Patrząc po wyniku wyborów prezydenckich, w których - pomimo przegranej - Trump i tak wypadł lepiej niż oczekiwano, to republikanie nie są na razie gotowi na nowego lidera.
W połowie zeszłego tygodnia w mediach pojawiła się informacja, że Trump chce usunąć ze stanowiska przewodniczącą Komitetu Wykonawczego Partii Republikańskiej Ronnę Romney McDaniel obciążając ją przy okazji winą za przegraną w niektórych stanach. Chociaż de facto szefem stronnictwa jest prezydent lub kandydat na najwyższy urząd w państwie to w praktyce kwestiami organizacyjnymi i kadrowymi kieruje jego surogat w osobie właśnie kierownika KW. Donald Trump doszedł do wniosku, że nie warto mieć wroga w osobie, która zna numery telefonu do wszystkich ważnych polityków i sponsorów i poparł kandydaturę McDaniel na kolejną kadencję na wspomnianym stanowisku. Odchodzącemu prezydentowi potrzebny będzie ktoś, kto utrzyma aparat w garści i umożliwi mu lub komuś przez niego wskazanemu ponowne kandydowanie w 2024 r.
Donald Trump, jeżeli chce utrzymać władzę na prawicy, będzie musiał pogodzić ze sobą trzy frakcje, które na razie są na ścieżce do wojny domowej. Pierwsza to osoby najbliżej związane z głową państwa, czyli jego dzieci, a także rzeczniczka Kayleigh McEnany, doradca Corey Lewandowski, prawnik i osoba do zadań specjalnych, jak np. szukanie kwitów na rywali Rudy Giuliani, prokurator generalny Bill Barr oraz szef Kancelarii Prezydenta Mark Meadows. Wszyscy oni trzymają się narracji, że wybory zostały sfałszowane i nie chcą przyjąć do wiadomości, że Joe Biden jest prezydentem-elektem. Oczywiście znakomita większość z nich trwa przy wypieraniu rzeczywistości, bo ich przyszłość, zarówno polityczna jak i zawodowa, zależy od tego czy Trump jest na stanowisku czy nie. Do tej frakcji należą jeszcze osoby, których interes jest na razie związany z 45. głową państwa, ale docelowo myślą one o przejęciu po nim schedy w Partii Republikańskiej, w ludzie spod znaku Make America Great Again oraz na kartach wyborczych w 2024 r. Są to senatorowie Josh Hawley z Missouri, Tom Cotton z Arkansas, Ted Cruz z Teksasu, gubernatorka Południowej Dakoty Kristi Noem oraz była ambasadorka USA przy ONZ Nikki Haley.
Drugą frakcję można nazwać etosowcami. Marzą oni o powrocie Partii Republikańskiej do doktryny z epoki, kiedy w stronnictwie dominowały takie osoby jak George W. Bush, nieżyjący senator John McCain oraz główny obecnie krytyk Trumpa Mitt Romney, nieformalny lider owej frakcji. Część z nich chce po prostu transformacji na prawicy, a część kalkuluje po prostu jaką zająć pozycję i korzystnie się ustawić przed wyborami za cztery lata. Pewnym tropem do identyfikacji członków tej grupy jest to, że przyjęli oni do wiadomości wynik głosowania, uznają zwycięstwo Joego Bidena i przygotowują się juz do bycia konstruktywna opozycja wobec demokraty w Białym Domu. To oprócz Romney’a senatorowie Ben Sasse z Nebraski, Susan Collins z Maine (uzyskała ona ostatnio reelekcję mimo iż Trump w tym stanie przegrał, co by znaczyło że dociera ona do republikanów nieakceptujących przywództwa odchodzącego prezydenta) oraz Lisa Murkowski z Alaski. Tę ostatnią czekają za dwa lata wybory i już różni republikańscy politycy, w tym Sarah Palin, deklarują wolę rzucenia jej rękawicy w partyjnych prawyborach. Do etosowców należą też centrowi gubernatorzy z tradycyjnie lewicowych stanów czyli Larry Hogan z Marylandu i Charlie Baker z Massachusetts. Obaj od dawna krytykują Donalda Trumpa za sposób w jaki organizuje walkę z pandemią. Obaj też po cichu liczą szable przed kolejna kampanią o Biały Dom.
Trzecia frakcja to pragmatycy. Służą oni za pomost pomiędzy dwiema pierwszymi. Przewodzi im szef klubu republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell.
W sprawie wyniku wyborów zajmują oni stanowisko pośrednie. Nie wypierają tego, że wygrał Biden, ale też mu oficjalnie nie gratulują i przebąkują coś o wyjaśnieniu wątpliwości co do uczciwości głosowania na drodze sądowej. Sam McConnell w jednym z wywiadów stwierdził, że prezydent Trump ma pełne prawo dochodzenia swojej racji jeśli są dowody na fałszerstwo. To osobliwe warunkowe poparcie roszczeń prezydenta, obwarowane koniecznością przedstawienia dowodów, a tych jak na razie brakuje.
Pragmatycy angażują się teraz w dogrywkę w wyborach do Senatu z Georgii gdzie są do obsadzenia dwa mandaty. Zależy im na tym, by oba pozostały w rękach republikanów i by w ten sposób blokować politykę prezydenta Bidena. Największa niewiadomą jest to jak długo pragmatycy pozostaną lojalni wobec Donalda Trumpa i czy są na tym etapie w stanie odrzucić trumpizm jako obowiązującą doktrynę Partii Republikańskiej. Najprawdopodobniej w trakcie kampanii przed drugą tura w Georgii dowiemy się jak silna jest marka odchodzącego prezydenta w stronnictwie i co wobec tego w najbliższej przyszłości zrobi Mitch McConnell. Ale patrząc po wyniku wyborów prezydenckich, w których - pomimo przegranej - Trump i tak wypadł lepiej niż oczekiwano, to republikanie nie są na razie gotowi na nowego lidera.
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie w ramach wyprawy Radosława Korzyckiego do Stanów Zjednoczonych.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.