IRA to nie jest program klimatyczny w stylu europejskim

Wywiad

Ustawa o redukcji inflacji, czyli IRA od ang. Inflation Reduction Act to ponad trzystumiliardowy pakiet wsparcia dla biznesu i konsumentów w obszarach związanych z redukcją emisji CO2. O różnicach między amerykańskimi rozwiązaniami, a tymi wdrażanymi przez Unię Europejską Michał Sutowski rozmiawia z Adamem Tooze.

IRA_Sutowski

Tekst powstał w ramach programu Transatlantic Media Fellowship, w którym Fundacja im. Heinricha Bölla w Warszawie wspiera zaangażowane dziennikarstwo i udziela stypendiów dla dziennikarzy i dziennikarek na podróż do Stanów Zjednoczonych. 

Michał Sutowski: Jeśli chodzi o politykę klimatyczną, ustawa o redukcji inflacji to najlepsze, na co Amerykę stać – napisał pan kilka miesięcy temu. Czy to znaczy, że szału nie ma i że IRA (Inflation Reduction Act) wiele nie zmienia?

Adam Tooze: To co napisałem to taki… trzeci krok w dialektyce. A mówiąc serio, to mamy opowieść pochwalną na temat IRA i taką, która ją całkowicie dezawuuje. Tymczasem należy się pogodzić z faktem, że ile ta ustawa nie byłaby warta, to jest jaka jest i z tymi realiami musimy się mierzyć.

Ważne, żeby Europejczycy dobrze ją zrozumieli, bo kiedy myślicie o polityce klimatycznej, to traktujecie ją jako trwały, toczący się proces. Choćby Polska tego doświadczyła – najpierw było przecież mnóstwo oporu przeciwko polityce UE, ale z czasem, zwłaszcza w kontekście wojny, zaczęliście się dostosowywać i dostrzegać interes narodowy w niektórych przynajmniej elementach transformacji energetycznej. Coś podobnego z pewnością nie nastąpi w USA ze względu na polaryzację wokół polityki klimatycznej.

A jednak coś nastąpiło, przyjęliście przełomową ustawę.

Dlatego warto o tym myśleć w kategoriach okna możliwości i tego, co się przez nie może prześliznąć. Weźmy jeszcze pod uwagę historyczny kontekst: Demokraci, a więc jedyna partia, która forsuje ustawy tego rodzaju, są ciężko poranieni przez dwie poprzednie próby zmiany polityki klimatycznej – w latach 90. za czasów Clintona i potem za Obamy. Dwie postępowe administracje po kolei próbowały prowadzić politykę klimatyczną, dwa razy poniosły porażkę i aż do lipca 2022 roku wyglądało na to…

Że wraz z IRA poniosą trzecią?

Sama ta nazwa – ustawa o redukcji inflacji – to element sposobu, którym udało się rzecz przepchnąć. Usunięto z niej wszelkie odniesienia do klimatu, „odbudowy na lepsze” czy Zielonego Nowego Ładu i zamieniono w coś, co przynajmniej brzmi konserwatywnie i może tak wyglądać. I faktycznie, komponent podatkowy tej ustawy jest bardzo duży, aczkolwiek tak naprawdę jest dość postępowy. Bo tak się składa, że senator Joe Manchin z Wirginii, na którego głosie wisiała ta ustawa, może uchodzić za konserwatystę, ale tak naprawdę to populistyczny Demokrata. Reprezentuje wyborców z klasy robotniczej i to dość agresywnie, więc nie ma nic przeciwko wysokim podatkom.

Dla bogatych?

Tak, także dla bogatych, choć już nadmierny deficyt go niepokoi. Z kolei jego „wspólniczka w zbrodn”i, senatorka Kyrsten Sinema z Arizony ma odwrotnie – nie lubi przede wszystkim wysokich podatków. Tak czy inaczej udało się przekonać ich obydwoje, choć do ostatniego momentu wydawało się, że żadnej ustawy nie będzie. Przeszła o włos i jest to jakiś cud amerykańskiej polityki, że tego rodzaju układ w ostatniej chwili może się wydarzyć – dwa zbłąkane głosy Demokratów przeszły na właściwą stronę i w ten sposób udało się uzyskać minimalną większość. Rzecz prawie nie do powtórzenia, tym bardziej, że wszystko musiało się dokonać przed przerwą wakacyjną w Kongresie, no i przed kampanią do wyborów „połówkowych”.

Zatem wszystko to trzeba brać pod uwagę, gdy oceniamy pakiet polityk publicznych zapisanych w IRA. I pamiętać, że to nie jest program klimatyczny w stylu europejskim, który jednocześnie wspiera czyste rozwiązania i sankcjonuje te szkodliwe…

Same marchewki, żadnych kijów?

Same marchewki, a nawet – jak mówi Tim Sahay z Atlantic Council – darmowa dolewka. Bo IRA to tak naprawdę obietnica, że jak długo będziesz robić pewne rzeczy, możesz uzyskać określone zwolnienia podatkowe. Tu mamy oczywiście pewną zagwozdkę, bo nikt tak naprawdę nie wierzy, że Kongres przyjął reżim nieograniczonych subsydiów. W praniu się sprawdzi, jak wiele tych subsydiów faktycznie da się uzyskać.

W ustawie jest zapis, że mają być dostępne tak długo, jak długo emisje z systemu energetycznego USA nie spadną o ¾ w stosunku do poziomu z roku 2019. Czyli potrwa to całkiem długo.

Pomysł polega na tym, żeby w ten sposób nadać potężny impuls na początku. Kolejny, że efekty krzywej uczenia się są naprawdę silne – wraz z produkcją technologii na dużą skalę rośnie także jej efektywność. No i wreszcie mamy cały szereg niesprawdzonych, ale optymistycznych założeń co do tego, że jak zaoferujesz ludziom zachęty do kupowania np. samochodów elektrycznych, to faktycznie będą je kupować. Na tym polega cały plan.

Czy za sprawą IRA na czyste technologie faktycznie popłynie rzeka pieniędzy?

Cóż, jeśli popatrzeć na konkretne sumy wydatków, a nie na cudowny efekt mnożnikowy, jaki mają one wywołać, no to wpisane w ustawę jest mniej niż 400 mld dolarów przez 10 lat. To brzmi jak mnóstwo pieniędzy, ale na rok wychodzi poniżej 40 mld, a wartość gospodarki amerykańskiej to jest… 20 bilionów. Fistaszki, krótko mówiąc, o ile nie pojawi się mnożnik prywatny, czyli wydatki przedsiębiorstw wywołane wydatkami publicznymi – a nawet wtedy to daleko nie wystarczy na całościową dekarbonizację gospodarki amerykańskiej.

To na co wystarczy?

To pomoże uruchomić pierwszą fazę amerykańskiej transformacji energetycznej, zerwać te nisko wiszące owoce. Bo to wciąż jest najbardziej dynamiczny, najbardziej hojny i ekspansywny zestaw polityk publicznych, jakie Stany Zjednoczone kiedykolwiek przyjęły. Jako pojedynczy pakiet, to może nawet największy na świecie. Choć Europejczycy nie powinni dać się zwieść tej skali: ogólny poziom subsydiów na transformację energetyczną w Europie jest dużo większy, niektórzy szacują, że nawet 10-krotnie większy. Ile dokładnie, trudno powiedzieć.

Natomiast najbardziej atrakcyjną cechą IRA jest superłatwa dostępność: realizujesz projekt, który podpada pod przepisy, np. produkujesz pompy ciepła czy ogniwa słoneczne, odliczasz ulgę podatkową, zostajesz z pieniędzmi w kieszeni, jesteś zadowolony. W Europie jest dużo trudniej, właśnie dlatego, że wasza polityka jest oparta na dokładnie skalibrowanych zachętach i barierach.

A zatem pod względem skali Europa wygrywa konkurencję, ale pod względem sposobu – Amerykanie robią to lepiej? Bo wy dajecie pieniądze, dotacje są neutralne technologicznie, byle produkować prąd, ogrzewać dom czy jeździć bez emisji. A my mamy te wszystkie drobiazgowe regulacje…

No tak, chociaż te wasze drobiazgowe regulacje unijne nie wzięły się stąd, że europejscy biurokraci mają obsesję papierkowej roboty. Tzn. mają, ale jednak główny zamysł polityki UE – całkiem rozsądny – polega na tym, że w wariancie amerykańskim biznes w oczywisty sposób wykorzysta machinę państwową. Bo tak naprawdę logika IRA polega na tym, żeby lobbing biznesu skanalizować wreszcie w jakimś bardziej konstruktywny sposób.

Jednym z powodów, dla których ta ustawa w ogóle przeszła, był fakt, że wielki biznes zielonej energii wreszcie się zmobilizował. Tymczasem Europejczycy, co do zasady bardziej optymistyczni, próbują stworzyć bardziej zrównoważony układ, w którym na barki podatnika nie przerzuca się aż tak wiele.

Unia Europejska nie płaci korporacjom z kieszeni podatnika?

Oczywiście, nie jesteście w tym spójni: weźmy choćby przykład niemieckich subsydiów na 10 mld euro za budowę fabryki chipów dla naszego Intela, jakie zapowiedziano kilka miesięcy temu. Niemniej, analogia z reakcją na kryzys finansowy 2008 roku jest wyraźna: USA i Europa zachowywały się inaczej w kwestii bailoutu banków. W USA mieliśmy do czynienia z dużo hojniejszą, niemal niezwłoczną i przede wszystkim przyjaźniejszą biznesowi reakcją.

Jeśli popatrzymy na rozkład sił społecznych w USA i w Europie, to nie ma w tym nic zaskakującego – amerykański system polityczny jest ustawiony, co do zasady tak, by sprzyjać interesom amerykańskiego biznesu jako silnika dobrobytu całego narodu. Jedno od drugiego – dobro biznesu i całego kraju – trudno w ogóle odróżnić. Poza tym cały system jest tak skalibrowany, że sprzyja podtrzymywaniu status quo.

Kiedy więc mówimy, że IRA to „ustawa Bidena”, to jest to konstrukcja ex post, skutecznie nadbudowana na to prawo przez jego administrację – na czele z przemówieniem doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Jake’a Sullivana o nowej polityce przemysłowej w kwietniu 2023 roku. Tak naprawdę jednak cyzelowano całość przez pół roku przy poważnych rozbieżnościach między ekipą prezydenta, a ludźmi w Kongresie – po prostu dlatego, że już tak wiele razy ponieśli żenujące porażki, więc bali się kolejnej.

Czyli IRA, choć przypisywana administracji Bidena, różni się od tego, czego Biden by sobie życzył?

Jest tam sporo kwestii, które były dla administracji mocno niewygodne, zwłaszcza te dotyczące zasady America First w handlu. Potem Biden spędził kolejne 12 miesięcy próbując poskładać na nowo relacje handlowe z Europejczykami czy Koreą Południową. Wchodzili w najdrobniejsze detale, np. czy leasingowane samochody podpadają pod klauzulę Buy American i ostatecznie wyłączyli je, dzięki czemu Niemcy i Koreańczycy wciąż będą mogli robić w USA dobre interesy.

A co się właściwie takiego zmieniło, że Al Gore z Clintonem, a potem Obama przegrywali batalię o politykę klimatyczną, republikańskie administracje ją zwalczały, nieraz kuriozalnie, jak np. za czasów George’a W. Busha, którego administracja po prostu nie otwierała maili na ten temat od Agencji Ochrony Środowiska. Co się zmieniło, że po 2020 roku w końcu się udało?

Aż tak wiele znowu się nie zmieniło, bo powtórzmy: IRA przeszła najmniejszą możliwą przewagą głosów. To nie jest żadna zmiana tektoniczna, bo i też cechą charakterystyczną polityki amerykańskiej od lat 90. jest balansowanie na ostrzu noża. Demokratom udało się o włos. A udało się, bo ich wyborcy nie darowaliby im kolejnej porażki.

Czyli zadecydowały czynniki przygodne, a nie strukturalne?

Tamte drugie też, niemniej w pierwszej kolejności wskazałbym przygodne efekty negocjacji i atmosfery politycznej. Nastroje w prasie wzbudziły wielką determinację u Demokratów, żeby coś dowieźć, załatwić zwłaszcza między Chuckiem Schumerem, ówczesnym liderem większości Demokratów w Senacie, a Manchinem. Nie chcę tego trywializować, ale naprawdę to oczekiwanie klęski oraz opowieści, jaka za nią pójdzie, zmusiło ich do działania.

Trochę jak klęska wizerunkowa w Afganistanie zmusiła do zaangażowania się w Ukrainie?

Tak, to jest ten pierwszy czynnik. Druga rzecz, że klimat zaczął wisieć Ameryce kamieniem młyńskim u szyi – zaczęli dostrzegać globalne zmiany i fakt, że Chiny wyprzedzają wszystkich w tym marszu. Antychińskie elementy IRA nie są przecież przypadkowe.

No i jest wreszcie trzecia rzecz, czyli zmiana strukturalna. Co do zasady polega na tym, że energia odnawialna jest dzisiaj najtańszym źródłem energii, jakie znała ludzkość. W dobre dni ogniwa słoneczne, baterie i wiatraki są najtańszym źródłem prądu i to łącznie z kosztami kapitału. W związku z tym powstaje w USA potężne zainteresowanie biznesu i rzeczywisty elektorat, który jest tą czystą energią zainteresowany.

Powstało zatem nowe lobby?

Mamy starcie różnych lobby, które kiedyś było bardzo jednostronne, bo ropa, węgiel lub gaz zawsze wygrywały. Ale jeśli oferujesz każdemu subsydia, a nikogo nie karzesz, to tamte branże nie stawiają oporu, bo też chcą dostać pieniądze. Bo żeby było jasne, w IRA są subsydia także na energię nuklearną, ale trwa też wsparcie dla różnych typów przemysłu paliw kopalnych.

Administracja Bidena maksymalizuje produkcję ropy jak się tylko da, to tak naprawdę strategia obfitości energii. I w jej ramach udaje się wepchnąć także energię zieloną. I trochę o to chodzi – to nie jest klasyczna opowieść o transformacji energetycznej, w której penalizujesz paliwa kopalne po to, by wspierać energię odnawialną. Po prostu dołączasz OZE do reżimu subsydiów.

Czy to działa – po roku od wprowadzenia ustawy? Co już wiemy?

Na pewno mamy do czynienia ze wzrostem na rynku samochodów elektrycznych, znacznym zwiększeniem mocy zainstalowanych energii słonecznej oraz inwestycjami w fabryki baterii.

Z wiatrakami chyba jest gorzej.

Z wiatrakami na morzu Stany Zjednoczone są zupełnie w lesie. Część problemu wynika stąd, że na wodach przybrzeżnych USA nie mogą operować statki niezbudowane tutaj – można żeglować, ale już nie np. budować farmy wiatrowe, to regulacje jeszcze z czasów I wojny światowej. A własnych statków do stawiania platform na morzu, takich jakie widzimy na Bałtyku czy Morzu Północnym, po prostu nie mamy.

A jak to wygląda na lądzie?

Tu jest dużo lepiej, bo dużo farm wiatrowych i słonecznych mamy w Oklahomie, Iowa, Kansas czy Nevadzie, cały środek Ameryki od jakiegoś czasu instaluje odnawialne źródła energii, a Texas stał się jej największym krajowym producentem. To wiele mówi o tym, jak zmienia się układ sił.

To są wszystko „czerwone” stany, gdzie wygrywają Republikanie. Czy taka zmiana miksu energetycznego na rzecz czystej energii może wpłynąć na ich krajobraz polityczny?

Zbyt wcześnie, by cokolwiek powiedzieć, po prostu nie wiemy. Niemniej to, co widzimy w Teksasie, sugeruje, że Partia Republikańska została tak bardzo przechwycona przez lobby paliw kopalnych i jest tak silnie uwikłana ideologicznie, że będzie zdolna sabotować najtańsze dostępne źródła energii, które skądinąd utrzymały Teksas na powierzchni w trakcie bardzo gorącego lata. Bo u nich nie wprowadzono żadnych „stopni zasilania”, choć normalnie by były ze względu na obciążenie sieci klimatyzatorami – właśnie dlatego, że zainstalowali tak dużo fotowoltaiki. Po prostu, teraz jak słońce więcej świeci, to mają więcej prądu. Niewykluczone jednak, że GOP tak bardzo osiadła na pozycjach anty-OZE, że będzie zwalczać coś, co z punktu widzenia gospodarki Teksasu jest najlepszą rzeczą, jaka im się od dawna przytrafiła.

Wspominaliśmy, a propos’ powodów przegłosowania IRA, o czynniku chińskim. Czytałem, że przewodniczący Xi Jinping, gdy myśli o stymulowaniu wzrostu gospodarczego, niespecjalnie chciałby wspierać krajową konsumpcję, udzielać transferów ludności, itp. Niespecjalnie lubi też przemysł software’owy. Za to technologie produkcji czystej energii – o, to co innego.

A zatem Chiny znów zaleją swój przemysł falą taniego pieniądza, zbiją ceny technologii eksportowych i będą jeszcze bardziej konkurencyjni. Czy IRA będzie odpowiedzią na tę chińską politykę? Zrównoważy jej skutki?

Sądzę, że Ameryka tak chciałaby to widzieć, niestety skala nie pozwoli. Bo te wysiłki chińskie są nieproporcjonalnie większe niż cokolwiek, co się dzieje w USA – w przyszłym roku Chiny zainstalują więcej mocy w słońcu niż USA ma zainstalowane w ogóle! Chińska Republika Ludowa inwestuje więcej w odnawialne źródła energii niż USA i Unia Europejska razem wzięte, połowa fotowoltaiki światowej zostanie zainstalowana w tym jednym kraju.

A samochody elektryczne?

Dominują totalnie, ze względu na wielkość rynku. Bo taka Tesla jest ważnym graczem globalnym, ale przecież nie dzięki samochodom sprzedanym w Kalifornii, tylko sprzedanym w Chinach, to tam udało się im uzyskać efekt skali.

Chińczycy dominują też całkowicie w łańcuchach dostaw baterii, są również pionierami różnych nowych konstrukcji bateryjnych – bo przecież nie wiemy, jaka technologia wyłoni się jako ta najważniejsza. Trzymają łapę na wszystkim, ale Zachód prezentuje to często w bardzo defensywnych kategoriach.

Co to znaczy?

Tak jakby chińskie starania na rzecz zabezpieczenia globalnych dostaw miały przede wszystkich służyć zduszeniu naszego dostępu do nich. Tymczasem tak naprawdę chodzi o to, że nie kupujemy wystarczająco dużo samochodów elektrycznych, żeby to było istotne. A Chińczycy kupują, więc obecnie zabezpieczają dostęp do własnego rynku, nieporównanie większego niż wszystkie inne.

Rozumiem, ale to wciąż nie rozwiązuje kwestii chińskich czystych technologii i komponentów na rynku globalnym. Bo oni produkują na rynek krajowy, ale chcą też wyprzeć konkurentów z innych krajów…

Oczywiście, że tak. A w kwestii samochodów elektrycznych to, co mają do zaoferowania, jest dużo tańsze niż cokolwiek, co my jesteśmy w stanie wyprodukować. Wiem, że Komisja Europejska prowadzi postępowanie anty-dumpingowe przeciw Chinom i nietrudno zrozumieć, dlaczego. Choć już np. z perspektywy transformacji energetycznej, sprawa nie jest jednoznaczna.

A czy USA zdołają dzięki IRA ochronić przynajmniej swój własny rynek?

W znacznym stopniu tak, bo samochody faktycznie chińskie, np. marki BYD nie załapią się na subsydia, będą więc mniej konkurencyjnej. Z drugiej jednak strony taki np. Ford ma za partnera jednego z wielkich chińskich producentów baterii, więc na poziomie podzespołów jest oczywiste, że będzie do różnych takich romansów dochodziło. Po prostu dlatego, że USA nie mają, przynajmniej na krótką metę, ani zdolności produkcyjnych, ani kompetencji, żeby Chińczyków zastąpić.

Co do zasady więc IRA zadziała na rynku krajowym, ale nie pomoże amerykańskim firmom w globalnej ekspansji?

Na to drugie jest zbyt mała, a poza tym pozycja USA jest tu naprawdę słaba. My nie mamy tak naprawdę już żadnego globalnie konkurencyjnego producenta samochodów.

To w obszarze motoryzacji, a co z innymi technologiami?

Faktycznie, Amerykanie mają jednak trochę globalnych projektów na skalę globalną, ale one nie są bezpośrednio powiązane z IRA. Ewentualnie używamy IRA jako pałki, którą możemy wymusić współpracę na innych frontach – tak według mnie wygląda taktyka administracji Bidena wobec Europejczyków. Przykładowo: kooperujcie z nami w kwestii globalnego porozumienia o zakupach strategicznych minerałów, a wtedy coś wymyślimy w sprawie waszego udziału w IRA.

Jak się dogadamy, to USA dopuści do subsydiów europejskie komponenty?

Dokładnie. Albo nawet całe produkty, jak w przypadku elektrycznych samochodów w leasingu – europejscy producenci będą wyłączeni z subsydiów, ale tylko w przypadku zakupów indywidualnych.

A czemu Europejczyków IRA zaniepokoiła?

Bo branże waszego przemysłu jechały na gapę na amerykańskim popycie zagregowanym. Gdyby wasze rynki były większe i bardziej dynamiczne, problem byłby mniejszy. Bo teraz USA mówi wam po prostu, że wciąż możecie mieć do nas wstęp, ale tylko pod pewnymi warunkami.

Czyli co – niemiecki i francuski biznes, a za nimi rządy reagują nazbyt nerwowo?

Trochę inaczej. Europejczycy dyskutując i zajmując się IRA przerabiają własne pytania i problemy wewnętrzne: czy jesteśmy w stanie prowadzić politykę przemysłową? Czy mamy suwerenne państwo? Potrafimy działać szybko? Jakie jest nasze miejsce w globalnej gospodarce? Wszystkie te problemy i lęki są instrumentalnie lub nieświadomie odzwierciedlone w europejskich debatach o IRA.

To jakie byłyby dokładnie te problemy, których nie potrafimy rozwiązać, więc je w Europie zagadujemy?

Najciemniejsza chmura na horyzoncie to przyszłość europejskiego przemysłu samochodowego, który obecnie gwałtownie traci udziały np. na rynku chińskim.

Druga rzecz to historyczne doświadczenie pierwszej fali transformacji energetycznej, którego elementem było załamanie europejskiego przemysłu ogniw fotowoltaicznych w latach 2010-11. Odpowiedzialnością obarczano przede wszystkim Chiny, ale według mnie to miało więcej wspólnego z kryzysem strefy euro niż jesteście gotowi przyznać. Widać to dobrze po poziomie inwestycji w Hiszpanii i Włoszech, które w sektorze zielonej energii były w pierwszej dekadzie wieku ogromne – i szlag je trafił w momencie wprowadzenia cięć.

No i jeszcze trzecia rzecz, czyli wyparcie własnego nieczystego sumienia...

A to w jakiej niby sprawie?

Europejczycy lubią wiele mówić o sprawiedliwej transformacji, o zabraniu na pokład pracowników. I zgoda, bo przecież transformacja energetyczna przyniesie bardzo wiele miejsc pracy, także dla robotników wykwalifikowanych, którzy nie będą już mogli produkować skrzyń biegów czy całych silników spalinowych. Będą robili co innego. Tylko uderzające jest, że na tle polityki europejskiej nasza amerykańska IRA okazuje się wyrazem dużo bardziej holistycznego, syntetycznego myślenia o społeczeństwie, strukturze przemysłu i zatrudnienia.

„Kiedy słyszę «klimat», myślę o «miejscach pracy»”, to słowa Joe Bidena.

I mówi o miejscach pracy, ile to tylko możliwe, a jak najmniej właśnie o klimacie. Biden w kontekście IRA w ogóle nie mówi o klimacie. Oczywiście, w tej ustawie chodzi o zieloną transformację, jej kontekstem jest oczywiście klimat, ale w USA nie zdobędziesz głosów mówiąc o klimacie.

To w ogóle miał być program przebudowy i rozszerzenia amerykańskiego państwa opiekuńczego, z całym szeregiem ulg podatkowych dla rodzin, które trafiłyby z grubsza do klas niższych i średnich z dziećmi. Z tego nic nie zostało, ale i tak europejscy politycy przyznają z zaskoczeniem, że IRA jest dużo bardziej postępowa społecznie niż spodziewali się po amerykańskiej ustawie.

Czyli mamy niepewną przyszłość wielkiej branży przemysłu, mamy niedobrą pamięć zawinionych – na to wygląda – turbulencji w branży OZE i jeszcze kwestię społeczną...

A do tego macie Komisję Europejską z von der Leyen na czele, której trzeba oddać, że ma sukcesy – NextGeneration EU, Fit for 55, także krótkoterminową odpowiedź na kryzys pandemiczny – ale to jest tak naprawdę Wielka Koalicja z konserwatystami na czele, których intuicje niewiele wybiegają poza epokę Merkel.

Wróćmy jeszcze do Ameryki. Po wprowadzeniu IRA pojawiły się głosy, że oto rysuje się „nowy konsensus waszyngtoński”, z dużo bardziej aktywną rolą państwa i nowym podejściem do globalizacji. To PR-owa wydmuszka czy faktycznie Amerykanie odchodzą od ortodoksji w kwestii polityki przemysłowej, handlowej, gospodarczej...

Jake Sullivan faktycznie tak to nazwał, a wymyślił Todd Tucker z think-tanku Roosevelt Institute – oni poruszają się w tej samej bańce. A czy to jest na poważnie? Cóż, jak już mówiłem, ludzie z wnętrza administracji prezydenckiej rozpoczynali rok 2022 z przekonaniem, że będą zarządzać śmiercią tej prezydentury. Latem nie wierzyli, że zdołają przeforsować cokolwiek. A potem się jednak udało: przeszła IRA oraz ustawa o chipach i nagle cała opowieść się zmieniła. Powtórzmy: IRA to nie była „ich” ustawa, ale postanowili jakoś z niej skorzystać. A potem przychodzi rok 2023 i trzeba sklecić agendę na użytek przyszłej kampanii prezydenckiej – wtedy zaczynają sprzedawać „globalny efekt” IRA. To są też dumni, energiczni, błyskotliwi ludzie z think-tanków, ale przede wszystkim to elita Demokratów poraniona po klęsce w 2016 roku. Potrzebują opowieści o tym, dlaczego do niej doszło i jak zamierzają zapobiec powtórce.

I opowiadają, że też mają pomysł na „America great again”?

Podyskutowali w całym tym kręgu think-tanków finansowych przez Carnegie i wysmażyli plan polityki zagranicznej na użytek klasy średniej. Widać to dobrze w całym szeregu przemówień Sullivana, sekretarz ds. handlu Giny Rimondo czy sekretarz skarbu Janet Yellen, które przygotowali, wcześniej przegadali z wieloma ludźmi, ze mną też – ale to jest według mnie performance, teatr.

Bez żadnej substancji?

Nie, substancja jest. Zaniechali tak naprawdę poparcia dla WTO, cały program krajowych subsydiów nie jest trywialny. Wszystko to jest bardzo nacjonalistyczne. Ale trąbią o tym tak głośno, żeby sobie samym dodać od wagi, mierząc się z rzeczywistością, w której przepchnęli swoje pomysły jednym głosem w Senacie. W której ogromna większość pieniędzy idzie do „czerwonych” stanów.

Sondaże poparcia dla Bidena są straszne, zwłaszcza pod względem oceny radzenia sobie z gospodarką. Ogromna większość Amerykanów nie wie, co to w ogóle jest IRA, po prostu nie wiedzą. Ale nie można mówić o nowym konsensusie waszyngtońskim, bo nie ma żadnego konsensusu – jest minimalna większość, którą udało się sklecić na użytek konkretnych ustaw.

Oczywiście, jako dobrzy politycy ludzie Bidena prezentują się tak, jakby płynęli wraz z falą historii, oczywiście na jej czele. Do tego świetnie nadaje się historyczny, możliwie niejasny język – jak w 18. Brumaire’a Ludwika Bonaparte: ubierasz się w rzymską togę i liczysz, że historia się powtórzy.

Nie powtórzy się?

Ja powtórzę: dla mnie to wygląda jak samopocieszająca mantra. To cały czas jest elita z epoki Clintona, przerażona perspektywą nadchodzącego roku 2024, która wciąż nie dowierza, że Trump mógł wygrać i tym bardziej niechętna zmierzyć się z rzeczywistością, w której może wygrać znowu.

To już wiemy, skąd opowieść, a czy IRA może jakimś cudem przynieść faktyczną zmianę paradygmatu?

Na razie opowieści wystarczyło do przepchnięcia ustawy przez Kongres. Kiedy kolejne rozwiązania będą wdrażane, przesuwać się będą i powstawać nowe koalicje interesów tak, że przynajmniej nie da się tych rozwiązań cofnąć czy odwołać. Tego chyba Demokraci nauczyli się na Obamacare – administracja Trumpa i republikański Kongres próbowały anulować tę ustawę, ale ostatecznie musieli uciekać się do jakichś administracyjnych sztuczek, bo pójście na jawne zwarcie okazało się nie działać politycznie.

Czyli możemy jednak założyć, że skoro tak dużo pieniędzy z IRA pójdzie do republikańskich stanów...

Tak, to jest część tego całego teatralnego performance’u: wszystko obliczyliśmy, odrobiliśmy zadanie, przekażemy tyle a tyle pieniędzy do „czerwonych” stanów, to z kolei skłoni ich mieszkańców do przeniesienia swych głosów…

Cóż mam powiedzieć, to są bardzo błyskotliwi ludzie, pewnie gdybyśmy usiedli i zaczęli planować, wymyślilibyśmy coś podobnego. Może coś dobrego z tego wyjdzie, ale raczej na poziomie przetrwania.

Przetrwania w sensie, że Demokraci nie przegrają wyborów?

Przetrwania w sensie uniknięcia katastrofalnego zwrotu w prawo. Być może wygrania Białego Domu i kontynuowania zapasów w Kongresie przy względnej równowadze.

Dopytam jeszcze o wpływ IRA na Europę – skoro twierdzi pan, że rządy europejskie reagują nadmiarowo, bo wypierają własne, wewnętrzne, problemy, to może przy okazji tej nadmiarowej reakcji zaczniemy je wreszcie rozwiązywać?

Na pewno zmieniło się tyle, że jeszcze w 2019 roku Komisja Europejska postawiła weto dla fuzji Siemensa i Alstomu w sektorze szybkich kolei, a dziś coś takiego byłoby nie do pomyślenia – i IRA z pewnością się do tego przyczyniła.

Z drugiej strony Unia Europejska wciąż upiera się przy zgodności układu o stali i aluminium ze standardami WTO. Co gorsza, wygląda na to, że zamierza dalej ciągnąć sprawę przeciwko Indonezji w sprawie zakazu eksportu rudy niklu z tego kraju, który chciałby ją przerabiać wyłącznie u siebie i czerpać z tego korzyści. W takiej sytuacji naprawdę nietrudno sympatyzować z ekipą Bidena, która popatrzy na tych Indonezyjczyków i powie: ok, co do zasady trzeba część z tych rzeczy, np. rafinację rud robić u siebie w kraju, możemy się pospierać ile konkretnie – ale z zasadami WTO nie ma to już specjalnego związku.

Tylko z czym?

Z tym, jaką koalicję da się na rzecz takiej polityki sklecić u siebie w kraju. Żeby było jasne, to nie tak, że ja zawsze stanę po stronie krytyków globalizacji. Bo widzę, jak łatwo w Ameryce rezygnuje się z jej reguł, kiedy stwarza to szansę rozdania gigantycznych pieniędzy krajowemu biznesowi. To taka wypaczona ekonomia polityczna USA – kraju, który równocześnie nie potrafi zapewnić swym mieszkańcom nawet minimalnego poziomu opieki nad dziećmi.

W Europie z tym jest akurat trochę lepiej. Ale wracając do IRA – czy pod jej wpływem my tutaj, w Unii Europejskiej możemy zrobić coś więcej?

Były wielkie zapowiedzi w pierwszej połowie roku, np. rozporządzenie Net-Zero Industry Act zaproponowane przez Komisję Europejską, które miałoby umożliwić produkcję w UE 40 proc. technologii niezbędnych do uzyskania neutralności klimatycznej już w 2030 roku, ale nic z tego jak dotąd nie wynikło. Ciągle trwa przerzucanie się odpowiedzialnością za politykę przemysłową między poziomem krajowym i europejskim. I na nieszczęście, bardzo wiele wskaźników dotyczących polityki przemysłowej jest zwodniczych, bo co do zasady wrzuca się do jednego worka chipy i zielone technologie.

A dlaczego to taki problem?

Bo chociaż zielone technologie są kapitałochłonne, to chipy grają w zupełnie innej lidze. Jeśli wrzucisz do jednego worka fabrykę baterii i fabrykę chipów, to radykalnie przeszacujesz skalę inwestycji na rzecz odnawialnych źródeł energii. Pojedyncza fabryka chipów może pochłonąć, standardowo, 25 mld dolarów, fabryka baterii kosztuje jedną dziesiątą tej kwoty. Inaczej mówiąc, największa skala interwencji w politykę przemysłową Europy dotyczyła raczej chipów niż baterii.

Zmierzam do tego, że Europa ze względu na kłopoty z przywództwem, że każdy – także w kontekście wojny w Ukrainie – zastanawia się głównie nad tym, jak sprawić, żeby wszystko się nie posypało. Stąd też nie mamy w tej sprawie żadnego wielkiego porozumienia europejskiego, choćby w rodzaju NextGeneration EU, które w 2020 udało się wynegocjować w reakcji na kryzys pandemiczny. I stąd trudno się dziwić, że mimo wielkich opowieści o zagrożeniu ze strony IRA i o wielkiej polityce przemysłowej UE, gdy przychodzi do negocjowania szczegółów finansowania – to mamy wiele gadania i niewiele realnych działań.

A wojna w Ukrainie? Zmieniła coś w tym obszarze?

Na pewno więcej niż IRA. Przede wszystkim dodała argumentów na rzecz odnawialnych źródeł energii, trudnych do zanegowania. Zmieniał, także w Polsce, rachunek kosztów zmiany i nadziei związanych z dywersyfikacją źródeł. Bo też trzeba to podkreślić, że tu nie chodzi tylko o proste zastąpienie jednych przez drugie, tylko o dywersyfikację właśnie i zwiększenie złożoności.

Dodajemy do miksu wiatr na morzu i na lądzie, ogniwa fotowoltaiczne, elektrownie szczytowo-pompowe, wodór, przejściowo też gaz. I to wszystko trzeba będzie sprząc z systemem magazynowania, jakiego nigdy jeszcze nie było. Będzie też więcej interkonektorów. Bo koniec końców chodzi przecież o odporność systemu – ten nowy będzie podlegał zupełnie nowego typu wstrząsom niż dotychczasowy. To wszystko znaczy, że stare dylematy – obrońcy węgla kontra podli zieloni są już nieistotne. Spór o koszty, tempo i funkcjonalność nowego systemu – to jest istotne.

**

Adam Tooze

Adam Tooze – profesor historii na Uniwersytecie Columbia, dr nauk ekonomicznych, autor książek historycznych: Cena zniszczenia. Wzrost i załamanie nazistowskiej gospodarki (2006, wyd. polskie 2019), U progu Wielkiego Kryzysu (2014, wyd. polskie 2019), monumentalnej Crashed: How a Decade of Financial Crises Changed the World (2018), a ostatnio Shutdown. How COVID Crushed the World Economy (2021).

 

 

 

 

 

Pierwotnie tekst ukazał się na stronie Krytyka Polityczna.

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie rozmówców i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.