raz pierwszy po II wojnie światowej Niemcy wydalili rosyjskich dyplomatów nie z powodu podejrzeń o szpiegostwo, a w reakcji na atak w Anglii toksycznym gazem na rosyjskiego byłego agenta Skripala. Stacjonowanie niemieckich wojsk NATO w regionie Bałtyku w bezpośrednim sąsiedztwie rosyjskiej granicy także spotkało się z gwałtowną rosyjską krytyką. Dzisiejsza sytuacja jest gorsza niż w okresie „zimnej wojny”, powiedział Siergiej Nieczajew, nowy ambasador Moskwy w Berlinie. A rozumiejący Rosję Frank-Walter Steinmeier, teraz sprawujący funkcję Prezydenta Niemiec, ostrzegał przed galopującym oddalaniem się między Rosją a Zachodem.
Jeśli chodzi o zdanie na temat Rosji, to społeczeństwo niemieckie jest dziś podzielone, także geograficzne. Linia podziału biegnie wzdłuż dawnej granicy, która dzieliła Niemcy przez ponad czterdzieści lat. Kiedy renomowana hamburska Fundacja Körbera badała, co Niemcy myślą o Rosji, 30 procent jej respondentów głównie z landów zachodnich, określiło Rosję jako „kraj dla mnie obcy”, ale tylko 12 procent ankietowanych z landów wschodnich czuło się dla Rosjan „obcymi”. Wyobcowanie między Berlinem a Moskwą pozostawia ślady także w rosyjskim społeczeństwie. Centrum Lewady, jedyny niezależny moskiewski instytut badania opinii publicznej, pytał obywateli w 2010 roku o "przyjaciół" i "wrogów" Rosji na świecie. Wówczas tylko 1 proc. uznał Niemcy za "wroga", a prawie 25% za "przyjaciela". W tej samej ankiecie w 2017 r. relacja zmieniła się drastycznie: teraz jedna czwarta wszystkich rosyjskich respondentów postrzegała Niemcy jako "wroga", a prawie nikt jako "przyjaciela".
Jak więc Niemcy powinny zachowywać się wobec Rosji w przyszłości? Przede wszystkim nie tak, jak prezydent USA Donald Trump, który na szczycie z Władimirem Putinem w połowie lipca w Helsinkach, złożył prezydentowi Rosji prawdziwy hołd, uznał rosyjskie roszczenia mocarstwowe i strefy wpływów w Europie Wschodniej i gdzie indziej, uznał Rosję, bez wzajemności, za mocarstwo i ani słowem nie skrytykował autorytarnego i brutalnego systemu władzy Putina. Droga Trumpa nie może być drogą Niemiec i Europy.
Niemcy powinni wspólnie z UE prowadzić w przyszłości politykę wobec Rosji - bez złudzeń, ale także bez obsesji. Powinni Rosję Putina uznawać za taką, jaka naprawdę jest: za ogromny, potężny militarnie, ale osłabiony gospodarczo, a przede wszystkim ogromnie zacofany politycznie kraj nieeuropejski z więcej niż skromnym społeczeństwem obywatelskim. Sąsiad na pewno, ale sąsiad, który może najwyżej twierdzić, że geograficznie należy do Europy. Liberalne i demokratyczne wartości europejskie, które rozwinęły się na Zachodzie od czasów Renesansu i Oświecenia, od dawna nie były i nadal nie są akceptowane w Rosji.
Na koniec oddajmy głos sławnemu Rosjaninowi, czczonemu wcześniej niemal bałwochwalczo przez Niemców. Fiodor Dostojewski napisał kiedyś: Teraz wiemy, że nie możemy być Europejczykami, że nie jesteśmy w stanie wtłoczyć się w jeden z zachodnich sposobów życia, które Europa stworzyła w oparciu o własne zasady narodowe i nimi żyła, zasady, które są dla nas obce i których nie cierpimy.
Z języka niemieckiego przetłumaczyła Elżbieta Michałowska.
Niniejsza publikacja powstała dzięki wsparciu Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w niej poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.