John Holdren, były doradca naukowy Baracka Obamy, o polityce klimatycznej obecnego prezydenta USA, energii wiatrowej w Teksasie i łowieniu szczupaków na mazurskiej Krutyni.
Tekst powstał w ramach programu Transatlantic Media Fellowship, w którym Fundacja im. Heinricha Bölla wspiera zaangażowane dziennikarstwo i udziela stypendiów dla dziennikarzy na podróż do Stanów Zjednoczonych. Agata Skrzypczyk, dziennikarka specjalizująca się w odnawialnej energii i zrównoważonym rozwoju, jest tegoroczną stypendystką. Podczas wyprawy do USA zajmowała się m. in. tematami wokół transformacji energetycznej na Środkowym Zachodzie oraz rolą kobiet w rozwoju sektora odnawialnych energii.
John Holdren (ur. 1944 r.) – amerykański naukowiec, fizyk i wykładowca. Od 2009 do 2017 roku pełnił funkcję dyrektora Biura ds. Polityki Naukowej i Technologicznej w Białym Domu oraz bezpośredniego doradcy prezydenta Baracka Obamy ds. naukowych i technologicznych, stając się najdłużej działającym doradcą naukowym prezydenta USA w historii tego stanowiska. Profesor polityki środowiskowej na John F. Kennedy School of Government w ramach Uniwersytet Harvarda w Stanach Zjednoczonych. Prowadzi badania nad polityką energetyczną i środowiskową, wpływem człowieka na środowisko naturalne oraz zmianą klimatu w Arktyce.
Agata Skrzypczyk: Dlaczego Trump tak bardzo wzbrania się przed uznaniem zmiany klimatu?
John Holdren: To przede wszystkim polityczna gra. Republikanie obawiają się, że poważne potraktowanie problemu zmian klimatycznych doprowadziłoby do szeroko zakrojonych regulacji, którym co do zasady są przeciwni. W związku z tym, konsekwentnie zaprzeczają wszelkim naukowym faktom związanym ze zmianą klimatu. Myślę, że ponad połowa republikanów zdaje sobie sprawę z globalnego ocieplenia, jednak wyśmiewają się z niego z uwagi na dyscyplinę partyjną oraz strach przed regulacjami.
Jak można wyśmiewać się z niepodważalnych faktów opisujących klimat?
Jakiś czas temu magazyn Washington Post podał, że Trump wypowiedział co najmniej 10 tysięcy udokumentowanych kłamstw od kiedy objął urząd prezydenta. Jak mówił Mark Twain, kłamstwo jest w połowie drogi dookoła świata, zanim prawda zdąży założyć buty. Drwina wypowiedziana przez Trumpa w jednym zdaniu na Twitterze, wymaga całego paragrafu naukowego wyjaśnienia. Pomimo dostępności wiedzy, mało kto zadaje sobie trud dokopania się do niej. Naukowcy są w bardzo trudnym położeniu, nie nadążając za prędkością, z jaką słowa polityków obiegają świat.
Czy Pana zdaniem wyborcy w Stanach Zjednoczonych rozliczą Trumpa za te kłamstwa podczas zbliżających się wyborów prezydenckich?
Nie wydaje mi się. Trump ma wyjątkową osobowość, która pozwala mu na pogrywanie ze swoimi wyborcami. Jego sympatycy trzymają się go, niezależnie od tego co zrobi. Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej Trump powiedział, że mógłby zastrzelić człowieka w centrum Manhattanu i uszłoby mu to na sucho. Ma silne poczucie bezkarności, wsparte lojalnością jego wyborców. Mniej wyedukowani ludzie stanowią jego najbardziej podatną widownię i, co za tym idzie, znaczną część elektoratu. Niestety to właśnie te osoby są najbardziej narażone na skutki zmiany klimatu.
W jaki sposób?
Stany Zjednoczone charakteryzują się ogromnymi nierównościami społecznymi, a mieszkańcy kraju są różnicowani pod względem dochodu. Ubożsi obywatele, którzy stanowią sporą cześć elektoratu Trumpa, mieszkają w obszarach charakteryzujących się dużym zanieczyszczeniem powietrza. Są również bardziej narażeni na gwałtowne zjawiska pogodowe. Tej wiosny fala tornad przeszła przez stan Ohio, niszcząc mniej solidne domy, których właścicieli nie stać teraz na ich odbudowę. Niestety ludzie, którzy głosują na Trumpa to ci, którzy najbardziej cierpią wskutek jego polityki.
A co z górnikami i pracownikami przemysłu paliwowego? Czy ta polityka sprzyja chociaż im?
Węgiel jest w odwrocie od dłuższego czasu. Kopalnie są zamykane z powodu ich nierentowności, a gaz naturalny czy odnawialne źródła energii stają się bardziej opłacalne. W czasach prezydentury Baracka Obamy wprowadziliśmy program pod nazwą Clean Power Plan, który między innymi miał pomóc górnikom przekwalifikować się na rynek czystej energii. Trump zniósł ten plan w 2018 roku, pozbawiając pracowników wymierającej branży węglowej szansy na pomoc od państwa. To paradoksalne, ponieważ w swojej kampanii prezydenckiej obiecywał, że stanie w obronie pracujących ludzi. Miał chronić przedstawicieli branży paliw kopalnych, a tymczasem ignoruje również ich potrzeby. Musimy się z tego śmiać, bo inaczej pozostaje nam tylko płacz.
W 2009 roku za administracji prezydenta Obamy ustanowiliśmy rozporządzenie wykonawcze, które zobowiązywało każdą agencję rządową do uwzględniania we wszystkich swoich programach planu na adaptację do zmiany klimatu. Dokument ten też został już przez Trumpa wycofany. Nie wspominając wprowadzonych wcześniej standardów emisji spalin czy norm efektywności energetycznej budynków i urządzeń, które prezydent próbuje teraz wycofać.
Jednak czysta energia rozwija się w USA w zaskakującym tempie. W stanach tak zwanego Midwestu obecnie więcej osób zatrudnionych jest przy odnawialnych źródłach energii niż w energetyce konwencjonalnej.
Ależ tak! Energia wiatrowa i słoneczna staje się coraz bardziej wydajna, a co za tym idzie tańsza. Pierwszy impuls do działania dała przedsiębiorcom Polityka Energetyczna wprowadzona jeszcze w 1992 roku. Wprowadzone wówczas Production Tax Credit (w skrócie PTC) zapewniały dofinansowanie w wysokości 2,2 centów amerykańskich za każdą kilowatogodzinę wyprodukowaną przez pierwsze dziesięć lat działania farmy wiatrowej. Drugą, podobną inicjatywą, skierowaną do energetyki słonecznej było Investment Tax Credit (ITC) wprowadzone w 2006 roku. Program oferował przedsiębiorcom 30 procentowe zwolnienia podatkowe.
Sprzyjające regulacje prawne zachęciły przedsiębiorców do inwestowania w czystą energię, co pociagnęło za sobą rozwój infrastruktury, nowo powstających firm oraz kierunków studiów. Korzyści skali obniżyły jednostkowy koszt energii wyprodukowanej z wiatru czy słońca, dzięki czemu obecnie branża ta rozwija się bez potrzeby dofinansowania.
Od początku tego roku w stanie Teksas wyprodukowano mniej więcej tyle samo energii elektrycznej z wiatru, co z węgla. Nie wynika to z troski środowiskowej, a z dobrych warunków wiatrowych i coraz tańszej technologii. Jednostkowe koszty produkcji maleją a efektywność stale się zwiększa.
Czy ten rozwój rynku nie został zahamowany przez decyzję prezydenta Trumpa o wycofaniu się z porozumienia paryskiego?
Wielu przedsiębiorców potraktowało swoje deklaracje środowiskowe poważnie i nie zamierza się z nich wycofywać. Duża liczba przedstawicieli miast, władz stanowych, uniwersytetów i biznesu podpisała bezprecedensową deklarację pod nazwą America’s Pledge, potwierdzając swoje zobowiązanie do pomocy Ameryce w osiągnięciu paryskich celów klimatycznych. Ich hasło „We are still in” podkreśla, że Trump podjął decyzję o wycofaniu się z paryskich postanowień, ale oni nie. Postanowienie zostało podpisane przez ponad 500 jednostek naukowych, przeszło 500 miast i 20 stanów. Oczywiście szkoda, że rząd federalny nie popiera działań pro klimatycznych, ale nadal możemy sporo osiągnąć dzięki oddolnemu zaangażowaniu.
W mojej opinii największym sukcesem porozumienia paryskiego były indywidualnie ustanowione cele dla 195 krajów. Geniuszem tych postanowień było to, że każdy może je osiągnąć w swoim własnym spersonalizowanym tempie, co czyni je dużo bardziej realnymi. Myślę, że to zmieniło naszą globalną percepcję i pokazało, że każdy może podjąć działania we własnym zakresie, nie oglądając się na innych.
Drugą istotną kwestią jest to, że wpływ zmiany klimatu na nasze życie stał się coraz bardziej oczywisty. Na konferencji w Kioto 20 lat temu rozprawiano o zagrożeniach, które dla większości ludzi nadal były teorią. W Paryżu mówiono o konkretnych przykładach, rozmawiano z premierem zagrożonych zatopieniem, pacyficznych wysp Tuvalu, czuć było powagę sytuacji. Jednocześnie działania na rzecz adaptacji do zmian klimatu stają się coraz tańsze i bardziej wydajne. Wiele osób na konferencji paryskiej zrozumiało, że podjęcie działań jest w zasadzie tańsze niż pozostawanie biernym.
A jaką rolę w tej transformacji energetycznej i klimatycznej odgrywają konsumenci?
Kluczową. To oni zgłaszają czego chcą i rynek musi się do tych potrzeb dostosować. Jakiś czas temu byłem na spotkaniu z wiceprezesem jednej z największych firm energetycznych w kraju. Za cel ustanowili sobie zmniejszenie emisji dwutlenku węgla ze swojej produkcji energii elektrycznej o 95 procent do 2050 roku. Głównym powodem ich działania były naciski ze strony odbiorców, którzy domagali się od nich czystej energii. To bardzo ważny sygnał płynący z rynku.
Zmiana klimatu jest globalnym problemem, jednak wymaga lokalnych działań. Musimy zrozumieć jak ważna jest nasza rola w kształtowaniu regulacji prawnych oraz rozwoju rynku. To obywatele swoimi wyborami decydują o kierunkach rozwoju, mają prawo wymagać i rozliczać. Zarówno firmy, jak i polityków.
Myślę, że niedługo również polscy obywatele zaczną rozliczać polityków za ich decyzje i brak działania w istotnych dla ochrony klimatu kwestiach…
Polski rząd jest równie oporny w działaniach na rzecz ochrony klimatu, co władze w Stanach Zjednoczonych. Mam jedną złotą zasadę, którą powtarzam obywatelom niezadowolonym ze swojego rządu: zmieńcie polityków. Żeby to zrobić, trzeba oczywiście iść na wybory i głosować na ludzi, którzy zatroszczą się o klimat. A co ważniejsze, należy oczekiwać od polityków słusznych działań, podpowiadać i promować rozwiązania, angażować się w bezpośrednią demokracje. Pro klimatyczny głos powinien wychodzić bezpośrednio od społeczeństwa.
Czy miał Pan bezpośrednie doświadczenia z Polską z powodu pełnionych przez Pana funkcji?
Byłem w Polsce wiele razy i zawsze byłem poruszony wysokim poziomem naukowców w tym kraju. Jednym z moich dobrych przyjaciół był polski fizyk, Józef Rotblat. Na jego zaproszenie przyjechałem do Warszawy w 1982 roku na organizowaną wówczas Konferencja Pugwash w Sprawie Nauki i Problemów Światowych. Ruch ten zrzeszał uczonych, działających na rzecz rozbrojenia i pokoju i dzięki niemu poznałem dużo wybitnych działaczy z Polski. Wielu z nich już wtedy poruszało kwestie związane z degradacją klimatu.
Maciej Nałęcz, geniusz w dziedzinie biocybernetyki i również mój dobry przyjaciel, zaprosił mnie niegdyś na Mazury do małej miejscowości o nazwie Krutynia. Wraz ze swoją żoną, mieli tam mały domek, w którym zorganizowaliśmy sympozjum w ramach Konferencji Pugwash. Maciej, tak jak i ja, był zapalonym wędkarzem. Każdego wieczora po obradach naszego sympozjum szliśmy nad rzekę łowić szczupaki. Ryb wtedy było pod dostatkiem i mazurskie szczupaki były głównym posiłkiem dla wszystkich uczestników konferencji przez te parę dni.
Oznacza to, że kwestie związane ze zmianą klimatu nie są dla naukowców niczym nowym?
Nauka identyfikowała te zagrożenia już od dawna. Pierwsze ostrzeżenie zostało publicznie wypowiedziane już w 1988 roku przez klimatycznego naukowca NASA, Jamesa Hansena. Podczas przesłuchania przed Kongresem USA, Hansen zadeklarował, że zarejestrowany wtedy nagły wzrost temperatury z 99% pewnością był spowodowany działalnością człowieka. Przyznał, że niezrównoważony rozwój ludzkości już odcisnął piętno na naszej planecie, co wówczas było bezprecedensowym oświadczeniem.
Drugim sygnałem ostrzegawczym był pierwszy raport opublikowany przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC). Naukowcy z zespołu orzekli z całą pewnością, że działalność człowieka wpływa na znaczne stężenie gazów cieplarnianych w atmosferze, nasilając efekt cieplarniany. Obliczono, że emisja gazów cieplarnianych przez człowieka przyczyniła się do ocieplenie klimatu o 0,3-0,6°C okresie 1890-1990.
Z powodu naszych walk politycznych, strachu przez regulacjami i utratą popularności wśród wyborców, politycy nie podjęli stanowczych akcji po tych ostrzeżeniach. Straciliśmy prawie 30 lat, w czasie których nasze środowisko cały czas pogarszało się. Przynajmniej jedna czwarta dwutlenku węgla wyemitowanego przez nas do atmosfery, pozostanie w niej przez kolejne tysiąc lat. Chyba, że w międzyczasie nauczymy się wysysać gazy cieplarniane z powietrza, jak robią to drzewa. Problem w tym, że Ziemia nie jest wystarczająco duża na zasadzenie takiej liczby lasów, która gwarantowałaby nam czyste powietrze. Musimy podjąć stanowcze działania i odsunąć od władzy przywódców, którzy ciągle uprawiają politykę zaprzeczania.
Na początku tego roku Emmanuel Macron podarował Donaldowi Trumpowi małe drzewo dębowe, które wspólnie zasadzili w ogrodzie Białego Domu. Czy możemy uznać ten gest za początek dobrej woli polityków wobec walki o klimat?
Moglibyśmy gdyby nie to, że drzewko nigdy się nie przyjęło w Białym Domu i uschło parę miesięcy później.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.
Wywiad ukazał się również na łamach Polska Times 6 września 2019 r. (po drobnych zmianach redakcyjnych).