I wspólnie wywierać presję na rząd w sprawie polityki klimatycznej.
Inaczej Polska znów przegapi swą szansę.
Polska polityka klimatyczna – polegająca w istocie na tym, by w obliczu zagrożeń związanych ze zmianą klimatu chować głowę w piasek – ma dwie zadziwiające cechy. Po pierwsze jest czymś wyjątkowym na skalę światową. Inne kraje wskazywane często jako niechętne wobec polityki zmniejszania emisji gazów cieplarnianych jednak coś tam w tej sprawie robią. Australia wprowadziła podatek węglowy, Stany Zjednoczone wspierają (obok, niestety, łupków) odnawialne źródła energii, Chiny zaś wyrastają nie tylko na światowego lidera w dziedzinie zielonej energii, lecz także szykują się do wprowadzenia własnego rynku handlu emisjami. Tymczasem Polska z godnym lepszej sprawy uporem nie tylko broni modelu energetyki opartej na węglu, nie tylko blokuje przyjęcie ambitniejszych celów redukcji emisji na poziomie Unii Europejskiej, lecz także opóźnia jak tylko może wprowadzenie przepisów, które dałyby sektorowi zielonej energii realną szansę rozwoju.
Drugą uderzającą cechą polskiej polityki klimatycznej jest zaskakująca zgodność, jaką w tym temacie przejawiają podmioty o sprzecznych interesach. Rządowi Donalda Tuska sekunduje w tej sprawie zarówno PKPP Lewiatan, jak i NSZZ Solidarność. Zgodnym chórem bronią energetyki opartej na węglu, również na forum Unii Europejskiej. Podczas gdy polski rząd blokuje przyjęcie przez UE ambitniejszych celów redukcji emisji, Business Europe (organizacja, której członkiem jest Lewiatan) oficjalnie domaga się rewizji unijnej polityki klimatycznej, czyli osłabienia już przyjętych zobowiązań, Solidarność zaś włączyła się w zbieranie podpisów pod Europejską Inicjatywą Obywatelską w tej sprawie.
Czyżby ta zgodność świadczyła o tym, że „interes narodowy” jest w tej sprawie tak oczywisty, że unieważnia zwykłe podziały?
Wręcz przeciwnie: dowodzi to raczej, że skłonność do krótkowzrocznego myślenia o własnych interesach na zasadzie „po nas choćby potop” nie jest w polityce niczym wyjątkowym.
Na granicach Europy coraz więcej jest uchodźców klimatycznych z globalnego Południa, gdzie kryzys klimatyczny najbardziej daje się we znaki, ale zmiany nie omijają także naszego kraju, a ich efekty będą się z czasem nasilać. Już dziś obserwujemy częstsze tornada, nawałnice, powodzie czy susze. Na co dzień efektem zmiany klimatu mogą być np. rosnące ceny żywności. Dotyka to także – bezpośrednio bądź pośrednio – tych ludzi, którzy dziś bronią swoich miejsc pracy w tradycyjnej energetyce oraz ich rodzin. A naszych dzieci będzie dotykać jeszcze mocniej.
Związki zawodowe mają powody do obaw związanych z polityką klimatyczną – w końcu w naszym kraju już nie raz walec modernizacji przejeżdżał się bezpardonowo po ludzkim życiu – ale jeszcze bardziej powinny bać się chowania głowy w piasek. Zwłaszcza gdy broniąc za wszelką cenę „polskiego węgla”, rząd nie szykuje żadnego planu B. Przyjdzie czas, gdy emisje gazów cieplarnianych będzie trzeba w końcu zmniejszyć. Jeśli będziemy musieli zrobić to nagle, bez przygotowanej infrastruktury, bez strategii, bez potrzebnego know how, to może czekać nas terapia szokowa, w porównaniu z którą plan Balcerowicza i reformy Buzka okażą się miłym wspomnieniem z beztroskich czasów.
Ruchy ekologiczne, związki zawodowe oraz zielony biznes mają dziś wspólny interes w tym, aby zmusić rząd do prowadzenia bardziej odpowiedzialnej polityki. Być może już pora, abyśmy zasiedli przy jednym stole i spróbowali wspólnie wypracować scenariusz transformacji, która będzie zrównoważona ekologicznie, opłacalna ekonomicznie i społecznie sprawiedliwa. Wyjściowe stanowiska będą od siebie zapewne dość odległe: w końcu biznes (nawet zielony) to biznes, związki bronią miejsc pracy, ekolodzy zaś chcieliby, by dymiące kominy jak najszybciej zniknęły z polskiego krajobrazu. Ale jeśli przyjrzymy się temu, co stoi dziś nam na przeszkodzie, dostrzeżemy, że wyjście sobie naprzeciw i spotkanie się w pół drogi to może być jedyna szansa na to, by przełamać impas.
Organizacje ekologiczne napotykają dziś na mur nie tylko ze strony rządu, lecz także opinii publicznej. Wszyscy kochamy zieloną energię, ale gdy przychodzi do dyskusji o konkretnej kopalni bądź elektrowni, okazuje się, że z wizją gospodarki opartej na „polskim węglu” nie tak łatwo się rozstać. Świadomość ekologiczna w Polsce nie tylko należy do najniższych w Europie, lecz także zmniejsza się z upływem lat. W tej sytuacji warto pomyśleć o zdobyciu nowych sojuszników. Może cele, jakie uda się uzgodnić, będą mniej ambitne, niżby się marzyło, ale przynajmniej będzie można zrobić pierwszy krok. A zdobycie trwałego poparcia społecznego dla zielonej transformacji będzie oznaczać, że ryzyko ponownego zmiany kursu będzie znacznie mniejsze.
Zielony biznes jest dziś w jakimś stopniu osamotniony pośród organizacji pracodawców – co zrozumiałe, większej części biznesu zależy po prostu na taniej energii bez liczenia się z kosztami zewnętrznymi. Traktowanie wydatków na zieloną energię jako inwestycji w naszą przyszłość nie mieści się w krótkofalowym cyklu biznesowym. Zrozumienie strategicznej konieczności takich działań to rola rządu, ale rząd właśnie w tej sprawie zawodzi. Wyjście naprzeciw związkowcom to byłaby dla zielonego biznesu szansa na zdobycie poważnego sojusznika, nawet jeśli będzie oznaczać także konieczność rozmowy o takich sprawach jak standardy pracy czy umowy zbiorowe w sektorze zielonej energii.
Związkowcy stoją dziś przed wyborem, czy bronić energetycznego status quo, które jest na dłuższą metę nie do utrzymania, czy już teraz zadbać o lepszą pozycję pracowników i pracownic w gospodarce przyszłości. Tylko związki zawodowe, angażując się w proces transformacji, mogą dopilnować tego, by „ambitna polityka klimatyczna” oznaczała nie tylko redukcję emisji i nowoczesne technologie, ale także sprawiedliwą transformację, ochronę praw pracowniczych, zwalczanie ubóstwa energetycznego i wspieranie demokracji energetycznej.
Dlaczego tak trudno podważyć politykę klimatyczną polskiego rządu, mimo że naraża ona na szwank długofalowe bezpieczeństwo Polek i Polaków?
Problem w tym, że otacza ją aura „racji stanu” i wrażenie, że „wszyscy” ją popierają. Aby to zmienić, nie wystarczą rozproszone głosy tych, którzy już dziś walczą o ratowanie klimatu. Potrzebny jest szerszy sojusz i nieoczekiwani sojusznicy.
Tekst pochodzi z Zielonych Wiadomości.