„Nie ponad naszymi głowami“ – ruch demokratyczny na Białorusi potrzebuje naszej solidarności

Wolfgang Templin i Maxim Rust

W miesiącach poprzedzających wybory prezydenckie na Białorusi w 2010 roku kraj ten zdawał się podążać w nietypowym kierunku. Pod wpływem sankcji unijnych oraz kontynuując swą geopolityczną huśtawkę Aleksander Łukaszenko, „ostatni dyktator Europy”, uwolnił więźniów politycznych przetrzymywanych w niewoli od 2008 roku i zezwolił na wydawanie zakazanych wcześniej gazet opozycyjnych „Nasza Niwa” i "Narodnaja Wolja”. Coraz bardziej złościł się na Rosję i wysyłał wyraźne sygnały pod adresem Unii Europejskiej.

Przedstawiciele nadal podzielonej opozycji politycznej otrzymali więcej swobód w zakresie wystąpień, a swoboda podróżowania nie była już tak często ograniczana. Optymiści wśród obserwatorów i zagranicznych polityków widzieli w tym szansę na w miarę wolne i sprawiedliwe wybory. Inne głosy dostrzegały w osobie Łukaszenki zmęczenie urzędem i targowały się o następców z bardziej nowoczesnych skrzydeł aparatu władzy.

Podczas zamkniętego spotkania z ambasadorami UE litewska pani prezydent określiła swego odpowiednika gwarantem stabilności gospodarczej i politycznej oraz niezależności Białorusi. Na opozycyjnych stronach internetowych w kraju zachowanie to zostało skwitowane mianem „politycznej prostytucji Europy”.

Kto w miesiącach przedwyborczych przebywał na Białorusi, ten na każdym kroku czuł symptomy przemian. Kandydaci opozycji, którzy mówili o dyskryminacji i ograniczeniach, i którzy nie wierzyli w prawdziwie wolne wybory, mimo wszystko dostrzegali szanse na zwycięstwo. Przedstawiciele strony oficjalnej, czy to administracji prezydenta, czy też władz regionalnych czy lokalnych, przyjęli ton umiarkowany i przyjazny Europie. Młodzi przedstawiciele świadomego społeczeństwa obywatelskiego, którzy nabrali dystansu do sporów starej opozycji, uznali, że dni Łukaszenki są policzone.

Podczas wizyty na początku listopada ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec naciskali na Aleksandra Łukaszenkę, aby ten zadbał o wolne i sprawiedliwe wybory. Ten zaś wykorzystał tę okazję do wspólnych wystąpień telewizyjnych i wyjaśnił, że wybory prezydenckie na Białorusi zawsze były wolne i sprawiedliwe. Ponadto obiecał wszystko i nic. Mimo wszystko jeszcze na krótko przed wyborami wiele zdawało się być jeszcze otwarte.

Na początku grudnia rosyjski prezydent Miedwiediew pojawił się z błyskawiczną wizytą w Polsce, podczas której mówił o przełomie w stosunkach polsko-rosyjskich i ćwiczył imponujące gesty historycznego pojednania. Tuż po powrocie do Moskwy doszło do błyskawicznej wizyty Aleksandra Łukaszenki. W rundzie zamkniętych negocjacji białoruski prezydent wymusił na stronie rosyjskiej znaczące ustępstwa gospodarcze, po czym triumfalnie ukazał swe dawne oblicze. W dużej mierze udało mu się przeforsować warunki udzielenia dalszych kredytów i cen dostaw ropy, w zamian za co zaakceptował przystąpienie Białorusi do unii celnej z Rosją i Kazachstanem. Nie mogło być mowy o tym, żeby Moskwa faworyzowała innego kandydata niż on w nadchodzących wyborach prezydenckich.

Wynik wyborów, protesty, orgia agresji i masowe represje

W minionych latach postaci takie jak Aleksander Milinkiewicz, jako kandydaci w wyborach prezydenckich wpływały na polityczny wizerunek białoruskiej opozycji. Tym razem kilkanaście mniej lub bardziej znanych opozycjonistów próbowało pokonać próg zebrania stu tysięcy podpisów poparcia. Dziewięciu z nich udało się i tym samym stali się konkurentami Aleksandra Łukaszenki. Aleksander Milinkiewicz nie przystąpił ponownie do wyborów, zaś zielonemu politykowi Jurii Głuszakowowi zabrakło niewielu podpisów na liście poparcia. Do najbardziej znanych kandydatów opozycji zaliczyć można poetę Uładzimira Niaklajeua oraz byłego wiceministra spraw zagranicznych i kierownika kampanii „Europejska Białoruś”, Andreja Sannikowa.

Wszyscy kandydaci opozycji zostali skonfrontowani z podobnymi problemami. Brak lub utrudniony dostęp do mediów, brak zakotwiczenia w regionach i niezwykle ograniczone finanse, jakimi dysponowali, spowodowały, że całość stała się walką Dawida z Goliatem.  Idealizm armii wolontariuszy pracujących na rzecz poszczególnych kandydatów oraz wykorzystanie nowoczesnych mediów powinny doprowadzić do pewnej równowagi. Zdecydowane zwycięstwo Łukaszenki już w pierwszej turze wyborów nie było – w przeciwieństwie do lat poprzednich – już takie pewne. Gdyby nie otrzymał absolutnej większości, wówczas rozwiała by się aura wszechpotężnego i kochanego ojca narodu. Tym razem także skorzystał z wypróbowanej metody, aby dopomóc własnemu szczęściu i osiągnąć wymarzony wynik wyborczy. Jednostronny skład komisji wyborczej, brak kontroli podczas podliczania głosów i podsumowania wyników oraz wymykający się spod kontroli system wcześniejszego oddawania głosów dawały okazję do licznych manipulacji. Ponadto miało miejsce intensywne zachęcanie do głosowania przez urzędników państwowych, studentów i wojskowych.

Aleksander Łukaszenko mógł być pewien dużej części elektoratu, która zagłosowałaby na niego argumentując „Mam pracę, dom i samochód” i która w modelu białoruskim widziała alternatywę dla krajów takich jak pogrążona w kryzysie Ukraina. Pytanie tylko, ile osób podążyło za tym argumentem, a ile było jednak zarażonych wizją realnych zmian w kraju, tęsknotą za wolnością i europejskim rozwojem.

 

Strategia przemocy prewencyjnej

Do dziś zgadywać można tylko powodów prowokacji, brutalnego uderzenia, aresztowań i represji. Znawcy sytuacji i nieoficjalnej prognozy, którą słychać było w wieczór wyborczy, wychodzą z założenia, że Łukaszenko po raz pierwszy został skonfrontowany z realnym zagrożeniem znaczącego poparcia, które jednak nie dałoby mu zwycięstwa w pierwszej turze, co wiązałoby się z koniecznością przystąpienia do drugiej tury wyborów. Mógłby wprawdzie zmanipulować wynik wyborów, jednakże przy obecności zagranicznych obserwatorów i licznych niezależnych wolontariuszy, którzy towarzyszyli wyborom, musiałby się obawiać powyborczych protestów. Pozostał mu wariant przemocy. Wiedział przy tym, że po jego stronie stanie część aparatu bezpieczeństwa i administracji, których los jest nierozerwalnie związany z jego osobą. Opozycyjny poeta i kontrkandydat Uładzimir Niaklajeu, w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej już na tydzień przed wyborami ostrzegał przed niebezpieczeństwem zastosowania przemocy. „Później będzie jednak zmuszony do ponownego negocjowania z Zachodem”, dodał, a jego słowa okazały się prorocze.

Jeszcze w wieczór wyborczy Aleksander Łukaszenko ogłosił się zwycięzcą wyborów, który zyskał 79% głosów, podczas gdy niezależni obserwatorzy dawali mu nie więcej niż 40%, tym samym kwestionując wybory. Niedługo potem w największej od 14 lat masowej demonstracji dziesiątki tysięcy osób oblegały budynek parlamentu w Mińsku. Rekonstrukcje wydarzeń, zdjęcia i wypowiedzi świadków potwierdzają, że prowokatorzy zaczęli rzucać kamieniami, przez co dali pretekst do dalszych ekscesów. Niaklajeu został pobity już w drodze na demonstrację, na godzinę przed wystąpieniami, co jest kolejnym dowodem na to, że wydarzenia te zostały zainscenizowane.

Jeszcze tego samego wieczora i w ciągu nocy po ekscesach setki osób zostały zaaresztowane. Obok Andreja Sannikaua, który także został poważnie ranny i trafił do aresztu, represje sięgnęły także innych kandydatów na prezydenta. Poza niewiarygodną brutalnością zauważyć można było jeszcze inne zjawisko, które ujawniło znaczącą rysę w strukturach władzy. W sumie zaangażowano część wojska, jednostki specjalne milicji, służb bezpieczeństwa KGB, OMONu i jednostkę antyterrorystyczną Almaz. Tym samym niemalże zrównano status demonstrantów ze statusem terrorystów. Część jednostek działała według dokładnego planu i atakowała celowo, inne zaś były zdezinformowane, zdezorientowane i pełniły raczej funkcję statystów.

Następne dni pokazały, że nie był to przypadek, ponieważ członków i dowódców poszczególnych jednostek przenoszono i unieszkodliwiano. Zmieniono także szefa jednostki specjalnej Almaz. Czystki nie ominęły także cywilnych funkcjonariuszy aparatu władzy, sięgnęły po ministerstwa i aparat rządowy. Wszystko wskazywało na to, że szukano tam alternatywy dla Łukaszenki.

Kij i marchewka

Najwidoczniej samowybranego prezydenta ogarnęła nadzieja, że dni świąteczne i koniec roku opóźnią i osłabią protesty Zachodu. Nieustające represje i grożenie wysokimi karami miały sparaliżować i uspokoić zdecydowaną część opozycji. Osobom gotowym do kompromisu, które pozwoliły wymusić na sobie wyznania winy i gesty pokory, obiecano rychłą wolność i brak prześladowań. Zaś one same lub też ich wymuszone zeznania były prezentowane w mediach i miały potwierdzić legendę nieodpowiedzialnej i agresywnej opozycji. Jak pokazuje przeszłość, zbyt często udaje się tą metodą wbić klin miedzy opozycję.

Na przełomie starego i nowego roku dramatyczny obrót spraw wpłynął na kolejne wydarzenia. 5 stycznia jeszcze tylko 21 spośród początkowo 600 aresztowanych było w więzieniu, resztę zwolniono warunkowo lub zamknięto w areszcie domowym. W zamian za to codziennie dochodziło do przeszukiwań i konfiskaty mienia w redakcjach i biurach patii opozycyjnych oraz w biurze Białoruskiego Komitetu Helsińskiego, którego przewodniczący, Aleh Hulak, spotkał się z poważnymi groźbami pod swoim adresem. Zamknięcie mińskiego biura OBWE jest obecnie kulminacją ostatnich wydarzeń.

Czterej kandydaci na prezydenta, którzy nadal są przetrzymywani w więzieniach KGB – wśród nich jest Niaklajeui Sannikau – oraz inni opozycjoniści, w których upatruje się prowodyrów, mogą zostać oskarżeni o zdradę państwa, za co grozi do 15 lat kary pozbawienia wolności. Dalsze zaostrzenie zarzutów pociągałoby za sobą karę do 25 lat pozbawienia wolności.

Na szczęście nie potwierdziła się informacja, jakoby aresztowanym groziła kara śmierci. Dostęp członków rodzin i adwokatów do nich jest nadal zakłócany. Mniej znanym opozycjonistom i zwolennikom opozycji grozi całe spektrum represji cywilnych, jak na przykład utrata miejsca pracy lub miejsca na uczelni, zakaz poruszania się po kraju lub utrata paszportu. Nie wszyscy są gotowi do męczennictwa, więc rezygnują i próbują się dogadać. 

W kontaktach ze światem zewnętrznym Łukaszenko ponownie postawił na podwójną strategię, ryzykując szydercze tony pod adresem Moskwy, wyrażając się mgliście na temat liberalizacji w gospodarce i przyjmując rzadkie gratulacje z okazji wygranych wyborów, jak te od prezydenta Chaveza czy Ahmadinedżada.

To poparcie na długo nie wystarczy, konieczne będą nowe manewry dyktatora.

Solidarność demokratów

W kolejnych tygodniach i miesiącach dużo będzie zależało od tego, na jaką strategię i jakie konsekwencje wobec Łukaszenki zdecyduje się Unia Europejska oraz poszczególne kraje europejskie i pozaeuropejskie. Po krótkiej przerwie wstrząsu i spóźnionych reakcjach bezpośrednio po 19 grudnia już w czasie świąt doszło do wygłaszania stanowisk i przedstawiania inicjatyw, które mogą budzić nadzieję. Przedstawiciele instytucji UE, poszczególni politycy oraz liczni przedstawiciele życia publicznego okazują solidarność i domagają się określonych kroków politycznych, których konsekwencje dotkną właściwych osób, co nie będzie się wiązało z ponowną izolacją i odgraniczeniem Białorusi oraz obciążaniem odpowiedzialnością społeczeństwa białoruskiego.

Brak konsekwencji i ślepe zaułki prowadzonej dotychczas europejskiej polityki wobec Białorusi nie mogą się powtórzyć. Przy wszystkich błędach, które ponownie popełniają przedstawiciele białoruskiej opozycji, trwałych podziałach i braku koordynacji, walczą oni o nową sytuację. Podczas wyborów, o których można powiedzieć wszystko inne niż to, że były wolne, pokazali oni białoruskiemu dyktatorowi i jego ludziom granice władzy. Większość z nich skonfrontowana z pełnią przemocy reżimu i zmuszona do kapitulacji przeciwstawiała się z niebywałą odwagą i oporem aresztowaniom i represjom. Uwolnienie aresztowanych musi być pierwszym celem wszelkich wysiłków.

Członkowie rodzin i zwolennicy aresztowanych opozycjonistów powołali do życia inicjatywę obywatelską „Oswobodzenie”, w której wzywają Stany Zjednoczone i Unię Europejską do zaangażowania się w utworzenie międzynarodowej komisji śledczej badającej wydarzenia z 19 grudnia.

Należy w każdy możliwy sposób wesprzeć wszystkich opozycjonistów, którzy przebywają na wolności i mimo to są zagrożeni oraz przedstawicieli białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego, którzy angażują się na rzecz demokratycznych relacji i wartości. Już teraz istnieją ku temu istotne możliwości i instrumenty. Są to na przykład propozycje i inicjatywy tj. przyjęcie białoruskich studentów, których dotknęła lub którym grozi eksmatrykulacja czy też wprowadzenie szybkich ułatwień wizowych.

Zaś celowe blokady wyjazdów i sankcje, które obecnie powinny zostać skierowane pod adresem stu osób z aparatu władzy wokół Łukaszenki i samego prezydenta, mają na celu wywołanie dokuczliwych skutków.

Skutki wielu innych potencjalnych sankcji politycznych i gospodarczych należałoby dokładnie przedyskutować. Za złożoność tych kwestii odpowiedzialna jest unijna inicjatywa Partnerstwo Wschodnie. Kontynuując własną tradycję wolności Polska w ostatnich dwóch dekadach pod zmieniającymi się rządami stale angażowała się na rzecz wolności swych wschodnich sąsiadów i rozumiała swoją rolę jako pomost między Wschodem a Zachodem. W związku z tym w 2008 roku Polska była współzałożycielem unijnej inicjatywy Partnerstwo Wschodnie. Ponad możliwościami oferowanymi w ramach dotychczasowej polityki sąsiedztwa UE próbuje wspierać proces zbliżania się i możliwą europejską drogę dla sześciu różnych państw. Są to kraje, które jako następcy byłego Związku Radzieckiego zostały wystawione na próbę wytrzymałości pozostania w starej lub nowej formie postsowieckiego autorytaryzmu lub wyznaczenia sobie własnej drogi do demokracji, a tym samym do przystąpienia do UE. W ramach tej oficjalnej inicjatywy UE po raz pierwszy znaczące miejsce zajmują przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego wszystkich krajów objętych Partnerstwem, gdzie dysponują oni własnym forum i są włączeni do wszystkich aktywności tejże inicjatywy. Szczególnie aktywną rolę odgrywają tutaj świadomi przedstawiciele białoruskiego społeczeństwa obywatelskiego. Dyskutowane w chwili obecnej wyłączenie Białorusi z Partnerstwa Wschodniego byłoby dla nich dotkliwym krokiem. Ale być może należałoby na nowo podjąć dyskusję na temat struktur i instrumentów wspierania w ramach Partnerstwa?

Te i inne kwestie pokazują, jak pilne jest ukształtowanie skoordynowanej polityki unijnej wobec Europy Wschodniej, a tym samym także wobec Białorusi. Polityki, która zakłada dobre stosunki z Rosją, jednakże bez dawania jej możliwości określania reguł gry w tej relacji. Pierwsze posiedzenie Komisji UE pod węgierskim przewodnictwem odbędzie się 7 stycznia i podejmie te kwestie. Jej uchwały pokażą, jak wygląda solidarność europejskich demokracji w przypadku najbardziej brutalnych naruszeń praw człowieka, które mają miejsce za własnym płotem.

 

Wolfgang Templin był dyrektorem biura regionalnego Fundacji im. Heinricha Bölla w Warszawie, Maxim Rust jest współpracownikiem tego biura.