Barbórka musi być

Blog

Michał Olszewski analizuje stan polskiego górnictwa: W sferze deklaracji Polska nadal jest węglowym mocarstwem, niezależnym i samodzielnym. Fakty przeczą jednak deklaracjom: polskie górnictwo znajduje się w kryzysie. Inwestycje Polskiej Grupy Górniczej stanęły bądź realizowane są z opóźnieniem, spółka wyprodukuje prawdopodobnie w tym roku mniej węgla niż zapowiadała. Efektem jest coraz większy import, także z Rosji.

„Dziennik Gazeta Prawna” informuje o pewnym paradoksie: otóż górnictwo polskie nadal znajduje się w głębokim kryzysie. Polska Grupa Górnicza, jeden z największych producentów węgla kamiennego w Europie, przedstawiła wstępny bilans mijającego roku. Według dziennikarzy DGP zamiast planowanych 32 mln ton węgla spółka wydobędzie o 5 mln ton mniej. Inwestycje stanęły bądź realizowane są z opóźnieniem, a zapowiedzi prezesa spółki, który ostrzega wręcz przed przyszłoroczną „euforią nadpopytu” (sic!) mogą zostać brutalnie zweryfikowane przez rynek. Wszystko to nie przeszkadza w wypłacie nagród barbórkowych górnikom PGG. Firma, jak twierdzi prezes, „generuje gotówkę”.

Być może rzeczywiście nadchodzi długo oczekiwany nadpopyt. Póki jednak nie stanie się rzeczywistością, łamy polskich gazet będą uginać się od informacji w rodzaju tych, które po szczegółowym śledztwie opublikowali dziennikarze wspominanego już DGP. Okazało się, że do tak wyczulonej na niezależność energetyczną Polski płynie antracyt znakomitej jakości wydobywany w Donbasie. Prawdopodobnie surowiec trafia do Rosji, a stamtąd, na podstawie sfałszowanych dokumentów, do Polski. W tym roku nad Wisłę trafiły co najmniej 3 tysiące ton węgla z Donbasu, który pozostaje pod kontrolą rosyjską. Jak to możliwe? Zasada pozostaje niezmienna: w sferze deklaracji Polska nadal jest węglowym mocarstwem, niezależnym i samodzielnym. Fakty przeczą jednak deklaracjom, czego import antracytu jest najlepszym przykładem: oparta na węglu gospodarka nie jest już od dawna samowystarczalna, w związku z czym musi poszukiwać wsparcia na zewnątrz, również w miejscach takich jak szara strefa Donbasu. 3 tysiące ton to zaledwie 45 wagonów, ale mają one znaczenie symboliczne: oto bowiem, broniąc się przed odnawialnymi źródłami energii, traktowanymi przez polskich polityków jako obce i podejrzane, tylnymi drzwiami wpuszczamy na rodzimy rynek surowcowy węgiel niewiadomego pochodzenia, wydobywany ze szkodą dla Ukrainy.

Wątpliwe, by w najbliższym czasie z polskiego rynku energetycznego popłynęły informacje bardziej optymistyczne. Jedną z przyczyn wskazał ostatnio ekspert od energetyki odnawialnej Grzegorz Wiśniewski, który przeanalizował Europejski Ranking Innowacyjności, zaprojektowany w celu sprawdzenia, jak poszczególne kraje unijne realizują Strategię Lizbońską. EIS bada również sektor energetyczny. Niestety, na wykresie pokazującym nakłady na działalność innowacyjną i jej efekty (miarą jest wysokość sprzedaży wyrobów nowych i zmodernizowanych) Polska plasuje się na czwartym miejscu od końca (mimo że jednocześnie jesteśmy największym beneficjentem unijnych dotacji). Co spostrzeżenia Wiśniewskiego mają wspólnego z węglem? Wyłania się z nich smutna prawda, że od myślenia o przyszłości (również o przyszłości polskich kopalń i przemysłu wydobywczego) ważniejsza nadal jest Barbórka. Wiśniewski ze smutkiem konstatuje, że pułap naszych możliwości innowacyjnych wyznacza program „Bloki200+”, który ma „dostosować polskie bloki energetyczne do nowych wyzwań”. Najlepsze projekty mogą otrzymać ponad 20 mln Euro dofinansowania. „Jakich światowych innowacji możemy się w tak trywialnym obszarze za tak duże pieniądze spodziewać?” - pyta Wiśniewski. Odpowiedź, choć niezwerbalizowana przez polityków, zdaje się oczywista: bardziej niż o rzeczywiste innowacje, które uwolniłyby nas z kręgu zmagań z gospodarką węglową, chodzi o wpuszczane w system kroplówki. 

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.