W poszukiwaniu ratunku dla górnictwa i rynku mocy polski rząd postanowił sięgnąć do kieszeni podatników. Polski parlament proceduje obecnie projekt ustawy o rynku mocy, wprowadzającej nowy podatek doliczany do rachunku za prąd. Głównym celem ustawy jest uniknięcie katastrofy w sektorach energetycznym i wydobywczym, które w obliczu coraz realniejszego zagrożenia blackoutami gwałtownie poszukują pieniędzy na nowe inwestycje. Fundusze uzyskane z opłaty nałożonej na odbiorców energii – indywidualnych, jak i firmy – mają zostać przeznaczone na budowę nowych węglowych bloków energetycznych i nowych kopalń węgla kamiennego.
Przez polski parlament w ekspresowym tempie przechodzi projekt ustawy o rynku mocy. Jej głównym celem jest uniknięcie katastrofy w sektorach energetycznym i wydobywczym, które gwałtownie poszukują pieniędzy na nowe inwestycje. Skąd ta konieczność? Obecnie zainstalowana moc to ok. 36 GW, a szacunki mówią, że zapotrzebowanie na energię w Polsce będzie rosło. Tymczasem stan polskiej elektroenergetyki jest zły. Metrykalny wiek nie mówi oczywiście wszystkiego - mimo że połowa urządzeń w polskiej elektroenergetyce jest starsza niż 30 lat, to duża ich część przeszła szereg modernizacji. Kłopot jednak w tym, że mimo najlepszych starań instalacje mają znacznie niższą sprawność niż ich nowoczesne odpowiedniki. Przeciętny polski blok energetyczny osiąga sprawność zaledwie 37 proc., podczas gdy nowoczesne urządzenia mają ten wskaźnik o co najmniej 5 proc. wyższy. Jak pisze Konrad Świrski, autor bloga poświęconego polskiej energetyce, można ją porównać do odrestaurowanych old-timerów i krążowników szos, jakie czasami można zobaczyć podczas pokazów samochodowych. „Zostajemy więc z modelami, które dają prąd – ale nie tak efektywnie i ekonomicznie jak mogłyby robić nowe instalacje”.
Analizy Polskich Sieci Elektroenergetycznych (właściciela sieci wysokiego napięcia w Polsce) przewidują, że w latach 2013-2020 zostaną wyłączone jednostki o łącznej mocy ok. 6600 MW, z czego lwia część (ok. 5000 MW) w dużych elektrowniach. Do 2028 r. trzeba zaś będzie wyłączyć bloki o łącznej mocy ok. 10 tys. MW. Czarny scenariusz przewiduje, że już w 2021 r. zabraknie w Polsce prądu. Za 5 lat w życie wchodzą zaostrzone unijne regulacje, w których nie mieści się część polskich bloków energetycznych. Nowe normy zaostrzają nie tylko warunki emisji dwutlenku węgla, ale również tlenków azotu, siarki i pyłów.
Czy polska elektroenergetyka przygotowała się na te zmiany? Mimo miliardów euro unijnej pomocy na modernizację tego sektora odpowiedź nie wygląda optymistycznie. Strumień pieniędzy został bowiem wpompowany wyłącznie w modernizację starych bloków węglowych. Przez 13 lat od wejścia Polski do Unii Europejskiej rozwój odnawialnych źródeł energii napotykał ogromny opór polityków, lobby górniczego i sektora elektroenergetycznego, upatrującego w rozproszonej energetyce zagrożenia.
O skali problemu świadczy opublikowany w czerwcu raport Najwyższej Izby Kontroli, która zanalizowała wydatki na górnictwo w latach 2007-2015. Lektura tego dokumentu jest czynnością przykrą - w tym czasie na wsparcie dla górnictwa budżet państwa przeznaczył 66 mld złotych, z czego ponad 58 mld zostało wydane na odprawy emerytalne i podwyżki. W tym samym czasie rentowność kopalń nie podniosła się. Kiedy w 2013 roku ceny węgla na rynku światowym zaczęły spadać, sektor znalazł się w głębokim kryzysie, z którego wyjścia innego niż finansowe kroplówki nie widać.
Ponieważ czas nagli, a widmo blackoutu staje się coraz realniejsze (i to, co ciekawe, nie zimą, tylko latem, kiedy upały i susze windują zapotrzebowanie na energię na bardzo wysoki poziom, utrudniając jednocześnie sprawną pracę elektrowni), politycy poszukują pieniędzy. Stąd pomysł, by do każdego rachunku za prąd doliczać obowiązkowy stały podatek. Przygotowana przez Ministerstwo Energii ustawa o rynku mocy nakłada opłatę na odbiorców energii – indywidualnych, jak i firmy. ME szacuje, że łączny koszt opłat w ciągu najbliższych 10 lat wyniesie 27 mld zł. Z tego ponad połowę zapłacą małe i średnie przedsiębiorstwa. Gospodarstwa domowe zostaną zaś obłożone abonamentem niezależnym od zużycia, prawdopodobnie wyniesie on ok. 90 zł rocznie.
Na co zostaną przeznaczone pieniądze? Na budowę nowych węglowych bloków energetycznych i nowych kopalni węgla kamiennego. Co istotne, złoża polskiego surowca wystarczą na około 30 lat, co prowadzi do paradoksu. Jednym z argumentów polskiego ministra energii, który tłumaczy konieczność nałożenia daniny i utrzymania obecnej struktury miksu energetycznego jest „tradycja” i chęć niezależności energetycznej. Tyle tylko, że w dalekiej perspektywie oparta na węglu energetyka tę niezależność zmniejsza. Już teraz część surowca jest importowana. Można więc przypuszczać, że za trzy dekady warunkiem sine qua non polskiej energetyki stanie się węgiel syberyjski, póki co tani i bardzo dobrej jakości.
Czy abonament uratuje polską energetykę? Wiele zależy od Unii. Jeżeli uzna ona abonament za niedozwoloną formę pomocy publicznej i odetnie koncerny od tej kroplówki, mogą one znaleźć się w dramatycznej sytuacji. Specjalizujący się w dziedzinie energetyki dziennikarz Gazety Wyborczej Ireneusz Sudak pyta, co stanie się, jeśli koncerny zaciągną kredyty pod budowę nowych inwestycji, a abonament zostanie uznany za nielegalny. Wtedy spółki elektroenergetyczne zostaną bez pieniędzy i zwrócą się po dodatkową pomoc do Skarbu Państwa.
Tak czy owak - zapłaci konsument. Dramatyczna próba poszukiwania dodatkowych pieniędzy na energetykę nie rozwiązuje więc problemów tylko po raz kolejny próbuje odsunąć je w czasie.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.