Protesty na Białorusi, które trwają od tygodni, są efektem dotychczasowej polityki prezydenta Łukaszenki i pragnienia zmian polityczno-społecznych w tym kraju. Ich rozwój ma dynamiczny charakter, a o prognozy jest nadal trudno. Białoruś zmienia się na naszych oczach, a głównym motorem tych przemian są kobiety.
Jeszcze kilka miesięcy temu nic nie wskazywało na to, że tegoroczna kampania prezydencka będzie się różniła od poprzednich. Większość analityków zakładała, że władze jak poprzednio zarejestrują kilku opozycyjnych kandydatów, po nudnej i przewidywalnej kampanii prezydent Alaksandr Łukaszenka odniesie kolejne „eleganckie zwycięstwo”, odbędą się nieliczne demonstracje, Zachód wyrazi „głębokie zaniepokojenie”, a po kilku dniach życie polityczne wróci do normalności.
Zmian chce całe społeczeństwo, nie tylko opozycja
Wydarzenia potoczyły się w zupełnie innym, i raczej niespodziewanym przez nikogo, kierunku. Jest wiele przyczyn, które doprowadziły do niespotykanej od lat aktywności protestacyjnej Białorusinek i Białorusinów. Godne podkreślenia są jednak trzy główne czynniki, które w ciągu zaledwie kilku miesięcy zmieniły Białoruś. I to nieodwracalnie. Są nimi zmęczenie polityką, ogromna polityzacja i mobilizacja społeczeństwa oraz zmiana pokoleniowa.
Po pierwsze, społeczeństwo zmęczyło się polityką. To zmęczenie polega zarówno na braku zaufania do sił starej opozycji politycznej, jak i na rosnącej niechęci do państwa jako takiego. Pogarszająca się od lat sytuacja gospodarcza kraju tylko bardziej wzmacniała nieufność. Szczególnie było to widać na przykładzie przebiegu epidemii COVID-19 na Białorusi. Władze na samym początku pandemii nie zrobiły z tym faktem prawie nic, a kraj stał się ewenementem Europy. Nawet na tle byłych postradzieckich republik. Wypowiedzi białoruskiego lidera, który na zwalczenie koronawirusa radził picie wysokoprocentowych napojów i pracę fizyczną, obiegły światowe media. Nieodpowiedzialne, aroganckie oraz irracjonalne, a czasem skandaliczne zachowania władz wpłynęły na zmianę nastrojów społecznych – ludzie przestali mieć poczucie względnej stabilności i bezpieczeństwa, które państwo jeszcze do niedawna im zapewniało, stracili zaufanie do prezydenta. Obywatele sami zaczęli się organizować, pojawiły się liczne oddolne i zdecentralizowane kampanie wsparcia i zapobiegania skutkom epidemii.
Doświadczenie samoorganizacji i obywatelskiej solidarności nie pozostały bez echa. Pasywne i apolityczne białoruskie społeczeństwo szybko stało się aktywnym społeczeństwem obywatelskim. Oddolne inicjatywy i kampanie covidowe zaczęły się instytucjonalizować, a ich hasła z żądań socjalnych coraz częściej zaczęły nabierać wydźwięku politycznego. W warunkach nieradzącego sobie z epidemią państwa z jednej strony, a zbliżającą się kampanią prezydencką z drugiej, można było odnotować niespotykaną od lat mobilizację i polityzację białoruskiego społeczeństwa. Zapotrzebowanie na zmianę polityczną stało się faktem – zaczęli pojawiać się nowi liderzy i liderki polityczne, którzy chcieli być prawdziwą alternatywą. Jednocześnie, nie chcieli być kojarzeni ani z elitą rządzącą, ani ze starą, skłóconą i słabą opozycją polityczną. Nowi liderzy zaczęli w niewyobrażalnym tempie zdobywać otwarte poparcie społeczne.
Charakter kampanii wyborczej wraz z dynamiką protestów dowiodły, że białoruskie społeczeństwo zmieniło się generacyjnie. Dzisiejsi millenialsi, choć całe swoje życie spędzili pod rządami Łukaszenki, mają już zupełnie inne wyobrażenia o świecie i Europie. Ich oczekiwania wobec państwa są zupełnie inne, niż ich rodziców, i tym bardziej starszego pokolenia, wśród którego wciąż żywa jest nostalgia za czasami radzieckimi. Ta młodzież już się nie boi. O jej proaktywnej pozycji świadczy nie tylko masowy udział w demonstracji. Bardzo ważnym wskaźnikiem było to, jak zupełnie zmieniła się zawartość sieci społecznościowych apolitycznych do niedawna młodych ludzi. Z dnia na dzień zdjęcia z latte w kawiarni i relacje z wypadu za miasto zastąpiły zdjęcia brutalnej pacyfikacji pokojowych demonstracji i stream’y z wieców alternatywnych kandydatów. To jest jeszcze jedna przewaga ruchu protestu – dla jego uczestników sieć jest środowiskiem naturalnym, dla elity rządzącej, i nawet jej spin-doktorów – wciąż terenem nie do końca zrozumiałym.
Kobiece przywództwo zmieniło układ sił
Na to, że tegoroczna kampania będzie niezwykła, wskazywała aktywność społeczeństwa na długo przed jej oficjalnym rozpoczęciem. Pojawili się trzej alternatywni kandydaci, którzy szybko zaczęli być nazywani kandydatami nadziei. Pierwszym z nich był Siarhiej Cichanouski, aktywista i autor jednego z najpopularniejszych w kraju blogów na YouTube o tematyce społecznej. Drugim był Wiktar Babaryka, do niedawana prezes zarządu Belgazprombanku (spółki-córki Gazpromu) i znany mecenas białoruskiej sztuki. Trzeci kandydat to Walery Capkała, w przeszłości urzędnik wyższego szczebla i dyrektor białoruskiego odpowiednika Doliny Krzemowej. Bardzo istotne jest to, że dwaj ostatni wywodzą się z elity rządzącej i kręgów najbliższego otoczenia prezydenta. Ludzie w Mińsku i innych miastach ustawiali się w kilometrowych kolejkach, żeby postawić podpis poparcia na liście jakiegokolwiek alternatywnego kandydata, tylko nie urzędującego prezydenta.
Wszystko wskazywało, że to któryś z tej trójki będzie najważniejszym rywalem Łukaszenki w zbliżających się wyborach. Establishment w Mińsku stosunkowo późno zauważył, że scenariusz zaczyna wymykać się spod kontroli, i zareagował w najbardziej naturalny dla siebie sposób – zaczęły się pacyfikacje pokojowych wieców poparcia, kandydaci i aktywiści zaczęli być zastraszani. S. Cichanouskiego zatrzymano, a później aresztowano z zarzutami naruszania przepisów o masowych zgromadzeniach i posiadania nielegalnej gotówki. W połowie czerwca zatrzymano W. Babarykę wraz z synem. Później Babaryce postawiono cały wachlarz zarzutów korupcyjnych. Ostatni kandydat nadziei, W. Capkała, obawiając się powtórzenia losu swoich poprzedników, opuścił kraj. Oficjalną kandydatką sztabu Cichanouskiego została jego żona, Swiatłana, na którą stopniowo zaczęło być przekierowywane poparcie aktywnej części społeczeństwa obywatelskiego.
Scenariusz władz wyglądał na logiczny i nieskomplikowany. Neutralizacja najpoważniejszych rywali miała zapobiec potencjalnym demonstracjom w przyszłości i osłabić zapał zmobilizowanego społeczeństwa. Z kolei rejestracja pozostałych alternatywnych kandydatów/tek, w tym Cichanouskiej, miała być narzędziem do legitymizacji wygranej prezydenta i ukłonem w stronę Zachodu. Zresztą, sam Łukaszenka niejednokrotnie wcześniej zaznaczał, że urząd prezydenta to olbrzymia odpowiedzialność, ciężka praca, i że Białoruś nie jest gotowa na prezydentkę-kobietę, ponieważ to jest typowo męskie zajęcie. Jak widać, do samego końca bagatelizował kandydaturę Cichanouskiej, a pozwalając na jej rejestrację jako oficjalnej kandydatki na prezydenta, mocno się przeliczył.
W połowie lipca Białoruska Komisja Wyborcza zarejestrowała pięciu oficjalnych kandydatów w wyborach prezydenckich. Wśród nich znalazł się oczywiście urzędujący prezydent, który „oficjalnie” zebrał najwięcej podpisów – prawie 1 milion 940 tysięcy. Dwaj najbardziej liczący się „kandydaci nadziei” nie zostali zarejestrowani. W. Babaryka złożył do Komisji 367 tysięcy podpisów, a to już rekord w najnowszej białoruskiej historii, jednak uznano tylko 165 tysięcy. Formalną przyczyną odmowy rejestracji były „nieprawidłowości w deklaracji podatkowej oraz finansowanie kampanii przez obce państwo”. W. Capkała złożył prawie 160 tysięcy podpisów, uznano niecałe 80 tysięcy, a to automatyczne wykluczyło go z wyścigu prezydenckiego (minimalna liczba ważnych podpisów wynosi 100 tysięcy). Swiatłanie Cichanouskiej uznano ok. 105 tysięcy podpisów.
Po ogłoszeniu wyników rejestracji zaczęły się odbywać masowe akcje protestu, które były brutalnie tłumione przez siły porządkowe. Skutkiem odmowy rejestracji Capkały i Babaryki było zjednoczenie sił „kandydatów nadziei” wokół S. Cichanouskiej. Kampanię Cichanouskiej wsparła żona W. Capkały, Weranika, oraz koordynatorka sztabu Babaryki Maria Kalesnikawa. Przez to na Białorusi zaczęto mówić, że białoruska rewolucja będzie miała kobiecą twarz, a wspólne zdjęcia tych trzech nowych niesamowitych liderek obiegły światowe media.
Swiatłana Cichanouska nagle została liderką protestujących. Wyróżnikiem jej kampanii było to, że nie miała ona konkretnego programu politycznego, a główną obietnicą kandydatki była organizacja wolnych i demokratycznych wyborów prezydenckich w razie wygranej. Brak wcześniejszego doświadczenia i zaangażowania politycznego stał się jej plusem, sztab kandydatki zaczął zdobywać jeszcze większe poparcie zwykłych mieszkańców i mieszkanek, nieinteresujących się wcześniej polityką. Prosty i jasny przekaz zjednoczonych sztabów miał wymierne skutki – na już oficjalne wiece wyborcze Cichanouskiej przychodziły tłumy. Na wiecu kandydatki w Homlu zebrało się około dziesięciu tysięcy ludzi, w Brześciu ponad 18 tysięcy, a w Mińsku zebrała ona rekordowe 63 tysiące uczestników. Dla Białorusi to bardzo dużo. Jednak taka liczba demonstrantów była jedynie namiastką tego, co działo się po wyborach.
Krótko przez wyborami obywatelskie zaangażowanie i aktywność wzrastała z każdym dniem. Elita rządząca prawie bezpośrednio deklarowała, że władzy nie odda. Ten ogromny protestacyjny społeczny entuzjazm w połączeniu ze zdesperowaną i zdecydowaną władzą stał się polityczną mieszanką wybuchową.
80% przelały czarę goryczy
Wybory odbyły się 9 sierpnia. Pierwsze starcia zaczęły się już w dniu wyborów. Dla większości społeczeństwa było oczywiste, że prezydent Łukaszenka może i nie przega w pierwszej turze, ale nikt nie miał wątpliwości, że nie może zdobyć świętej dla siebie liczby ok. 80-procentowego poparcia. Podane przez Komisję Wyborczą w dniu głosowania pierwsze liczby oficjalnych exit polls, według których prezydent zdobywał ponad 80% głosów, a poparcie Cichanouskiej mieściło się w granicach 6-7%, jeszcze bardziej zmobilizowały społeczeństwo do protestu i wychodzenia na ulicę.
Pokojowe demonstracje, które rozpoczęły się w dniu wyborów, spotkały się z bezprecedensową w skali ostatnich 20 lat przemocą ze strony białoruskiego aparatu bezpieczeństwa. Demonstranci byli bici bezpośrednio na ulicach miast. Brutalna pacyfikacja dotknęła nie tylko demonstrantów, a także zwykłych przychodniów. Tysiące ludzi, którzy po prostu byli na ulicach w pierwszych dniach protestów, trafiało do więzień. Na ulicach zaczęły powstawać barykady. Pojawiły się informacje o pierwszych zabitych w ulicznych starciach oraz niepokojące doniesienia o przepełnionych aresztach i nieludzkim traktowaniu zatrzymanych, którzy byli bici, poniżani i torturowani w więzieniach. Obrazki z protestów bardziej przypominały wojnę domową aniżeli pokojowy protest. S. Cichanouska została zmuszona do opuszczenia kraju i wyjechała na Litwę.
W pierwszych dniach protestów władze faktycznie wyłączyły internet w całym kraju, a serwisy informacyjne i media społecznościowe były blokowane. Sytuacja wyglądała na kuriozalną – cały świat wiedział co się dzieje na Białorusi, ale nie większość samych Białorusinów. Po kilku dniach działanie internetu przywrócono. Władze spodziewały się efektu zastraszenia – protesty miały ustąpić, kiedy ludzie zobaczą zdecydowaną i brutalną postawę milicji i OMONu. Ale w sieci zaczęły się pojawiać zdjęcia m.in. skatowanych w więzieniach demonstrantów, co jeszcze bardziej rozwścieczyło białoruskie społeczeństwo.
Brutalność milicji nieco spadła, a na ulicach zaczęło się pojawiać coraz więcej demonstrantów. Zaczęły odbywać się zdecentralizowane akcje obywatelskiej solidarności. Szczególne znaczenie miały akcje solidarności białoruskich kobiet – setki ubranych w biel Białorusinek ustawiały się wzdłuż ulic i tras z transparentami nawołującymi do zaprzestania przemocy.
Kobiece łańcuchy solidarności stawały się coraz częstsze, a demonstracje Białorusinek stały się jednym z głównych symboli białoruskiego protestu 2020. Niektórzy analitycy zaznaczali, że wraz z rewolucją świadomości na Białorusi trwa również „pierwsza rewolucja feministyczna”. I to stwierdzenie jest uzasadnione.
Protest tysięcy Białorusinek w różnym wieku, które wspierają protest, odwołuje się do narracji historycznej, znanej i bliskiej większości społeczeństwa. Nie chodzi o feministyczne hasła Zachodu – Białoruś nadal jest państwem stosunkowo patriarchalnym. Chodziło o nawiązanie do symboli z II WŚ („Wielkiej wojny ojczyźnianej”), kiedy kobiety włączały się do ruchu oporu, ponieważ większość mężczyzn została zabita lub była na froncie. Ta alegoria mocno wybrzmiewa w trwających protestach, tylko że w roli oprawców występują własne siły porządkowe.
Kobiece łańcuchy solidarności sprzyjają wzrostowi poparcia dla protestujących i poczucia solidarności wśród tzw. „zwykłych Białorusinów”. Za zmianami w kobiecym przywództwie oraz ich szczególnym znaczeniu przemawia również socjologia – z badań wynika, że większość twardego elektoratu Łukaszenki stanowiły kobiety. W ostatnich latach ale ponad połowa Białorusinek wskazywała, że kobiety nie są odpowiednio reprezentowane w polityce. Mizoginistyczne wypowiedzi prezydenta, jak i zastosowanie brutalnej przemocy, odebrały resztki poparcia i zaufania Białorusinek dla obecnego systemu.
Reakcja międzynarodowa nie była jednoznaczna. Jako pierwsi Aleksandrowi Łukaszence zwycięstwa w wyborach pogratulowali przywódcy Chin i Rosji. Reakcja UE i USA była na początku umiarkowana, ale wraz z eskalacją przemocy stawała się coraz bardziej zdecydowana. Tegoroczne wybory prezydenckie na Białorusi nie zostaną uznane przez Zachód za wolne i równe, jak i nie zostanie uznane zwycięstwo Łukaszenki. A to dla białoruskiego lidera będzie ogromnym problemem na arenie międzynarodowej. Komisja Wyborcza długo zwlekała z publikacją oficjalnych wyników wyborów. Nie zważając na opinie społeczeństwa i reakcję międzynarodową, dopiero pięć dni po wyborach ogłoszono, że wygrał je A. Łukaszenka (80,10%), a jego główna rywalka S. Cichanouska uzyskała zaledwie 10,12% głosów.
Sztab Cichanouskiej powołał Radę Koordynacyjną, której głównym celem jest deeskalacja przemocy i możliwość zapewnienia pokojowego przekazania władzy. Głównym postulatem Rady jest wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych oraz zorganizowanie nowych, wolnych i demokratycznych wyborów. Sama Cichanouska podkreśla, że nie jest stricte liderką polityczną, tylko jedną z twarzy i symbolem protestów. Ale jednocześnie bierze na siebie odpowiedzialność za protest. Tydzień po wyborach w całym kraju odbyła się największa w najnowszej białoruskiej historii demonstracja – Marsz Wolności. Wielotysięczne wiece odbywały się w całym kraju, od największych miast aż po wsie. Rekordowa liczba uczestników zebrała się w Mińsku – według różnych danych, w stolicy pokojowo protestowało ponad 200 tysięcy obywateli. W drugim tygodniu wyborów zaczęły strajkować największe państwowe zakłady i fabryki, niektórzy funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa i mundurowi zaczęli publicznie rezygnować ze służby, z państwowych mediów zaczęli się zwalniać pracownicy. W niedzielę 24 sierpnia odbył się kolejny wielotysięczny protest, w którym tylko w Mińsku uczestniczyło, według wstępnych danych, jeszcze więcej ludzi niż poprzednio.
Stabilny kruchy reżim
Monolityczny dotąd system już nie wydaje się tak silny i zjednoczony. Wygląda na zdesperowany i przestraszony. Jest zauważalne, że elita rządząca gubi poczucie kontroli i stabilności. Urzędujący prezydent już nie potrafił ukryć zdenerwowania, ale również widać, że traci kontakt z rzeczywistością. Można to wyczuć z jego publicznych wystąpień. Lub chociaż z tego, że podczas ostatnich niedzielnych protestów pojawił się w pełnym umundurowaniu i z karabinem maszynowym w rękach. Towarzyszył mu w pełnym uzbrojeniu jego piętnastoletni syn. To wyglądało niepokojąco, ale też i komicznie.
Możliwe są różne scenariusze rozwoju sytuacja na Białorusi – jest ona zmienna i bardzo dynamiczna. Jedną z najważniejszych kwestii jest dalsza dynamika i charakter protestów. Innym ważnym pytaniem jest, czy same władze będą gotowe na jakąkolwiek mediację i dialog z własnym społeczeństwem. Niektórzy urzędnicy i członkowie rządzącej elity zaczęli przechodzić na stronę protestujących. Pod znakiem zapytania pozostaje też możliwa reakcja Rosji. Krytycznym dla władz będzie trwający strajk państwowych fabryk i przedsiębiorstw.
Zmienił się sam podział społeczny. O ile aktywna część białoruskiego społeczeństwa jest naturalnym przeciwnikiem władz, o tyle wojskowi, emeryci i pracownicy budżetowi od zawsze stanowili jądro twardego elektoratu Łukaszenki. Sytuacja jest bardzo niepewna. Wygląda na to, że prezydent już nie może być pewny lojalności ani większości społeczeństwa i swojego najbliższego otoczenia i twardego elektoratu, ani opoki swojej władzy – milicji, wojska i państwowych mediów.
W obecnej sytuacji trudno jest prognozować, jak potoczą się dalsze wydarzenia. Należy odnotować, że tegoroczne protesty zjednoczyły większość białoruskiego społeczeństwa – udział w nich biorą na równi kobiety i mężczyźni, biznesmeni i robotnicy, starzy i młodzi, mieszkańcy największych miast i najmniejszych wsi. Niezależnie od oficjalnego wyniku wyborów, można stwierdzić jednoznacznie: trio nieznanych wcześniej liderek dokonało tego, czego nie udało się białoruskiej opozycji w ciągu ostatnich dwudziestu lat. I to, że Białoruś już nie będzie taka sama, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej.