Lewica od nowa

Z perspektywy lewicy najważniejsza jest najbardziej oczywista konsekwencja wyborów – żadnej lewicowej partii nie będzie w parlamencie. Najbliższe cztery lata upłyną jej więc na walce o dostanie się do sejmu kolejnej kadencji. By oceniać wyniki ostatnich wyborów, szacować aktywa i możliwe strategie lewicowych ugrupowań, trzeba mieć na uwadze ten właśnie cel.

Zmiany, zmiany, zmiany
Klimat ostatniej kampanii kształtowało poszukiwanie możliwości zmiany. Rządząca od 8 lat Platforma Obywatelska postrzegana była jako partia stagnacji i braku wizji rozwoju. Koncentracja jej liderów na ukazywaniu osiągnięć ostatnich lat rządów potęgowała tylko ten efekt. Propozycje zmian, jakie formułowała PO zdecydowanie nie były w stanie przebić wrażenia, że od tej partii nie można oczekiwać niczego więcej ponadto, co już wykonała. Nie pomagało też przywództwo Ewy Kopacz, namaszczonej na liderkę przez odchodzącego Donalda Tuska. Przypisana rola zdecydowanie ją przerastała. Premier nie była w stanie wyprowadzić partii z kryzysu, w jakim znalazła się po przegranych wyborach prezydenckich. Słaby wynik odniosło też współrządzące PSL, które z trudem dostało się do parlamentu, a Janusz Piechociński – wicepremier i przewodniczący partii – musiał pożegnać się z fotelem posła.

Sukces natomiast odniosły ugrupowania, które przekonały Polaków, że niosą społeczną zmianę. Prawo i Sprawiedliwość, kontynuując strategię z wyborów prezydenckich na liderkę, wytypowało wcześniej pozostającą w drugim szeregu Beatę Szydło, która reprezentowała zmianę w samej partii i obiecywała „dobrą zmianę” dla całego kraju. Niezłe wyniki zdobyły dwie partie, które po raz pierwszy znalazły się w parlamencie, głosząc, że wchodzą do polityki, żeby dokonywać realnych zmian. Ryszard Petru odwoływał się do zawiedzionych nadziei osób, głosujących wcześniej na PO. Paweł Kukiz domagający się końca partiokracji i zmian o charakterze ustrojowym, przypominał nieco radykalizm żądań PiS-u sprzed 10 lat.

Zjednoczona Lewica i Razem również wpisywały się w dominujący w kampanii klimat. ZL wystawiła jako liderkę koalicji Barbarę Nowacką, która nie była nigdy posłanką i której nie kojarzono z partyjnymi establishmentami. Razem to z kolei ugrupowanie powstałe niedawno, prezentujące się jako partia zwykłych ludzi i debiutantów w polityce. Wyniki obu ugrupowań trudno oderwać od panujących w kampanii oczekiwań. Zjednoczona Lewica, mimo starań, nie zdołała przekonać wyborców, że stanowi prawdziwie nową ofertę. Powracające uwagi, że za Nowacką kryją się starzy liderzy – Leszek Miller i Janusz Palikot – pojawiały się nie tylko w debatach polityków i politycznych komentatorów, ale także w ulicznych rozmowach. Z kolei 3,5% dla Razem, okrzyknięte sukcesem partii, może świadczyć o „popycie” na nowe ugrupowania i nowe twarze.

Rezultaty obu ugrupowań można jednak także interpretować wskazując na ich ograniczoną zdolność do formułowania wyraźnego przekazu odbiegającego od głównego nurtu kampanii. Z jednej strony było to oczywiście bardzo trudne zadanie, a wyniki wyborów można uznać za efekt zdominowania dyskusji przez duopol PO-PiS, gdzie wynik Petru byłby tylko echem pierwszego, a wynik Kukiza echem drugiego z ugrupowań. Z drugiej jednak strony ostatnia kampania to także wyraz zdecydowanego wyjaławiania się narracji, do których niegdyś odwoływały się Platforma i PiS – co znalazło wyraz w tzw. zwrocie materialistycznym, czyli skłonności dużych partii do walki za pomocą konkretnych obietnic dotyczących transferów socjalnych, obniżania obciążeń podatkowych i skracania czasu pracy niezbędnego do uzyskania emerytury. Zjednoczona Lewica i Razem prezentowały lewicowy światopogląd i formułowały lewicowe propozycje, ale nie zdołały stworzyć wyrazistego przekazu, który mógłby wyłamać się z głównego nurtu kampanii.

Sukces czy porażka?
Dominują opinie, że wynik Zjednoczonej Lewicy był porażką, a wynik Razem sukcesem. Ta pierwsza postrzegana jest jako formacja schodząca, a Razem okazuje się partią przyszłości, która była w stanie przyciągnąć nowych wyborców. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana.

Po pierwsze wynik ZL trzeba interpretować nie w porównaniu z wyborami parlamentarnymi z 2011 roku, gdy dwie główne partie koalicji zgromadziły w sumie 18% poparcia, ale z niedawnym wyścigiem do prezydentury. Kandydatka SLD i kandydat Twojego Ruchu wspólnie zdobyli wiosną zaledwie 3,7% głosów. W tym kontekście 7,5% wynik ZL należy uznać za odwrócenie tendencji spadkowej. Choć Barbarze Nowackiej zabrakło 0,5% głosów, żeby pokonać próg wyborczy, to z pewnością udało jej się pokonać próg bezsilności obserwowany w poprzednich próbach skonsolidowania rozpraszających się z wyborów na wybory elektoratów SLD i TR. Paradoksalnie sukces Nowackiej polegający na wlaniu witalności we wspólny projekt starych partii, mógł przełożyć się na nieco mniejszy wynik, bo część lewicowych wyborców przekonanych, że ZL i tak wejdzie do parlamentu zdecydowało się poprzeć Razem.

Wynik na poziomie 3,5% zdobyty przez Razem – ugrupowanie założone zaledwie kilka miesięcy temu – jest swego rodzaju sukcesem. Partia zdołała uruchomić społeczną energię i przyciągnąć do uprawiania polityki ludzi, którzy wcześniej trzymali się od niej na dystans. Było to możliwe przede wszystkim dzięki krytyce polityki partyjnej ograniczonej do rywalizacji w mediach i budowaniu ugrupowania demokratycznego, opartego na etosie bezpośredniego zaangażowania. Jednocześnie sukces Razem, zapowiadany przez sondaże tuż przed końcem kampanii, w znacznej mierze związany był z wyjątkowo udanym występem telewizyjnym jej lidera Adriana Zanberga w głównej debacie poprzedzającej wybory. Dobry wynik jest więc po części efektem dopasowania się do dominującego modelu funkcjonowania partii politycznej, który członkowie Razem dość pryncypialnie odrzucali.
Pomimo tego, że obydwu lewicowym ugrupowaniom udało się pozyskać świeży elektorat to nie były one w stanie uniknąć porażki. Przegrały nie tylko z dwoma największymi ugrupowaniami, ale także z dwiema formacjami głoszącymi poglądy wolnorynkowe – .Nowoczesną i Kukizem‘15. Razem osiągnęła wynik niższy, także od skrajnie prawicowej partii KORWiN. Chociaż głos lewicowy był zdecydowanie słyszalny, nie zdołała ona przejść progu wyborczego.

Znalezienie się poza sejmem jest bardzo złym prognostykiem zarówno dla ZL, jak i dla Razem. Historia rodzimej sceny politycznej pokazuje bowiem, że partie, którym nie udało się wejść do parlamentu nie dostają się do niego także w przyszłości. Dotyczyło to zarówno partii schodzących (KLD, PC, UP, Samoobrona), jak i wschodzących (SDPL, Demokraci.pl, PJN). Można oczywiście powiedzieć, że zarówno ZL, jak i Razem to zupełnie odmienne przypadki, ale problem pozostaje realny i kolejne cztery lata będą dla nich prawdziwą walką.

Razem czy osobno?
Jednym z podstawowych pytań, jakie stawia się dziś w odniesieniu do strategii lewicy na przyszłość jest kwestia współpracy między jej poszczególnymi ugrupowaniami. Często pojawiają się głosy, że poza parlamentem lewica znalazła się na własne życzenie, dzieląc swój elektorat, a podstawowym zadaniem na dziś jest połączenie sił w walce z dominującą prawicą.

Nie wydaje mi się żeby współpraca dawała gwarancję sukcesu w przyszłych wyborach. Po pierwsze nawet, jeśli oba ugrupowania walczyły częściowo o ten sam elektorat to przyciągały także zupełnie różnych wyborców, którzy niekoniecznie chętnie głosowaliby na szeroką lewicową koalicję. Po drugie, obie formacje dzieli dziś wyraźnie wizja uprawiania polityki – ZL opowiada się za bardziej tradycyjną polityką reprezentacji, podczas gdy Razem sięga do inspiracji horyzontalnymi ruchami społecznymi. Po trzecie podczas kampanii dość wyraźnie zaznaczyły się różnice, jeśli chodzi o podejście do kwestii światopoglądowych. Podczas gdy Zjednoczona Lewica mocno podkreślała potrzebę rozdziału Kościoła od państwa, Razem tylko przyznawała, że należy to zrobić podkreślając, że unikać należy „wojen religijnych”.

Zacieranie tych różnic może oznaczać dla istniejących formacji pozbawienie się kapitału, który zgromadziły już podczas kampanii, a przez potencjalnych wyborców odbierane może być jako koniunkturalizm. Dążenie do zjednoczenia sprzyjałoby też formatowaniu działań politycznych w odniesieniu do już istniejącego elektoratu i rezygnacji z walki o resztę wyborców. To równałoby się definiowaniu celu politycznego w kategoriach minimum, to znaczy redukowania go do pułapu progu wyborczego. Mało ambitnie wyznaczone cele to marny start dla każdej nowej partii.

Na koniec należy dodać, że ostatnie wybory obaliły dwa mity. Pierwszy, o żelaznym elektoracie SLD, który zawsze jest w stanie uratować lewicę przed parlamentarnym niebytem. Drugi, że słabość lewicy wiąże się z nieobecnością lewicowych treści w debacie publicznej. Ani żelazny elektorat, ani wypowiadanie lewicowych haseł nie gwarantują społecznego poparcia. W tym sensie lewicowa polityka musi zdefiniować się na nowo. To, że istnieją dziś przynajmniej dwa lewicowe ośrodki politycznego działania może być tutaj źródłem optymizmu.

 

Tekst powstał we współpracy Res Publica Nowa z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.

 

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.