Jak się robi sztukę o migracji

Reportaż

Artystów z programu Arts in Exile łączą – oprócz różnych doświadczeń migracji – paszporty, które wpychają ich na tory losów znacznie bardziej skomplikowanych niż nasza codzienność.

Czas czytania: 14 minut
Jak się robi sztukę o migracji_1
Teaser Image Caption
Redina Qoase, fot. Edyta Dufaj/Willa Dedecjusa

Tekst powstał w ramach naszej współpracy z Dwutygodnikiem. Pierwotnie ukazał się na stronie Dwutygodnika.

Przez park biegnie kobieta w białej sukience. Biegnie już od paru minut, ale dopiero teraz ludzie odwracają głowy i ją zauważają. Zgromadzeni przed wejściem do budynku, dotąd byli skupieni na scenie odgrywanej przez dwie postaci na górnej loggi. Teraz patrzą, jak kobieta biegnie przez park, jak ucieka. Wbiega na podwórze i zaczyna chodzić między ludźmi, między nami. Ogląda nasze twarze, jest przerażona. Ma na imię Vira. Straumatyzowana wojną trafiła do szpitala psychiatrycznego. Z loggii schodzi lekarz, też ubrany na biało, chce zaprowadzić ją do środka.

Patrzymy na tę scenę, stojąc przed Willą Decjusza w Krakowie. Renesansowa rezydencja, wzniesiona w 1535 r., była domem dla wielu krakowskich rodzin określanych słowem znamienite, od Decjuszów, przez Lubomirskich po Czartoryskich. Obecnie jest siedzibą Instytutu Kultury Willa Decjusza.

Na jego stronie internetowej czytamy, że willa nigdy nie zatraciła swojego ducha i pierwotnego zamysłu Justusa Decjusza z Alzacji oraz jego syna Ludwika Decjusza Młodszego, aby „była miejscem wymiany myśli oraz ostoją tolerancji i wolności”. Instytut od lat działa na polu międzynarodowej współpracy kulturalnej i intelektualnej, organizuje liczne programy i rezydencje dla artystów.

W tym roku odbyła się tu pierwsza edycja programu Arts in Exile, w ramach którego trójka artystów z dziedziny literatury, muzyki i sztuk wizualnych przybyła do Krakowa na trzymiesięczną rezydencję.

Jesteśmy gatunkiem koczowniczym

Z założenia uczestników Arts in Exile ma łączyć doświadczenie przymusowej migracji. I łączy, choć – jak się wkrótce dowiemy – każde z moich rozmówców doświadcza lub doświadczyło migracji w inny sposób. Od pytania o migrację zaczynam rozmowę z reżyserem teatralnym z Kosowa Butrintem Pashą.

„Migrowanie jest bardzo ludzkie. Jest w naszych genach, bo jesteśmy gatunkiem koczowniczym – odpowiada. – Ludzie muszą przecież jeść, muszą pić i dlatego się przeprowadzają. Nie są żadnymi przestępcami, tylko po prostu ludźmi. Problemem jest paszport. Jeśli masz dobry paszport, możesz się przeprowadzać, ile chcesz i gdzie chcesz. Nikt nie nazwie cię imigrantem. Jednak jeśli masz zły paszport, nie jest to przeprowadzka, tylko migracja”.

Migrowanie jest bardzo ludzkie. Jest w naszych genach, bo jesteśmy gatunkiem koczowniczym

O migracji Butrint Pasha słyszy od dziecka. Gdy miał sześć lat, wśród sąsiadów jego rodziny byli Serbowie. Z niektórymi z nich jego rodzice kolegowali się w pracy. Gdy Pasha miał siedem lat, sąsiedzi stali się nagle zabójcami. W Kosowie zaczęła się wojna, a ludzie wokół uciekali do Albanii albo Macedonii. Chłopiec czuł, że tych, co wyjechali, nigdy już nie spotka i to było jedno z jego doświadczeń migracji.

„Z drugiej strony migracja kojarzy mi się z wojną – mówi Pasha. – Gdyby nie istniały granice, nie byłoby wojen i wtedy nie byłoby tak wielkiej migracji. Wojna to migracja. Zajmuję twoją ziemię, move! move! Masz się stąd wynosić! Więc idziesz na czyjąś i jest problem. Migracja, rotacja”.

„Who Wants My Land?”

Z pytania o ziemię wziął się pomysł na tytuł spektaklu, który oglądamy przed Willą Decjusza, a chwilę później w środku. To teatr immersyjny, wychodzący poza konwencjonalną przestrzeń, bo akcja dzieje się w wielu miejscach. Widzowie przemieszczają się po kolejnych pomieszczeniach. Klasyczny wystrój willi kontrastuje z tematem spektaklu, co tylko wzmacnia jego przekaz.

Jak się robi sztukę o migracji_2
Butrint Pasha, fot. Edyta Dufaj/Willa Decjusza

„Takie doświadczenie wciąga. To lepsze niż film 3D, 5D, aktor stoi metr od ciebie, mówi do ciebie, a ty jesteś częścią historii” – tłumaczy reżyser, który podczas spektaklu podąża za widzami. W kolejnych pomieszczeniach siada z boku, gdzieś przy ścianie, na podłodze, jedną nogę podwija, drogą zgina i kładzie na niej rękę w zamyśle.

Rodzina Pashy nie wyemigrowała z Kosowa. Została, bo ojciec zapowiedział, że nikt nie ma prawa zmusić ich do opuszczenia domu. Kiedy zmarł, mój rozmówca miał 10 lat. Właśnie wtedy zaczął zadawać sobie kolejne pytania o to, co i dlaczego się wydarzyło. Czytał książki, za sprawą których chciał zgłębić temat śmierci. Dowiedział się wówczas o teorii siedmiu minut, bo ponoć tak długo po śmierci mózg pracuje i pamięta. Jeszcze będąc w szkole, napisał o tym swoją pierwszą sztukę. Od tego czasu robi teatr.

Rodzina Pashy nie wyemigrowała z Kosowa. Została, bo ojciec zapowiedział, że nikt nie ma prawa zmusić ich do opuszczenia domu

Pomysł na wystawiany w Krakowie spektakl wziął się z bałkańskich wspomnień reżysera oraz kilkudziesięciu wywiadów z ukraińskimi uchodźcami i uchodźczyniami, które reżyser przeprowadził w Bukareszcie już po agresji Rosji na Ukrainę. „Poznałem babcię zajmującą się wnukiem, którego rodzice zginęli na wojnie. Podczas rozmowy chłopiec spytał: «Kto chce mojej ziemi?»”.

I właśnie tak Pasha zatytułował swój spektakl – „Kto chce mojej ziemi?” („Who Wants My Land?”).

Jego symbolika jest prosta i w punkt. Białe stroje, dzielenie się chlebem, budowanie domków z kart… Główna bohaterka Vira nie chce śnić, bo – jak mówi – woli nie śnić, niż myśleć o śmierci. Wyobraźnia i tak przenosi ją do przeszłości w rodzinnym domu, gdzie spotyka duchy tych, których już nie ma. Za pomocą jej konfrontacji z traumą reżyser brutalnie wyrzuca widzów ze strefy komfortu i przypomina, że to, o czym przez lata oglądaliśmy filmy czy czytaliśmy książki, a co w realu nie mieściło nam się w głowie, dziś dzieje się kilkaset kilometrów na wschód. Ludzie, którzy przeżyli te tragedie chodzą ulicami naszych miast, jeżdżą tymi samymi tramwajami, piją w tych samych barach, kupują w tych samych sklepach. Ktoś chce ich ziemi, więc zostali migrantami i są tutaj.

Sztuczna migracja, prawdziwe przesiedlenie

Gdy Vira i lekarz zapraszają nas do środka Willi Decjusza, siadamy na drewnianych, elegancko obitych krzesłach, między którymi rozgrywa się akcja, a w rogu na gitarze elektrycznej gra ubrana na biało Ondiso Madete.

Jak się robi sztukę o migracji_3
Ondiso Madete, fot. Edyta Dufaj/Willa Decjusza

„Nie zajmuję się migracją, tylko przesiedleniem – mówi Madete, z którą rozmowę też zaczynam od pytania o migrację. – Przesiedlenie jest prawdziwe, bo może dotknąć każdego z nas. Oznacza, że ktoś jest nie tam, gdzie powinien być, że jest oddzielony od miejsca, z którego przybywa, w którym ma rodzinę, do którego czuje, że przynależy. Migracja jest sztuczna i uważam, że koncepcja ta powstała, by wmówić nam, że między nami są różnice, i przez to nas od siebie oddzielić. Dla mnie tych różnic nie ma. Gdy kogoś spotykam, nie myślę: «Ty jesteś Polakiem, a ja Kenijką». Myślę: «Oboje jesteśmy ludźmi”. Dlatego wkurza mnie, gdy ktoś pyta, skąd jestem i czemu tutaj. Ciągle tylko «skąd jesteś?» i «skąd jesteś?». Do znudzenia. Nie każdy chce odpowiadać na takie pytania, ludzie mają traumy, mają trudne historie, złe wspomnienia, rodzinne straty. A tu ciągle tylko «skąd jesteś?» i «skąd jesteś?»”.

Przesiedlenie oznacza, że ktoś jest nie tam, gdzie powinien być, że jest oddzielony od miejsca, z którego przybywa, w którym ma rodzinę, do którego czuje, że przynależy

Ondiso Madete pochodzi z Kenii, mieszka w Finlandii, czyli doświadcza migracji klasycznie. Jest artystką multidyscyplinarną, mimo iż ukończyła prawo, ponieważ – jak mówi – nie może artystką nie być. Według niej nie ma świata bez sztuki.

„Ludzie mówią: «Jesteś z Kenii, więc powinnaś śpiewać w suahili, powinnaś nosić chustę na głowie, kenijskie ubrania i powinnaś poruszać pewne tematy, a pewnych nie» – mówi Madete. – Poza tym ludzie lubią pochwalić się czarnym artystą, artystą queer czy z jakiejś innej mniejszości. Czuję, jakby moje pochodzenie determinowało wszystko. Muszę się z tego wyzwalać. Więc przychodzę, gram swoją muzykę w języku, który wybieram, ubrana jak chcę i nie reprezentuję Kenii, tylko siebie. Jednak jeśli chcesz poznać perspektywę artystki z Kenii, proszę bardzo”.

Jak się robi sztukę o migracji_4
Ondiso Madete, fot. Edyta Dufaj/Willa Decjusza

Perspektywa artystki z Kenii jest taka, że w Afryce jest wielu imigrantów z Zachodu, tyle że nikt ich tam tak nie nazywa. Tam są to expaci. Czyli w tę stronę – imigranci, w tamtą – expaci; w tę – uchodźcy, w tamtą – expaci. To, którą łatkę przyklei ci świat, może zależeć od twojego paszportu, kierunku przemieszczania i miejsca siedzenia przyklejającego.

„Spójrz, jak Afryka jest postrzegana w Europie – mówi Ondiso Madete. – Biedna Afryka, biedni Afrykanie. Cały świat poza Zachodem jest mały i biedny. Tak uczą w szkołach, tak przedstawiają to w filmach i serialach. Dziel i rządź, czyli Zachód kontra reszta świata. Większość Europejczyków nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że ma uprzedzenia”.

Cały świat poza Zachodem jest mały i biedny. Tak uczą w szkołach, tak przedstawiają to w filmach i serialach

Według Ondiso Madete słowo „migracja” odczłowiecza i istnieje tylko dla biurokracji, bo system musi się kręcić. Migranci sprowadzeni do cyfr, do liczb, do statystyk, dokumentów i statusów, do narodowości. Roboty czytają e-maile. Migracja i AI.

„Minimum Decay”

„Nina Simone powiedziała: «Najważniejszym zadaniem artysty jest odbicie rzeczywistości za pomocą sztuki, która pozwala wyrazić to, co większości zabronione» – mówi Madete. – Artysta, tworząc sztukę, odzwierciedla swoje czasy, opisuje swój świat”.

Ona swój opisuje w interaktywnym performansie „Powstrzymać rozpad” („Minimum Decay”). Wierzy, że te wszystkie podziały, ty stąd, ja stamtąd, linie biegnące przez międzyludzkie relacje są sztuczne. Jej świat rozgrywa się w trzech przestrzeniach Willi Decjusza, a każda z części powiązana jest z konkretną emocją, uczuciem, z konkretnym etapem badania doświadczenia przesiedlenia. Poprzez muzykę, ruch ciała i emocje Madete tworzy połączenie. To słowo klucz dla jej twórczości. Połączenie ma zastąpić linię podziału, czyli powstrzymać rozpad, w którego kierunku zmierza świat, a przynajmniej zminimalizować jego skutki. Ondiso mówi, że w sztuce ludzie się łączą i poprzez to usuwają bariery, więc celem jej jest połączenie człowieka ze światem, z naturą, z przestrzenią, z innymi ludźmi, z tożsamością, ze wszystkim i z czymkolwiek.

Poprzez muzykę, ruch ciała i emocje Madete tworzy połączenie. To słowo klucz dla jej twórczości

„Jeśli mogę połączyć się z zachodem słońca lub falami na wodzie, z tańczącymi ludźmi lub z dźwiękiem czyjejś mowy… – mówi. – Dopóki jestem w stanie w ten piękny sposób, nieużywający języka, a jedynie ciała, połączyć się, wiem, że inni ludzie też są w stanie. Skoro ja mogę to zrobić, to mogę też pokazać innym, jak oni mogą to zrobić. Dlatego w moim projekcie tańczę”.

Bo może wszyscy postrzegamy świat podobnie.

„Granice? Szaleństwo! – mówi Madete. – Ludzie są ludźmi, drzewa są drzewami, zwierzęta są zwierzętami, a ziemia jest ziemią, gdziekolwiek nie wysiadłbyś z samolotu”.

Obecna nieobecność

„W dorosłym życiu nie doświadczyłam migracji w sensie dosłownym, ale czuję się jej ofiarą poprzez brak mojego ojca w domu” – mówi Redina Qose, gdy na początku spotkania pytam o jej rozumienie migracji.

Jak się robi sztukę o migracji_5
Regina Qose, fot. Edyta Dufaj/Willa Decjusza

Jest Albanką, córką emigranta, siostrą emigranta. Gdy miała rok, jej rodzina z powodów ekonomicznych wyjechała na dziewięć miesięcy do Grecji. To jej pierwsze doświadczenie migracji z czasów, gdy nie wiedziała, że takie słowo w ogóle istnieje. Następnie jej brat wyjechał do Niemiec, a ojciec za nim. Redina z mamą wróciły do Albanii. Nieobecność mężczyzn w albańskich domach to powszechna sprawa. Brak brata, brak syna, dorastanie bez ojca, 13 lat rozłąki. Emigracja i wysyłanie pieniędzy z zagranicy. Takie jest drugie doświadczenie migracji Rediny.

„W moim kraju nieobecność jest tak obecna jak góry – mówi. – Więcej albańskich serc bije poza granicami Albanii niż w jej granicach. Nasza historia jest zapisana w krokach odchodzących i tęsknych spojrzeniach za siebie. To kraj wielowiekowego wygnania i domów pozostawionych za sobą”.

W moim kraju nieobecność jest tak obecna jak góry

Redina Qose mówi łagodnym, spokojnym głosem. Jest cierpliwą rozmówczynią. Cierpliwości wymaga technika, w której tworzy, a tworzy na krośnie. Zanim w Willi Decjusza powstał projekt „Nieznane drogi”, stworzyła „Portret zaginionego ojca”, utkany przez artystkę kilim z cieniem ojca, czyli jego nieobecność na domowej podłodze.

„Nieznane drogi” to też kilim, Tkanie go zajęło artystce trzy miesiące. Pięciometrowy rezultat symbolizuje drogę z Turcji do Europy Środkowej, czyli jeden z wielu migranckich szlaków. Symbolizuje podróż, niestabilność, napięcie, nadzieję na przetrwanie. „Proces twórczy był dla mnie medytacją, podczas której przeszłam tę drogę w swojej głowie, by zrozumieć jej ciężar i ból tych ludzi” – mówi artystka.

Na kilim utkała pytanie: „Does it end with an escape?”. Pyta też o to, czy opuszczenie danego miejsca w ogóle oznacza ucieczkę, jeśli w tym nowym powielamy te same schematy. Co czeka nas po ucieczce? Migracja czy przemieszczenie to zmiana lokalizacji pobytu na mapie, a artystka bada, czy za tą zmianą idzie zmiana świadomości. Na jednym z końców kilimu są długie frędzle, które tworzą próg między odejściem a nieznanym.

„Nieznane drogi” to dywan. Tkanie go zajęło artystce trzy miesiące. Pięciometrowy rezultat symbolizuje drogę z Turcji do Europy Środkowej

„Czasem naprawdę nie wiem, czy to ma jakiś koniec – mówi Redina Qose. – Ludzie mają traumy, które nigdy ich nie opuszczą, mają traumy po przesiedleniach, po brakach rodziców, po wojnach…”.

Będziemy to robić

Odpowiedź Butrinta Pashy na wojenną traumę brzmi: przebaczenie. Tylko tak można iść dalej. „Jestem przeciwko wojnie. Nie jestem przeciwko ludziom. Więc proponuję pokój”.

Strona internetowa Willi Decjusza głosi, że jest to „forum dla dialogu kultur oraz promocji pluralizmu i tolerancji w życiu publicznym, ze szczególnym uwzględnieniem praw i kultury mniejszości narodowych i etnicznych”. Artystów z programu Arts in Exile łączy, prócz różnych doświadczeń migracji, to, że ich miejsca urodzenia i paszporty wpychają ich w nisze, szufladki dla mniejszości oraz na tory losów bardziej skomplikowanych niż nasza szara codzienność. Dzięki programom i rezydencjom mają szanse być usłyszani i zobaczeni przez trochę szersze grono odbiorców.

Jak się robi sztukę o migracji_6
Regina Qose, fot. Beata Zawrzel/Willa Decjusza

Gry pytam Pashę o rolę sztuki i artysty, ten poprawia okulary, zaczesuje ręką włosy, drapie się po brodzie i tłumaczy: „Mieszkam w Kosowie, ale muszę prowadzić koczowniczy tryb życia, z miasta do miasta, z pracy do pracy, z hotelu do hotelu. W Kosowie odczuwamy społeczny nacisk na pokazywanie naszej sztuki światu, dzielenie się doświadczeniami i wartościami, więc to robimy i po to też włóczymy się po świecie. Po to migrujemy”.

To jeszcze jeden wymiar migracji. Tak jak Ondiso Madete czuje społeczne oczekiwania w stosunku do swej kenijskości, tak Pasha czuje je w związku ze swoim pochodzeniem. Kosowo przez lata było krajem odseparowanym od świata, a teraz się otwiera. Jego obywatele bardzo chcieliby być częścią Europy.

Pytam też artystów o brunatną niechęć do imigrantów, która rozlewa się po Europie. Zdaniem Qose problemem jest edukacja, której niski poziom wpływa na strach przed innymi. „Politycy celowo nie zapraszają artystów do debaty publicznej, ponieważ sami chcą kształtować poglądy społeczeństwa – mówi. – W szkołach mało uczy się o sztuce, mimo iż wszyscy wiemy, że, szczególnie w fazie dorastania, kontakt z nią jest człowiekowi bardzo potrzebny. Pomaga w nauce wyrażania emocji. Ale władza nie chce, by ludzie umieli wyrażać emocje. Nie chce, by mieli własne opinie i by potrafili krytycznie myśleć. Władza chce prać ludziom mózgi. Chce kontrolować owce”.

Zdaniem Qose problemem jest edukacja, której niski poziom wpływa na strach przed innymi

Pasha mówi o rasizmie. „Ciekawe jest to, że przecież Europa nie jest już biała! Na placach europejskich miast, na ulicach, w parkach, w barach i restauracjach są ludzie z Afryki i Azji, na talerzach są potrawy azjatyckie czy z Bliskiego Wschodu, większość robotników, którzy budują dziś Europę, to ludzie spoza Europy”.

Madete uważa, że w Europie wszystko determinuje wygląd i gdy jest się czarną, to już gorzej być nie może, bo nawet nieznajomość języka czy kultury nie będzie większym problemem niż kolor skóry. Mówi jednak jeszcze coś: „To są ostatnie podrygi podrażnionego zwierzęcia, które najgroźniejsze jest, gdy umiera. Ci biali faceci wciąż kontrolują media i narrację, więc nie pokazują naszych rewolucji. I co teraz? Mam do nich iść i powiedzieć im, że ich świat umiera? Przecież w polityce nie chodzi o prawdę, tylko o władzę. My, artyści w to nie gramy. Pisarz i poeta piszą, muzyk gra, malarz maluje, i to wystarczy”.

To są ostatnie podrygi podrażnionego zwierzęcia, które najgroźniejsze jest, gdy umiera. Ci biali faceci wciąż kontrolują media i narrację, więc nie pokazują naszych rewolucji

Czym jest owa rewolucja? „Jeśli nie mogę tańczyć, to nie jest moja rewolucja” – napisała anarchistka Emma Goldman w „Living My Life”. Ondiso Madete tańczy, Butrint Pasha reżyseruje,  Redina Qose tka i może o to właśnie chodzi.

„Walczymy na swoje sposoby, tworząc sztukę. Będziemy to robić. Nawet jeśli nie jest ona pokazywana publicznie na ekranach telewizorów i komputerów, będziemy wciąż za jej pomocą kontynuować naszą rewolucję”.

 

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.