Komentarz Koalicji Klimatycznej:
Światowe porozumienie klimatyczne nadal jest możliwe. W końcowym dokumencie udało się zawrzeć konkretne kroki, które państwa powinny podjąć w ciągu następnych dwóch lat. – Pomimo poważnych trudności podczas COP19 w Warszawie udało się zachęcić wszystkie państwa do przedstawienia swoich celów zmniejszenia emisji jeszcze przed COP21 w Paryżu. Daje to mandat Unii Europejskiej do dalszej pracy nad nowym celem redukcyjnym dla Europy do roku 2030 – mówi dr hab. Zbigniew Karaczun, ekspert Koalicji Klimatycznej.
Zawiódł jednak polski rząd, bo nie zrozumiał, że prezydencja COP19 jest czymś więcej niż okazją do prowadzenia działań PR i lobbingu węglowego, co się zresztą wzajemnie wyklucza. – Polski rząd na własne życzenie poniósł spektakularną, wizerunkową porażkę. COP19 zostanie zapamiętany jako szczyt absurdalnych decyzji, takich jak organizacja przez polski rząd szczytu węglowego czy zdymisjonowanie prezydenta COP-u Marcina Korolca ze stanowiska ministra środowiska w trakcie obrad wysokiego szczebla. To tak, jakby zwolnić trenera reprezentacji tuż przed finałem mistrzostw – dodaje Karaczun.
Polska nie była jedynym „winowajcą” podczas tego szczytu. Australia i Japonia w połowie spotkania ogłosiły, że zamierzają zmniejszyć swoje klimatyczne ambicje. Indie i Chiny nie chciały przystać na zapis o konieczności zwiększenia celów redukcyjnych przez wszystkie państwa, a nie tylko państwa uznane za rozwinięte. – Kraje rozwijające się mają prawo do rozwoju, a ich obywatele do poprawy warunków życia, tak samo jak my – powiedziała Urszula Stefanowicz z Koalicji Klimatycznej – Jednak ani nasz, ani ich rozwój nie może nadal opierać się na spalaniu paliw kopalnych. Kraje najsłabiej rozwinięte potrzebują po prostu większej pomocy, by wejść na inną ścieżkę. Konieczna jest współpraca wszystkich 194 państw, aby zapobiec najtragiczniejszym skutkom zmian klimatu.
Udało się utworzyć nowy mechanizm radzenia sobie ze stratami spowodowanymi zmianami klimatu. Poprawiono też rozwiązania służące ochronie lasów i zadeklarowane zostały dodatkowe środki na ten cel.
Źródło: strona Krytyki Politycznej
Komentarz Claudai Ciobanu: Szczyt w pięciu anegdotach
1. Negocjator płacze
Jakkolwiek skomplikowane byłyby negocjacje klimatyczne, już po pierwszym dniu COP mogliśmy choć trochę rozeznać się w towarzyszącym szczytowi bałaganie. 11 listopada, w trakcie emocjonalnej mowy otwarcia, rozpłakał się Yeb Sano z Filipin. Filipiny nawiedził niedawno tajfun, zabijając kilka tysięcy ludzi i pozbawiając dachu nad głową pół miliona. W momencie wygłaszania mowy Sano nie znał losu swojego brata. „To najsilniejszy tajfun, który uderzył w ląd w znanych nam dziejach – powiedział. – Wszystkich, którzy negują znaczenie zmian klimatycznych, wzywam aby w końcu opuścili swoją wieżę z kości słoniowej, zeszli z wygodnego fotela. Może najdzie was dziś ochota na wycieczkę na Filipiny?”
Niszczycielskie burze, takie jak na Filipinach, stają się normą właśnie ze względu na zmiany klimatyczne, mówił raport opublikowany jeszcze przed startem COP przez IPCC, ciało doradcze ONZu, w skład którego wchodzą tysiące badaczy z całego świata. Przez kolejne dziesięć dni COP trwał strajk głodowy Sano, który domaga się ogólnoświatowych działań przeciwko zmianom klimatycznym.
To, co w tegorocznym COP nowe i odmienne od zwyczajnego porządku obrad, to zdecydowane żądanie pomocy finansowej ze strony krajów bezpośrednio dotkniętych zmianami klimatycznymi, jak właśnie Filipiny. Dotychczas mówiono jedynie o „usuwaniu szkód” i „dostosowaniu się”, dziś widać trzeci filar debaty – „straty i zniszczenia”, które oznaczają konieczność pomocy dla krajów, które zostały dotknięte katastrofalnymi skutkami zmian klimatycznych. Od początku szczytów w 1992 doszliśmy do momentu, kiedy po prostu nie da się już więcej dostosowywać, z niektórymi rzeczami trzeba zacząć sobie radzić.
2. Wyciek amerykańskiego dokumentu
Historia Filipin jest poruszająca, ale niektórych to może najzwyczajniej w świecie nie obchodzić. Amerykański rząd to świetny przykład. Trzeciego dnia COP dziennikarze zebrani na szczycie weszli w posiadanie dokumentu opracowanego przed warszawskimi negocjacjami przez Departament Stanu. Notka pokazuje, że amerykański rząd zdecydowanie sprzeciwia sie uwzględnieniu „szkód i zniszczeń” jako istotnego punktu w dyskusji, na co naciskają kraje rozwijające się, zebrane w podgrupie G77 + Chiny.
„Trzeci filar – mówi dokument – sprowadziłaby dyskusję nad Ramową Konwencją Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu do tematu win i zobowiązań, co byłoby przeciwskuteczne z punktu widzenia poparcia społecznego dla konferencji”.
[..] Kraje rozwinięte wzywają kraje rozwijające się do włączenia się w walkę o redukcję emisji. A kraje rozwijające się wzywają rozwinięte, by w końcu sięgnęły do portfela – w związku z historią i w imię modernizacji technologii, która umożliwiłaby mniejsze emisje. Ameryka nigdy nie zobowiązała się na arenie międzynarodowej do cięć w emisji gazów, ale podobnie jak inne zamożniejsze kraje zaciekle walczy przeciwko wydatkom, które miałaby ponieść w związku z pomocą biedniejszym w ich cięciach.
Wyciek dokumentu wywołał niemałe zamieszanie w Warszawie, bo otworzył oczy na prawdziwe stanowisko Ameryki. Warto zobaczyć wywiad z Nitinem Sethi, hinduskim dziennikarzem, który pierwszy doniósł o tej sprawie, a który przeprowadziła Amy Goodman z Democracy Now!, nadająca w tych dniach swój program z obrad szczytu.
3. Przemysł węglowy dostaje lekcję
Jak donosiły już media, polskie Ministerstwo Gospodarki uznało goszczenie spotkania World Coal Association – związku „producentów i konsumentów węgla” – w trakcie COP za całkiem rozsądny pomysł. Ten brak wyczucia wywołał międzynarodowe poruszenie. Punktem zapalnym jest oczywiście to, że energia pochodząca z węgla jest jedną z „najbrudniejszych”, a goszczenie szczytu węglowego (a nie energetycznego w ogóle, gazowego czy energii odnawialnej) pokazuje, że polski rząd niespecjalnie jest zainteresowany zobowiązaniami kraju goszczącego COP. Podobne zarzuty usłyszała Christiana Figueres, sekretarz ONZ, przewodnicząca negocjacjom w sprawie Konwencji.
Ale Figueres podniosła poprzeczkę, mówiąc przedstawicielom sektora węglowego, że nie ma przyszłości dla węgla, jeśli nie stanie się źródłem „czystszej” energii. „Węgiel musi zmienić się szybko i w znaczący sposób dla dobra wszystkich – mówiła. – Dziś jest wyjątkowo jasne, że olbrzymie nakłady na węgiel mogą trwać dopóty, dopóki będą zgodne z uprzednio wyznaczonymi ograniczeniami klimatycznymi”.
Przemowa Figueres to nie jest wystąpienie ekolożki. To raczej stanowisko osoby, która ma równie bliskie związki z biznesem jak zielonym aktywizmem. Stanowisko, które mówi, że miejsca dla węgla będzie coraz mniej, wiele z zasobów nie powinno być wydobywanych, a zadaniem przemysłu jest inwestowanie w bardziej wydajną i czystszą technologię.
4. Różowe dmuchane płuca
Warszawa jest świadkiem mobilizacji na rzecz ochrony środowiska, a protestujący stawiają ważne pytania. W sobotę 16 listopada 3 tysiące ludzi – większość przyjezdnych, ale z widoczną grupą polską – maszerowało ulicami stolicy, wzywając rząd do podjęcia działań wobec zmian klimatycznych. W poniedziałek, gdy Figueres występowała w budynku Ministerstwa Gospodarki, przed budynkiem nadmuchano gigantyczne różowe płuca. Demonstracji towarzyszyły hasła „czystszej i zdrowszej przyszłości” bez węgla. Media poświęciły protestom i dmuchanym płucom mniej więcej tyle uwagi co szczytowi węglowemu. A na dachu Ministerstwa ktoś wywiesił transparent z pytaniem, w tej sytuacji jak najbardziej na miejscu: „Kto rządzi Polską? Przemysł węglowy czy ludzie?”. Warto by się nad tym zastanowić.
5. Prowęglowa Solidarność?
Innym interesującym przykładem „mobilizacji społecznej” jest otwarte w środę „miasteczko węglowe” Solidarności, wyraz polskiego poparcia dla węgla. Nie mam zamiaru poddawać tego poparcia pod dyskusję, ale uderza mnie brak wiarygodności Solidarności jako strony sporu – a to dzięki temu, czego dowiedziałam się podczas zeszłotygodniowych „antyklimatycznych” działań Solidarności i Ruchu Narodowego.
Solidarność i RN współdziałały z amerykańskim CFACT – jedną z grup najgłośniej negujących wywoływane przez człowieka zmiany klimatyczne. To między innymi za jej sprawą Amerykanie nie podpisali się pod protokołem z Kioto. Działania think-tanku są opłacane, poza innymi źródłami, z kieszeni Charlesa Kocha, barona naftowego i chemicznego, słynącego ze sponsorowania „sceptyków” klimatycznych. Podanie ręki sponsorowanym przez korporacje grupom nacisku, w otwarty sposób przeczącym istnieniu zmian klimatycznych, nie przydaje Solidarności powagi i wiarygodności. A to wielka szkoda, bo w debacie o przyszłości energii naprawdę przydałby się związek reprezentujący interes ludzi pracy.
Claudai Ciobanu jest niezależna dziennikarką pisząca o Europie Środkowej i Wschodniej, współpracuje z Inter Press Service and openDemocracy.
Tłum. Jakub Dymek
Źródło: strona Krytyki Politycznej
Komentarz Artura Wieczorka
Kluczem do zrozumienia polityki prowadzonej przez rząd Donalda Tuska jest biografia ministra środowiska Marcina Korolca: z wykształcenia dyplomata, w latach 1999–2001 pracował w zespole Jana Kułakowskiego, kiedy prowadzono negocjacje przedakcesyjne z UE. Następnie zatrudniony w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej, a od 2005 jako podsekretarzem stanu w ministerstwie gospodarki. Stamtąd, jako bezpartyjnego fachowca, Donald Tusk powołał go na ministra środowiska w 2011 roku. Ale fachowca od czego? Korolec nie był zaangażowany w działalność ekologiczną i nie miał nic wspólnego z ochroną środowiska.
Dlatego kiedy został ministrem, osoby związane z organizacjami ekologicznymi przecierały oczy z niedowierzania – oto na czele ministerstwa odpowiedzialnego za ochronę środowiska stanął wysoki urzędnik ministerstwa gospodarki. Tusk dał tym samym jasny przekaz: od teraz rolą ministerstwa środowiska będzie obrona interesów polskiej gospodarki. A Polska – jak wiemy – stoi i stać będzie na węglu, który Europa chce nam podstępnie odebrać.
I tak faktycznie było. Polska znana jest w Europie jako kraj, który przez ostatnie kilka lat skutecznie blokował wszelkie pomysły zwiększenia redukcji emisji CO2 w Europie. A zatem Korolec dobrze wywiązywał się ze swojego zadania.
Teraz jednak zmieniły się priorytety i premier ma nowe zadanie dla nowego ministra środowiska, tym razem przychodzącego z ministerstwa finansów. Polski sektor energetyczny znajduje się w dramatycznej sytuacji, bo nikt nie ma na niego pomysłu. Mimo buńczucznych zapowiedzi premiera eletrownia atomowa najprawdopodobniej nie powstanie – i to wcale nie z powodu protestów, ale z braku olbrzymich funduszy, jakich wymaga. Budowanie nowych elektrowni węglowych jest nieopłacalne. Kiedy PGE z powodów ekonomicznych próbowała wycofać się rozbudowy elektrowni Opole, została przymuszona przez rząd do kontytuowania tej nierentownej inwestycji. Pokłosiem tego jest niedawna rezygnacja ze stanowiska prezesa spółki, Krzysztofa Kiliana. Rząd jak ognia boi się odważnych inwestycji w energetykę prosumencką i odnawialne źródła energii.
W tej sytuacji zostaje tylko mityczny gaz łupkowy. Choć nie wiemy jeszcze, ile go mamy, czy wydobycie będzie opłacalne i czy nie będzie ogromnych protestów społecznych. Jeszcze nie zabito tego niedźwiedzia, a już ministerstwo finansów z ministerstwem środowiska zdążyły pokłócić się o skórę: konflikt między dwoma ministerstwami o to, kto i jak powinien czerpać zyski z gazu, opóźnił prace nad ustawą.
Gaz łupkowy wydaje się jedynym ratunkiem dla rządu – jeśli jest jakaś szansa, że mamy tanie zasoby surowca energetycznego, trzeba je na gwałt wydobyć, nie zważając na nic: na ludzi, na środowisko, na koszty.
I to będzie właśnie zadanie dla nowego ministra środowiska. Tusk dał społeczeństwu jasny sygnał: zmiany klimatu nie mają dla nas znaczenia. Tym może zająć się zwykły urzędnik. Minister środowiska ma się zająć czymś ważniejszym: wydobywaniem gazu łupkowego.
[...] A wszystko to stało się w momencie, kiedy Marcin Korolec przewodniczy odbywającemu się w Warszawie szczytowi klimatycznemu ONZ (COP19). Na negocjacje zjechały setki wysokich rangą dyplomatów, ministrów i głów państw. W świecie dyplomacji ranga urzędnika, z którym rozmawiamy, ma duże znaczenie. [...] Jeśli dodamy do tego fakt, że opinia międzynarodowa dowiedziała się przy okazji, że priorytetem nowego ministra środowiska będzie przyspieszenie wydobycia paliw kopalnych, to możemy być pewni, że ten szczyt klimatyczny zapisze się w historii. A o to nam przecież chodziło.
Korolec zrobił swoje, Korolec może odejść.
Artur Wieczorek – sekretarz Partii Zieloni
Źródło: strona Krytyki Politycznej