Według średniej z finalnych badań opinii publicznej przed jutrzejszymi wyborami do obu izb Kongresu demokratów popiera 48 proc. Amerykanów, a republikanów – 47 proc. Przy takim wyniku żaden przyzwoity analityk nie pokusi się o wróżenie, kto wygra. Warto jednak przyjrzeć się czynnikom, które co nieco mogą podpowiedzieć.
Od sześciu lat, czyli od niespodziewanego zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich, branża badań opinii publicznej przechodzi kryzys. Wówczas zawiodły sondaże i odtąd Trump twierdzi, że pracownie socjologiczne oszukują. Powoduje to co najmniej dwa skutki. Po pierwsze, niektórzy zwolennicy byłego republikańskiego prezydenta w kontakcie z ankieterem ukrywają swoje poglądy, bo mu nie ufają. Mówią, że są niezdecydowani, podczas gdy są zdeterminowani zagłosować na swojego idola albo na kandydatów do Kongresu przez niego popieranych. Po drugie część Trumpowskiej bazy rzuca słuchawką od razu kiedy się okazuje, że dzwoni ankieter.
Z pierwszym z problemów można sobie poradzić. Drugi jest znacznie poważniejszy. Jeśli wszyscy wyborcy Trumpa byli w pierwszej kategorii (tj. trumpowcy odebrali telefon, ale tylko skłamali, że są niezdecydowani), wtedy próba jest ważna. Potem w każdym wyścigu o mandat senatora lub kongresmena, w którym demokrata był powyżej 50 proc. można by wywnioskować, że wygra, ponieważ nawet gdyby wszyscy niezdecydowani zagłosowali na republikanina, nie wystarczyłoby to do jego zwycięstwa. Natomiast, gdy wyraźna grupa zwolenników Trumpa odmawia wzięcia udziału w badaniu, to tak naprawdę nie wiadomo, w jaką stronę zmierza dany wyścig.
Wszyscy ankieterzy starają się tak dobrać republikanów w swojej próbie (pamiętajmy, że w Ameryce każdy głosujący określa swą afiliację polityczną i to czy jest republikaninem, demokratą czy niezależnym jest jawne), by była ona równa liczbie republikanów w całym elektoracie. Ale nie dowiedzą się, ilu republikanów planuje głosować, jeśli odmówią oni udziału w badaniu.
Jak zauważył dziennik „The New York Times”, niektóre stany, w których demokraci radzą sobie teraz bardzo dobrze w sondażach, to właśnie te, w których w trzech minionych cyklach wyborczych badania opinii publicznej najbardziej się myliły.
Trump-hegemon czy łabędzia pieśń Trumpa?
Tymczasem jutrzejsze głosowanie to referendum nad Donaldem Trumpem i tym, czy ma on niepodzielną władzę nad Partią Republikańską. Kluczowi poparci przez niego kandydaci na senatorów odnotowują remis w sondażach. Są to Blake Masters w Arizonie, Herschel Walker w Georgii, Adam Laxalt w Newadzie, Mehmet Oz w Pensylwanii, J.D. Vance w Ohio i Don Bolduc w New Hampshire. Z wyjątkiem Laxalta, byłego prokuratora generalnego Newady, dla wszystkich polityka jest dość świeżą przygodą. Wierzą w dzikie teorie spiskowe i w zasadzie nie wiadomo, czy mają kwalifikacje do sprawowania wysokich urzędów. Laxalt też w nie wierzy, ale jako ktoś, kto był wcześniej wybrany na stanowisko i względnie na nim sprawdzony, jest z pewnością wiarygodnym i w miarę kompetentnym potencjalnym senatorem.
Pytanie sprowadza się do tego, czy wyborcy niezależni pomyślą: „Nienawidzę inflacji, przestępczość niszczy duże miasto, w którym mieszkam, ceny benzyny to kolejka górska” i będą głosować na każdego kandydata, który ma plakietkę z napisem „republikanin”, czy jednak dokonają konkluzji typu „Herschel Walker jest klaunem, Mehmet Oz też, a ...Blake Masters to żart” i trzeba po prostu głosować na demokratę, żeby amerykańska polityka nie zginęła w chaosie.
Strategowie obu partii rozumieją to. Republikańscy stratedzy próbują ująć wybory w ramy: „Czy chcesz, żeby demokratyczny senator Chuck Schumer był liderem większości i realizował agendę Bidena?”. Demokratyczni stratedzy próbują ująć to w ramy jako: „Czy chcesz być reprezentowany w Senacie Stanów Zjednoczonych przez osobę tak niepoważną?”. Innymi słowy, republikanie chcą upaństwowić wybory i skupić się na rywalizacji Trump-Biden, a demokraci chcą je sprywatyzować i skupić się na samych kandydatach. Przykłady z „midterms” z ostatnich trzech cykli wyborczych pokazują, że czynnikiem decydującym jest popularność urzędującego prezydenta w danym stanie i koniec końców łatka partyjna pretendenta do fotela senackiego będzie dla wyborców ważniejsza.
Jeśli jednak stanie się tym razem inaczej i nieodpowiedzialni kandydaci, których namaścił Trump, we wtorek przegrają, w Partii Republikańskiej zaczną się rozliczenia i niemal na pewno gwiazda Trumpa zacznie blednąć. Nikt nie chce należeć do stronnictwa skazanego na bycie w mniejszości.
Tekst jest częścią cyklu reportaży i relacji Radosława Korzyckiego z wyprawy reporterskiej do Stanów Zjednoczonych we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.