Wołanie na pustyni

Blog

Zbyt późno, zbyt wolno, ze zbyt dużymi oporami, ale jest – polityka klimatyczna weszła do centrum debaty publicznej.

Blog Michała Olszewskiego

Zmiana jest wyraźna: jeszcze nie tak dawno w modzie było wyśmiewanie zmian klimatycznych bądź przynajmniej głęboki sceptycyzm wobec alarmujących doniesień. Każda zimna wiosna (podobnie jak każde deszczowe lato) skutkowały wysypem drwin z ekspertów klimatycznych. Na porządku dziennym były pseudonaukowe rozważania, prowadzące do jasnej konkluzji, że globalne ocieplenie to nic innego jak kolejny europejski spisek. Na przykład prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz latami wbrew faktom przekonywał, że zmiany klimatyczne to „ideologiczna hucpa, cynizm wielkich korporacji i neoimperializm zachodnich rządów Donald Tusk musiał wyjechać aż do Brukseli i objąć jedną z najważniejszych funkcji europejskich, żeby zrozumieć wagę zagadnienia.

Cóż takiego zmieniło się w Polsce, że głosy sceptyków ucichły, a fakt zmian klimatycznych nie jest podważany już właściwie przez nikogo? Wytrwała praca naukowców, popularyzatorów wiedzy, przyrodników, ekologów, aktywistów z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego to jedno. Ale ważniejsze, że są one widoczne gołym okiem, jak gdybyśmy niepostrzeżenie minęli punkt zwrotny, po którym zdarzenia zaczynają toczyć się lawinowo. Pogłębiająca się susza; wysychające rzeki i jeziora; stepowiejący krajobraz środkowej Polski; coraz większe upały latem, zanik tradycyjnych pór roku – te zmiany dokonały się w ciągu mniej więcej trzech dekad, i widać wyraźnie, że nie jest to proces zakończony. Z wielkim trudem powstała więc w Polsce rama do dyskusji, poza którą wyjść nie sposób: coraz rzadziej dyskutujemy, czy zmiany klimatyczne istnieją, coraz częściej zaś, jak sobie z nimi poradzić.

Widać również, że unijna polityka klimatyczna nie zmieniła wektora. Nadal jej głównym celem jest głęboka dekarbonizacja. Po 5 latach rządów zrozumiał to rząd Prawa i Sprawiedliwości, który sprawowanie władzy rozpoczął od rozmontowania energetyki wiatrowej i prób przekonywania świata, że Polska będzie wydobywała węgiel przez najbliższe 200 lat. Dopiero w ostatnim czasie rozpoczęły się powolne próby prostowania błędów popełnionych w latach 2015-2018. Słaby bilans polskiego sektora OZE uratowali częściowo prosumenci, którzy dzięki pieniądzom własnym i państwowym zaczęli zakładać masowo fotowoltaikę. Pamiętajmy jednak, że stało się to możliwe dopiero po trwającej 5 lat dyskusji. W tym czasie świat uciekał nam do przodu.      

Czy uciekł na dobre? Pewnych trendów nie da się odwrócić, z czego politycy rządu zdali sobie najwyraźniej sprawę. Polski węgiel kamienny, mimo kroplówek i dotacji nadal jest nieopłacalny, stąd nieśmiałe i zakończone fiaskiem próby przyspieszenia nieuchronnej redukcji przemysłu węglowego. Podobnie rzecz ma się z górnictwem węgla brunatnego. Koszty emisji połączone z kosztami środowiskowymi sprawiają, że jego wydobycie przestaje być opłacalne. W zajętym polityczną dyskusją kraju umknęła informacja o ciężarze przewrotu kopernikańskiego: oto Polska Grupa Energetyczna przedstawiła nową strategię, z której wynika, że porzuci węgiel na rzecz odnawialnych źródeł energii. Prezes spółki Wojciech Dąbrowski przyznaje też wprost, że budowa nowej odkrywki węgla brunatnego w położonym niedaleko Bełchatowa Złoczewie byłaby działaniem na szkodę firmy. Jeszcze niedawno tak brutalna deklaracja byłaby nie do pomyślenia.

Zmiany klimatyczne mają również coraz większy wpływ na rolnictwo. Są tak widoczne, że w ostatnich dwóch latach dyskusja o polskiej wodzie przyspieszyła i stanęła w centrum debaty publicznej. Karierę robi magiczne słowo „retencja”, miasta na gwałt wdrażają programy, dzięki którym łatwiej będzie zatrzymywać wodę w czasie suszy i odprowadzać ją w czasie ulewnych deszczy. Niestety, przygotowana przez rząd ustawa antysuszowa adaptacji rolnictwa do zmian klimatycznych nie ułatwia, powielając popełniane przez ostatnie dekady błędy i stawiając na punktowe, wielkoskalowe działania, zamiast na organiczną pracę na terenach rolnych. 

Czy można być optymistą? Za wcześnie, by o tym mówić. Rama jest, ale wypełniają ją w dużej mierze działania pozorowane (takie jak dyskusja z polskim sektorem węglowym czy ustawa antysuszowa), lub obliczone na kontynuowanie dyskusji ad calendas grecas. A czas nagli. Bez szybkich rozwiązań, które rozwiązują problemy strukturalne zamiast punktowych, Polska może stracić kolejne dekady i dojść do momentu, w którym po prostu będzie za późno, a żyzne tereny zmienią się w pustynię.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.