Po obejrzeniu wystawy „Design and Disability” w Victoria & Albert Museum utwierdziłam się w przekonaniu, że w Polsce znajdujemy się w jednym z najciekawszych momentów rozwoju refleksji o niepełnosprawności – zarówno w wymiarze naukowym, jak i artystycznym oraz społecznym.
  Tekst jest częścią cyklu "Kultura dostępna" w ramach naszej współpracy z Dwutygodnikiem. Pierwotnie ukazał się na stronie Dwutygodnika.
Wchodzę do londyńskiego Victoria & Albert South Kensington Museum i szukam wystawy czasowej „Design and Disability” (07.06.2025–15.02.2026), szeroko komentowanej w brytyjskim ruchu osób z niepełnosprawnościami oraz w opiniotwórczych mediach, takich jak „The Guardian” czy „The New York Times”. Wystawy nie sposób przeoczyć, znajduje się tuż po lewej stronie od wejścia głównego. Pierwszy obiekt to ławka z napisem: „Potrzebuję więcej czasu. Odpocznij tutaj, jeśli się z tym zgadzasz”.
Siadam. Biorę oddech
Chcę i nie chcę tej wystawy zobaczyć. Stawką jest to, jak w jednym z najważniejszych muzeów świata – odwiedzanym co roku przez miliony ludzi – opowiada się o nas, osobach z niepełnosprawnościami. A nawet szerzej: jak mówi się o niepełnosprawności w kulturze i sztuce. To wielka szansa, ale też spore ryzyko.
Wystawa obejmuje 170 obiektów stworzonych przez osoby z niepełnosprawnościami, reprezentujących różne dziedziny: od sztuki, przez design, po oddolny aktywizm polityczny. Wystawiane prace podzielono na trzy części: „Widoczność”, „Narzędzia” i „Życie/Codzienność”. To zarówno przedmioty i rozwiązania ułatwiające codzienne funkcjonowanie, jak i prace artystyczne czy artefakty powstałe w duchu „zrób to sam_a”.
Chcę i nie chcę tej wystawy zobaczyć. Stawką jest to, jak w jednym z najważniejszych muzeów świata opowiada się o nas, osobach z niepełnosprawnościami
Zespół kuratorski podkreśla, że „Design and Disability” ukazuje rewolucyjny wpływ osób z niepełnosprawnościami, osób Głuchych i neuroróżnorodnych oraz ich społeczności na historię designu i współczesną kulturę – od lat 40. XX wieku po dziś dzień. Wystawa, jak zaznaczają kuratorzy i kuratorki, ma być zarówno celebracją tego wpływu, jak i wezwaniem do działania, tak zwanym call to action. Choć nie komunikują tego wprost w materiałach, można przypuszczać, że chodzi o działania na rzecz osób z niepełnosprawnościami i z ich udziałem.
Sformułowanie o „rewolucyjnym wpływie” przykuwa moją uwagę. Dla mnie, badaczki z niepełnosprawnością, od lat związanej z międzynarodowymi ruchami osób z niepełnosprawnościami, brzmi ono raczej jak oczywistość niż jak odkrycie. Wiem jednak, że to, co w naszym środowisku uchodzi za fakt, w tak zwanym mainstreamie wciąż bywa traktowane jako coś nowego i zaskakującego. Dlatego niestety nie dziwi mnie, że wpływowe instytucje kultury dopiero od niedawna „odkrywają” dorobek ruchu osób z niepełnosprawnościami, albo dopiero teraz mają możliwość prezentowania go szerokiej publiczności.
W naszym środowisku często towarzyszy temu ambiwalencja i niepokój: czy ekspozycje takie jak ta w Victoria & Albert Museum, przyniosą więcej pożytku – czy przeciwnie? Komu właściwie mają służyć? Czy to realne, czy tylko pozorne działanie na rzecz osób z niepełnosprawnościami?
Czasem obawy okazują się uzasadnione. Niejedna wystawa, choć zrodzona z dobrych intencji, okazywała się pomyłką. Nieumiejętne eksponowanie tego, co przez lata było pomijane, potrafi – zamiast otwierać – zamykać. Zamiast przesuwać granice i redefiniować sensy, umacnia istniejące hierarchie widzialności i sprawczości. Towarzyszy temu często brak prawdziwego sojusznictwa: gdy instytucje i media mówią o nas, a nie z nami; gdy brakuje dostępności; gdy kuratorski wybór perspektyw zawęża różnorodność doświadczeń do kilku wygodnych narracji.
W tym miejscu warto przytoczyć obserwację polsko-brytyjskiej kuratorki i artystki Mili Januszovej, osoby neuroróżnorodnej i z niepełnosprawnościami. Januszova, dzieląc się ze mną doświadczeniami z ostatniego Biennale w Wenecji – wydarzenia powszechnie uznawanego za forpocztę zmian – zauważyła: „Biennale pokazało, jak głęboko niedostępność jest wpisana w struktury świata sztuki, nawet w jego najbardziej celebrowane wydarzenia. Kuratorowanie musi być relacyjne, wielozmysłowe i oparte na trosce, rozmontowując model uniwersalnego białego sześcianu i traktując dostępność jako fundament, a nie dodatek. Musimy testować, jak tworzyć przestrzenie sztuki, które obejmują wszystkie głosy, a nie tylko te najgłośniejsze albo te, które mieszczą się w narzuconej formie”.
Diagnoza Mili Januszovej trafnie ujmuje szerszy problem: instytucje sztuki wciąż traktują dostępność jako dodatek, a nie fundament swoich działań. Taka logika sprawia, że osoby z niepełnosprawnościami pozostają na marginesach, tak w kulturze, jak i w społeczeństwie.
Nieumiejętne eksponowanie tego, co przez lata było pomijane, potrafi – zamiast otwierać – zamykać. Zamiast przesuwać granice i redefiniować sensy, umacnia istniejące hierarchie widzialności i sprawczości
A przecież mówimy o ogromnej części populacji, około 16% światowego społeczeństwa. To jedna z najbardziej zróżnicowanych grup mniejszościowych. Mimo to osoby z niepełnosprawnościami wciąż są systematycznie wymazywane z życia publicznego, spychane poza kategorię pełnoprawnych obywatelek i obywateli, pozbawiane podmiotowości.
W ostatnich latach, wraz z nasilającym się turbokapitalizmem i populizmem opartym na podziałach i nieufności wobec różnorodności, obserwujemy regres. Skutki wykluczenia stają się coraz bardziej dotkliwe. Przejawia się to zarówno w zaostrzaniu kryteriów przyznawania świadczeń i braku dostępu do regularnej asystencji, jak i w narracjach, które dehumanizują osoby wykluczane, normalizując przemoc symboliczną, a niekiedy także fizyczną. W efekcie pogarsza się jakość życia wielu ludzi, a czasem to życie dosłownie zostaje im odebrane.
Z tego długotrwałego systemowego wymazywania wyrasta współczesna „niewidzialność” osób z niepełnosprawnościami w kulturze. To właśnie z niej bierze się nasz niepokój, który towarzyszy próbom „pokazania nas światu”. Jednocześnie to doświadczenie uświadamia, jak bardzo potrzebne są działania, które pozwolą, by wiedza, doświadczenia i historie osób z niepełnosprawnościami oraz ich wpływ na wspólne dobro stały się integralną częścią publicznego dyskursu.
Siadam ponownie. Znów biorę oddech
Ostatecznie zobaczyłam wystawę, a potem wróciłam do pierwszego artefaktu – ławki – by zastanowić się, skąd bierze się mój problem z tą ekspozycją. Przecież zobaczyłam wspaniałe, a przy tym także dla mnie nowe artefakty, dowiedziałam się o wielu ważnych wydarzeniach, pozapisywałam nazwiska nieznanych mi artystów i artystek, aktywistów i aktywistek.
Z ciekawością obserwowałam zwiedzających, którzy trafili na wystawę przypadkiem, przy okazji wizyty w Victoria & Albert Museum. Coś zatrzymywało ich przy obiektach dotyczących niepełnosprawności. Jest więc wiele powodów, by cieszyć się, że ta wystawa powstała. A jednak nie opuszcza mnie poczucie ambiwalencji i pewnego rodzaju zawodu, gdy myślę o niej lub gdy ktoś pyta, czy ją polecam.
Nie tylko ja mam mieszane uczucia. Na miejscu spotkałam kilkoro znajomych aktywistów i aktywistek z niepełnosprawnościami, którzy przyszli po raz drugi – jak mówili – by „poszukać więcej plusów”. A to dlatego, że po pierwszej wizycie czuli się zdezorientowani. Ich reakcje nie były odosobnione. Choć w środowisku aktywistycznym osób z niepełnosprawnościami opinie nie są jednolite, przeważają te ostrożno-krytyczne. Odwrotnie jest w mediach głównego nurtu, gdzie – mimo że nie wyłącznie – najczęściej pojawiają się pochwały i zachwyty nad przełomowością wystawy.
To dobrze, że nie ma tu prostego podziału, choć widać, że osoby z doświadczeniem niepełnosprawności podchodzą do ekspozycji z większym dystansem. Głosy krytyczne można by streścić stwierdzeniem, że problemem nie jest to, co zostało pokazane, lecz w jaki sposób: jaka narracja została wybrana i jak poprzez nią opowiedziano o wspaniałym, różnorodnym i często rewolucyjnym kulturowym dorobku osób z niepełnosprawnościami.
Wystawa ma swoje mocne strony. Na uwagę zasługuje przede wszystkim dobrze przemyślana dostępność, zarówno architektoniczna i informacyjna, jak i dostosowanie do różnych potrzeb odbiorców. Ważnym gestem jest też bezpłatny wstęp. Być może właśnie dlatego ekspozycję umieszczono w przestrzeni wystaw czasowych, które zazwyczaj są darmowe, w przeciwieństwie do głównych sal muzeum.
Głosy krytyczne można by streścić stwierdzeniem, że problemem nie jest to, co zostało pokazane, lecz w jaki sposób
Taki wybór ma jednak swoją cenę: ograniczona powierzchnia utrudnia stworzenie bardziej rozbudowanej, interaktywnej prezentacji, która miałaby element prawdziwej celebracji, jakiś pazur i odrobinę glamouru. Na pochwałę zasługują za to pełen energii, której wystawie zabrakło, świetnie zaprojektowany plakat wystawy, komunikacja w mediach społecznościowych oraz starannie wydana publikacja towarzysząca ekspozycji.
Otwarcie wystawy dla szerokiej publiczności, w tym osób, które na co dzień nie interesują się tematyką niepełnosprawności, to niewątpliwy atut przedsięwzięcia. Z drugiej jednak strony duże nagromadzenie obiektów chwilami przywodzi na myśl magazyn pamiątek, które dopiero czekają na właściwą oprawę i narrację.
Ta wystawa mogła być okazją do postawienia ważnych pytań o współczesne społeczeństwo, obowiązujące ideologie i formy ableizmu, a także o to, jak rozumiemy różnorodność, włączanie i sprawczość osób z niepełnosprawnościami. Mogła też inspirować do refleksji nad tym, czym jest prawdziwe sojusznictwo i jak można je budować w praktyce. Niestety, te wątki nie wybrzmiały wyraźnie, a narracja kuratorska sprawia wrażenie zachowawczej.
W tym sensie zgadzam się z recenzją artysty Richarda Butchinsa, opublikowaną w „Disability Arts Online”, wiodącym portalu o sztuce prowadzonym przez osoby z niepełnosprawnościami. Butchins docenia dobrze zaplanowaną dostępność oraz interesujące artefakty i tropy tematyczne. Jednocześnie całość wydaje mu się nieco archaiczna i schematycznie wyselekcjonowana. Wystawa miała na celu celebrację i wezwanie do działania, ale – pyta Butchins – co właściwie jest tu świętowane i do czego to działanie ma prowadzić, poza symbolicznym potwierdzeniem instytucjonalnej poprawności, że wreszcie podjęto temat niepełnosprawności? Jego diagnoza jest celna, choć gorzka: wystawa jest dostępna w formie, ale nie w duchu („not in spirit”).
Jego diagnoza jest celna, choć gorzka: wystawa jest dostępna w formie, ale nie w duchu
Brytyjski dyskurs o niepełnosprawności…
Przy okazji rozmowy z polskimi badaczkami zajmującymi się studiami o niepełnosprawności zdałam sobie sprawę, że istnieje jeszcze jeden aspekt tej wystawy, który budzi moją ambiwalencję. W założeniu ekspozycja stara się ukazywać dorobek nie tylko brytyjskiego ruchu osób z niepełnosprawnościami, lecz także przykłady zarówno z Globalnego Południa, jak i Globalnej Północy. A jednak problematyczne wydaje się to, że może ona sprawiać wrażenie zawłaszczenia bogatego dorobku z różnych części świata przez brytyjski dyskurs dotyczący niepełnosprawności, w szczególności poprzez brytyjski model społeczny niepełnosprawności. Dyskurs ten, mimo swojej ogromnej wartości, jest silnie zakorzeniony w kontekście brytyjskim, wyrasta z tamtejszego ruchu emancypacyjnego osób z niepełnosprawnościami oraz z powiązanego z nim nurtu akademickiego, znanego jako disability studies.
Społeczny model niepełnosprawności w największym skrócie zakłada, że źródłem wykluczenia nie jest sama niesprawność ciała, lecz sposób, w jaki społeczeństwo organizuje przestrzeń, instytucje i relacje społeczne. To nie ograniczenia fizyczne czy sensoryczne czynią człowieka „niepełnosprawnym”, lecz bariery architektoniczne, ekonomiczne i kulturowe, które uniemożliwiają mu pełne uczestnictwo w życiu społecznym. W tym ujęciu niepełnosprawność nie jest rozumiana jako stan biologiczny lub fizyczny, jest natomiast efektem działania struktur społecznych, które nie uwzględniają różnorodności ludzkich ciał i doświadczeń. Model ten odwraca więc perspektywę: przenosi odpowiedzialność za marginalizację z jednostek na społeczeństwo i instytucje, które tworzą bariery. Niepełnosprawność zaczyna być postrzegana nie jako problem medyczny, lecz społeczny i polityczny, jako forma opresji porównywalna z rasizmem czy seksizmem.
…a sprawa polska
Nie dostrzegłam na wystawie żadnego artefaktu ani przykładu artywizmu pochodzącego z Polski (jeśli ktoś zauważy, proszę o sygnał). To szkoda, jeśli wziąć pod uwagę, jak różnorodny, wielonurtowy i dynamiczny był – i wciąż jest – ruch osób z niepełnosprawnościami w Polsce, szczególnie po 1989 roku. Zespół kuratorski z Victoria & Albert Museum miałby naprawdę szeroki wybór, gdyby sięgnął po przykłady z Polski. Gdyby jednak taki artefakt się pojawił, jego umieszczenie wyłącznie w kontekście dominującego na wystawie brytyjskiego modelu społecznego byłoby błędem poznawczym. Prowadziłoby to do pewnego spłaszczenia i uproszczenia złożonych procesów, które kształtowały ruch osób z niepełnosprawnościami w Polsce i w Europie Środkowo-Wschodniej.
Nie dostrzegłam jednak na wystawie żadnego artefaktu ani przykładu artywizmu pochodzącego z Polski
Paradoksalnie, właśnie po obejrzeniu wystawy w Victoria & Albert Museum utwierdziłam się w przekonaniu, że w Polsce znajdujemy się w jednym z najciekawszych momentów rozwoju refleksji o niepełnosprawności – zarówno w wymiarze naukowym, jak i artystycznym oraz społecznym. Coraz silniej splatają się tu trzy sfery – sztuka, aktywizm i akademia – tworząc nowy, polityczny język opisu rzeczywistości. Współczesny artywizm, czyli sztuka zorientowana na zmianę społeczną, jest nie tylko formą ekspresji, lecz także narzędziem poznawczym i wspólnotowym.
W Polsce działania artystyczne osób z niepełnosprawnościami nie stanowią jedynie uzupełnienia refleksji teoretycznej – często ją poprzedzają. To właśnie w praktykach performatywnych, wizualnych i społecznych pojawiają się tematy i perspektywy, które dopiero później znajdują swoje miejsce w analizach badawczych lub wciąż na nie czekają. Sztuka w tym kontekście staje się formą poznawania świata, łączącą ekspresję z refleksją nad rzeczywistością społeczną.
W Polsce działania artystyczne osób z niepełnosprawnościami nie stanowią jedynie uzupełnienia refleksji teoretycznej – często ją poprzedzają
Współpraca osób zajmujących się teorią, praktyką artystyczną i działalnością społeczną prowadzi do powstawania nowych form wiedzy, które przekraczają tradycyjne granice między nauką a sztuką. Emilia Rudzka – badaczka, samorzeczniczka, tłumaczka polskiego języka migowego oraz koordynatorka dostępności w warszawskiej Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki – precyzyjnie definiuje w tym kontekście dostępność sztuki, wskazując kierunek, w którym powinien dalej rozwijać się polski artywizm na rzecz osób z niepełnosprawnościami.
„Jeśli sztuka ma być naprawdę wspólna, dostępność nie może być jedynie «ułatwieniem» – powinna stać się strategią twórczą, która podważa hierarchie, język i formy obecne w mainstreamie – tłumaczy Rudzka. – Zamiast tworzyć «dla» kogoś, warto tworzyć «z» kimś – uznając różne sposoby percepcji, komunikacji i ekspresji za równoprawne narzędzia artystyczne. Dobrą praktyką do upowszechnienia jest praca w trybie współzależności, w której osoby kuratorskie, artystyczne i odbiorcze pozostają w relacji opartej na słuchaniu, negocjacji i elastyczności. Wtedy dostępność staje się nie celem, lecz metodą – formą empatycznego, krytycznego myślenia o tym, czym jest sztuka, czy może być wspólna, a jeśli tak – to komu właściwie przynależy i kogo wciąż w niej brakuje”.
Choć środowiska zaangażowane w te procesy są wciąż rozproszone, wyróżnia je otwartość i interdyscyplinarność. Działania podejmowane są zarówno w instytucjach akademickich, jak i poza nimi – w przestrzeni kultury, sztuki i życia publicznego. Lista osób, organizacji i instytucji, które inicjują i wzmacniają te procesy, jest długa: Centrum Sztuki Włączającej/Teatr 21, Fundacja Kultury Bez Barier, Fundacja Migawka, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Zachęta, seminarium Disability Studies in Eastern Europe – Reconfigurations na Uniwersytecie Jagiellońskim… i na szczęście można by wymieniać dalej. A temat dostępności – jak mówi wiele osób w środowisku – dostał nowe życie między innymi dzięki Ustawie o dostępności z 2019 roku.
Owszem, nadal brakuje środków, skoordynowanych sieci i przepływu informacji. Mimo to właśnie teraz, gdy dyskusja o dostępności nabiera nowego znaczenia, warto celebrować osiągnięcia oraz poszerzać przestrzeń wspólnego działania. Dostępność powinna być traktowana nie tylko jako obowiązek instytucjonalny, lecz także jako budulec artystyczny – źródło nowych estetyk, relacji i języków twórczych. To moment, by jeszcze odważniej łączyć siły – artystyczne, akademickie i społeczne – i wspólnie (współ)tworzyć kulturę, która nie tylko nikogo nie wyklucza, ale też czerpie swoją siłę z różnorodności doświadczeń.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.