Bardzo prawdopodobne, że koszty wydobycia węgla w Polsce nadal będą utrzymywać się na wysokim poziomie - złoża są położone głęboko i trudno dostępne, a budowa nowych szybów spotyka się z coraz większymi oporami lokalnych społeczności. Rachunek kosztów, okazuje się, nie jest zamknięty.
Michał Olszewski
To już dwa lata mijają, odkąd ukazał się jeden z najważniejszych dokumentów, pokazujących zaplecze polskiej polityki węglowej. W 2014 ekonomiczny think-tank WISE przedstawił raport „Analiza wsparcia gospodarczego dla energetyki węglowej oraz górnictwa w Polce”. Według analityków w ciągu minionego ćwierćwiecza wspieraliśmy górnictwo na bardzo różne sposoby. Pieniądze szły nie tylko na konieczną restrukturyzację (na początku lat 90-tych kopalnie zatrudniały ok. 400 tys. osób, w tej chwili cztery razy mniej), zamykanie nierentownych zakładów czy niemałe odprawy. Autorzy opracowania zwracają też uwagę, że instytucje państwowe umarzały lub odraczały spłaty potężnych zobowiązań: podatków, należnych składek ZUS-owskich, opłat za szkody górnicze. WISE wyliczyło, że w latach 1990 i 2003 łączne dotacje dla górnictwa osiągnęły 2 proc. PKB, czyli pięciokrotnie więcej niż ówczesne wydatki na naukę i innowacyjność.
Oczywiście, to stanowi radykalną konsekwencję polityki społecznej, traktującej sektor węglowy jako jeden z przedmiotów szczególnej troski państwa. Spieranie się, na ile była ona sensowna, nie ma już dzisiaj większego znaczenia, jej apogeum mamy za sobą. Mimo to państwo nadal nie potrafi zmienić wyjątkowego systemu górniczych rent i emerytur. Wedle oficjalnych szacunków, w 2013 roku każda wpłacona przez górnika do ZUS złotówka zwiększała zobowiązania wobec niego o 0,8–1,5 zł (w zależności od rodzaju wykonywanej pracy), zamiast przekładać się na 1 zł, tak jak w systemie powszechnym. Jeśli jednak wyliczenia WISE były prawidłowe, to dane te okazały się znacznie zaniżone: warszawscy ekonomiści szacowali, że w 2013 r. pokrywana przez państwo różnica nie wynosiła 80 groszy, a 152 gr. Wpływ na to miały długość pobierania świadczeń (w przypadku górników statystycznie o 9 lat dłuższa niż w systemie powszechnym) oraz niski wiek emerytalny (48 lat). Wzrost płac i wydłużający się okres życia sprawiały więc, że problem, zamiast maleć, rósł. A o skali zjawiska mówiły następujące szacunki: w latach 1990-2012 dotacje i subwencje dla sektora górniczego wyniosły łącznie 136 mld złotych. Do tego należy dodać, opłacane głównie w rachunkach za energię, wsparcie dla energetyki węglowej, które w latach 2005-2012 zamknęło się w kwocie ok. 42 mld złotych.
Takich analiz powstało zresztą w ostatnich latach więcej. Politycy nie mają jak z nimi dyskutować, ponieważ ich autorami są zazwyczaj niekwestionowani fachowcy, jak np. geolog Michał Wilczyński, który opierając się na danych agend rządowych i spółek górniczych ostrzega, że opłacalne ekonomicznie zasoby węgla kamiennego skończą się w Polsce ok. 2040 roku. Bardzo prawdopodobne, że koszty wydobycia węgla w Polsce nadal będą utrzymywać się na wysokim poziomie - złoża są położone głęboko i trudno dostępne, a budowa nowych szybów tam, gdzie wydobycie jest bardziej opłacalne, spotyka się z coraz większymi oporami lokalnych społeczności, jak np. w podoświęcimskim Przeciszowie, gdzie budowę nowej kopalni rozważa spółka Kopex.
Rachunek kosztów, okazuje się, nie jest zamknięty. Minione dwa lata przeszły bez zauważalnych zmian w polskim sektorze górniczym, który osuwał się w ruinę. Jednocześnie politycy dużych partii, niezależnie od przekonań w innych kwestiach, zgodnie podkreślali, że węgiel był, jest i będzie częścią polskiej racji stanu, w przeciwieństwie do odnawialnych źródeł energii, traktowanych z nieufnością i jako część obcej nam energetycznej myśli niemieckiej. Efekt? W ciągu dwóch lat, jakie minęły od publikacji raportu, nie tylko nikt nie podjął z nim dyskusji: nikt nie przyjrzał się strukturze wydatków, której rdzeń pozostał niezmienny. Hałdy niesprzedanego węgla rosły, rosło zadłużenie spółek węglowych wobec banków, a górnicy nadal słyszeli, że sektor, w którym pracują, pozostanie nietknięty. Czasem wydaje mi się, że w tej pozornej inercji polityków kryje się głębszy, niewerbalizowany oficjalnie zamysł. Sektor górniczy w Polsce topnieje, powoli i bez niepokojów społecznych. Radykalne działania w stylu Margaret Thatcher doprowadziłyby bowiem z pewnością do rewolucji. Tyle że cena utrzymywania spokoju społecznego jest bardzo wysoka: górnictwo co i rusz potrzebuje kroplówki oraz reanimacji. Czasem pomoc przychodzi okrężną drogą, jak w przypadku programów finansowych ukierunkowanych na termomodernizację i walkę ze smogiem: rząd PiS wygasił właśnie programy „Kawka” i „Ryś”, skierowane do indywidualnych odbiorców. Dzięki wsparciu pieniężnemu miała przyspieszyć akcja wymiany pieców węglowych na inne rodzaje ogrzewania oraz docieplania domów i kamienic. Ani walka ze smogiem, ani oszczędności energetyczne nie leżą w krótkoterminowym interesie władzy: walka ze smogiem na poziomie zwykłych gospodarstw domowych prowadzi do ograniczenia rynku zbytu najbardziej zanieczyszczonych i odpowiedzialnych za niską emisję sortów węgla (o wielkości tego rynku świadczy fakt, że każdego roku składy opału sprzedają indywidualnym odbiorcom ok. 900 tysięcy ton miałów i mułów węglowych), ograniczenie zużycia energii to z kolei kłopot dla spółek energetycznych, które żyją ze sprzedaży prądu, a nie z jego oszczędzania. Mimo że korzyści płynące z głębokiej termomodernizacji wydają się oczywiste, w Polsce przebijają się z bardzo dużymi oporami - lobbing spółek energetycznych jest skuteczniejszy niż zabiegi ekspertów ekologicznych oraz branżowych organizacji budowlanych, dla których docieplanie budynków otworzyłoby możliwości rozwoju.
Kolejnym przykładem działań ratunkowych jest opisany przez „Gazetę Wyborczą” plan podwyżek cen energii elektrycznej. Te od wielu lat kształtują się na średnim unijnym poziomie. Detaliczna cena prądu jest w Polsce dwukrotnie niższa niż w Niemczech. Hurtowa - niemal półtorakrotnie wyższa. W nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii przygotowanej właśnie przez rząd znalazł się zapis, dzięki któremu tzw. opłata przejściowa (pozycja znajduje się w każdym rachunku za energię) zostanie podniesiona z 3,87 zł brutto do 8 zł brutto. Pieniądze mają wesprzeć koncerny energetyczne, które muszą modernizować stare i budować nowe bloki węglowe. Po 2020 roku, kiedy w Polsce zaczną obowiązywać wytyczne BAT (best available technologies), normy emisji zostaną zaostrzone. To zaś oznacza, że przestarzałe bloki czeka zamknięcie.
O skali problemu mówi tylko ten jeden szczegół: ok. 40 proc. wszystkich działających w Polsce bloków energetycznych ma więcej niż 40 lat. Koszt ich modernizacji może kosztować nawet 16 mld zł. To gigantyczna kwota, którą rząd musi znaleźć, żeby uniknąć rosnącego ryzyka blackoutu i jednocześnie ochronić sektor górniczy. Pieniądze nie zostaną bowiem przeznaczone na rozwój OZE, kogenerację czy bloki gazowe: mają posłużyć ratowaniu energetyki opartej na węglu. Węglu, przypomnijmy, którego złoża w Polsce (przynajmniej jeśli chodzi o węgiel kamienny) są na wyczerpaniu. Po tym, jak sprawa budowy pierwszej polskiej siłowni jądrowej stanęła w zawieszeniu (zadecydowały zbyt wysokie koszty), a do władzy doszli politycy jeszcze bardziej nieufni wobec OZE niż poprzedni rząd, rysują się dwa sposoby na uniknięcie niedoborów mocy: budowa nowych bloków węglowych (np. w Ostrołęce) lub negocjacje z Brukselą, która mogłaby opóźnić wprowadzenie BAT w Polsce. Trzecia opcja, czyli zakup energii za granicą, rozważana jest wyłącznie jako wyjście awaryjne.
Nie tak dawno minister energii Krzysztof Tchórzewski żalił się w prorządowym i katolickim „Naszym Dzienniku”, że 12 proc. rachunków za prąd to wsparcie dla OZE. Najwyraźniej nie chce pamiętać o raporcie WISE: analitycy wyliczyli, że skumulowane wsparcie dla sektora węglowego w latach 1990-2012 było 150 razy większe niż wsparcie dla OZE w tym samym okresie.
Podwyżka, która ma ratować energetykę konwencjonalną i górników jeszcze tę dysproporcję powiększy.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.