Polski Kościół powinien włączyć się do dyskusji o ekologii. Nie jest ona bowiem, jak uważa wielu hierarchów, kolejnym zagrożeniem dla chrześcijaństwa, tylko jednym z największych cywilizacyjnych wyzwań.
20 czerwca 2013 roku doszło do zdarzenia z gatunków symbolicznych. 7 hierarchów, wśród nich abp Pedro Jimeno z Peru (Przewodniczący Wydziału Sprawiedliwości i Solidarności w Radzie Biskupów Ameryki Łacińskiej), abp Hamburga Werner Thissen czy bp Bernard Housset (przewodniczący Rady Solidarności) napisało list do ówczesnego premiera Donalda Tuska, wzywając do podjęcia odpowiedzialności za nadchodzący szczyt klimatyczny w Warszawie. Arcybiskupi i biskupi zwrócili uwagę, że w najbliższych miesiącach Polska odegra kluczową rolę w światowej polityce ekologicznej, co ma znaczenie nie tylko dla światowej dyplomacji, ale również dla mieszkańców regionów najuboższych, które coraz boleśniej odczuwają skutki zmian klimatycznych. Jednym z sygnatariuszy apelu był Theotonius Gomes, bp pomocniczy archidiecezji Dhaka z Bangladeszu, kraju, który skutki kryzysu klimatycznego odczuwa coraz boleśniej. Co ciekawe, duchowni wysłali delikatny sygnał krytyczny wobec działań polskiego rządu, pisząc: „Polska była krytykowana za niewystarczająco silne zaangażowanie na forum Unii Europejskiej w rozwiązywanie kwestii zmian klimatu. Niemniej, świadomi wytrwałości i wiary Polaków, ufamy, iż Pański kraj może stać się liderem w dziedzinie klimatu, plasując się w awangardzie społeczeństw rozwijających się na trwałych podstawach opartych o niskie emisje dwutlenku węgla”.
List nie doczekał się odpowiedzi, nie to jednak jest najistotniejsze: można potraktować go jako kolejny dowód na rosnące zainteresowanie Kościoła katolickiego, i szerzej, chrześcijan, ekologią.
Co papież wie o węglu?
Ostatnie dekady to szereg mniej lub bardziej spektakularnych działań podejmowanych przez wierzących na rzecz ochrony środowiska. Niektórzy z nich zapłacili za swoje zaangażowanie życiem. Duchowni chrześcijańscy nie boją się wypowiadać na tematy ekologiczne, zdają sobie bowiem sprawę, że łączą się one w sposób oczywisty z powinnościami społecznymi Kościołów, które zajmują się nie tylko perspektywą wieczności ale też działaniami jak najbardziej doraźnymi. Obie te perspektywy nie wykluczają się zresztą wzajemnie – poszanowanie praw zwierząt czy oszczędne gospodarowanie zasobami naturalnymi mieszczą się przecież jak najbardziej w wizji człowieka jako rozsądnego gospodarza, biorącego na krótki czas Ziemię w dzierżawę od Boga. Jak na razie ukoronowaniem tej działalności jest encyklika „Laudato si” papieża Franciszka - pierwszy dokument poświęcony w całości ochronie środowiska. Franciszek, za co, swoją drogą, spadła na niego fala krytyki. Jak to, papież zajmuje się krytyką paliw kopalnych? Jaki ma do tego mandat? - pytali poirytowani publicyści prawicowi.
Na tle innych krajów zaangażowanie polskich katolików w ochronę środowiska wypada bardzo słabo. Od czasów abp Henryka Muszyńskiego i bp Romana Andrzejewskiego, którzy jeszcze w latach 80-tych przygotowali ekologiczny rachunek sumienia (przez część wiernych do dzisiaj uznawany zresztą za działanie niepoważne, kto rozsądny będzie bowiem spowiadał się ze spuszczania ścieków do rzeki) nie pojawił się w polskim Kościele żaden znaczący nurt, który próbowałby łączyć namysł teologiczny z mówieniem o ekologii, rozumianej także doraźnie. O. Wacław Hryniewicz, piętnujący w swoich pracach brutalny stosunek człowieka do przyrody, ma w kościele opinię heretyka. Ruch Świętego Franciszka z Asyżu najstarsza katolicka organizacja, która zajmuje się ochroną środowiska, liczy w tej chwili kilkadziesiąt osób, jej przewodniczący o. Stanisław Jaromi, znany m.in. ze złożenia podpisu pod deklaracją w sprawie obrony Rospudy, jest bodaj jedynym duchownym, który nie boi się rozmowy o katolickim spojrzeniu na ochronę środowiska, choćby miała to być rozmowa trudna. Generalnie polscy katolicy w sprawach ekologii zachowują się biernie, nie są słyszalnym i wyraźnym uczestnikiem debaty.
Co biskupi sądzą o segregacji śmieci?
Być może niechęć hierarchów do angażowania się w dyskusję ekologiczną stanowi dyplomatyczny rodzaj odpowiedzi udzielonej polskiemu społeczeństwu. Zbyt śmiałe poruszanie się w rzeczywistości świeckiej i komentowanie spraw na pozór odległych od życia kościoła przyjmowane jest w naszym, podobno katolickim, kraju, bardzo niechętnie i z punktu wywołuje gromy krytyki. To również pogląd nadal dosyć popularny wśród polskich katolików: ksiądz powinien znać się na aniołach, Apokalipsie i wszystkich świętych. Na segregacji śmieci nie musi.
Jeśli to jest główna przyczyna ekologicznego dessinteresment, nie wytrzymuje ona próba krytyki. Podział na sferę zainteresowań duchownych i to, co pozostaje poza nią, wygląda bowiem na bardzo arbitralny. Jeśli księża, mimo głosów krytyki, uczestniczą w dyskusji o aborcji, eutanazji, in vitro, religii w szkołach i platformie telewizyjnej, dlaczego nie mogą rozmawiać o prawach zwierząt czy dewastacji środowiska? Jeśli się nie mylę, palenie plastikiem w piecach, prawdziwa plaga polskich miast i wsi, jest, nawet jeśli nie grzechem, to poważnym występkiem przeciwko normom społecznym. Fermy przemysłowe nie mają nic wspólnego z wizją człowieka jako dobrego i rozumnego gospodarza, który dba o swoich braci mniejszych, bliżej im natomiast do obozów koncentracyjnych. I tak dalej. Dlaczego w tak istotnych sprawach brakuje głosu polskich hierarchów katolickich?
Ekolodzy jak terroryści
Jest też odpowiedź znacznie bardziej prozaiczna. Dla wielu duchownych ekologia jest synonimem nowej religii o rdzeniu wybitnie antychrześcijańskim. Postrzegana jako domena lewaków, ekoterrorystów, zwolenników aborcji i eutanazji, budzi niechęć i lęk. Groteskowa obietnica, jaką przy okazji sporu o dolinę Rospudy złożył ksiądz z jednej z podaugustowskich parafii, obiecując, że gdy w we wsi pojawią się ekolodzy, zacznie bić w dzwon na trwogę, przestaje być śmieszna, jeśli zdamy sobie sprawę, że podobnie myśli wielu duchownych. O. Jacek Salij, który, ostrzegając przed ekologami, przypomina w swojej książce „Gwiazdy i ludzie”, że Hitler był wegetarianinem, wykładowca Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ks. Tadeusz Guz porównał ekologów do nazistów.
Ekologia opłaca się parafianom
A przecież ekologia, ta rozumiana doraźnie rozwija się w polskich parafiach w najlepsze. Żeby się o tym przekonać, warto odwiedzić kieleckie targi „Sacroexpo”, gdzie prezentują się sprzedawcy wszystkiego, co z infrastrukturą sakralną związane – od monstracji po kamienne ołtarze. Od kilku lat sporą część wystawy zajmują oferty związane z efektywnością energetyczną. Pole do popisu jest tu ogromne – budynki kościelne wymagają potężnych ilości energii do ich ogrzewania, a umiejętne działania mogą znacznie zmniejszyć rachunki za prąd. Proboszczowie instalują ogrzewanie sektorowe (po co ogrzewać cały kościół, skoro we mszy św. Uczestniczy kilkunastu wiernych), pompy ciepła, kolektory słoneczne i panele fotowoltaiczne; na Równi Szaflarskiej w Nowym Targu stoi już pierwszy w kraju kościół pasywny – zużycie energii jest w nim siedmiokrotnie mniejsze niż w standardowych kościołach, a izolacja tak dobra, że nie marnuje się nawet ciepło kościelnych żarówek i świec – w podhalańskiej Olczy od ponad dekady parafialna elektrownia wodna wytwarza prąd wykorzystywany przez kościół pw. Matki Bożej Cudownego Medalika, dom rekolekcyjno-wycieczkowy i plebanię. Pełnego rejestru podobnych działań Episkopat nie prowadzi, ale z pewnością ich liczba idzie w setki. Na przykładzie działań lokalnych wyraźnie widać więc, że odnawialne źródła energii i efektywność energetyczna mogą opłacać się budżetom parafialnym, a przy okazji przynosić korzyść środowisku naturalnemu.
Oddychamy tym samym powietrzem
Nie ma powodu udawać, że kontakty środowisk ekologicznych i kościelnych będą kiedykolwiek naznaczone ekumenicznym spokojem. Trudno wyobrazić sobie kompromis w rozpalającej najwięcej emocji sprawach demografii (po jednej stronie wśród części ekologów mamy przekonanie, że istotnym problemem ekologicznym jest przeludnienie, po drugiej, że jakiekolwiek próby zmniejszania dzietności w społeczeństwach biedniejszych są niedopuszczalne). Oprócz protokołu rozbieżności istnieje jednak lista wspólnych trosk: katolicy i ateiści oddychają tym samym powietrzem i kąpią się w tych samych rzekach, piją wodę z tych samych ujęć. Choćby dlatego katolicy muszą mocniej niż dotychczas włączać się w rozmowę o ekologii i porzucić przekonanie, że pod czapką każdego obrońcy środowiska chowają się diable rogi.
Tekst ukazał się także na Wyborcza.pl w dn. 18 października 2019 r.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.