„Filipiny były przygotowane na nadejście tajfunu Haiyan” – mówi mi Saleemul Huq. „Ten kraj co roku radzi sobie z ponad dwudziestoma tajfunami, Haiyan był dwudziesty piąty tego roku. Filipińczycy mają sieć wczesnego ostrzegania, schrony. Jednak nigdy wcześniej nie widzieliśmy tajfunu o takiej sile – ludzie ginęli w schronach. Nie można się przygotować na coś takiego”.
Haiyan dotarł do Samaru, jednej z prowincji Filipin, wraz z wiatrem, którego prędkość przekraczała 300 kilometrów na godzinę – co być może daje mu niechlubny tytuł najsilniejszego huraganu w historii. Ściany deszczu zmusiły do ewakuacji setki tysięcy mieszkańców; wedle szacunków Organizacji Narodów Zjednoczony ta katastrofa naturalna dotknęła 11 milionów ludzi. Liczba ofiar śmiertelnych to 2,5 tysiąca, choć początkowe szacunki były znacznie bardziej pesymistyczne. Bez dwóch zdań jest to wielka tragedia, ale te 2,5 tysiąca ofiar świadczy też o tym, jak dużą pracę wykonali Filipińczycy, by przygotować się do konfrontacji z katastrofami naturalnymi. Jeszcze w 1991 roku tajfun Thelma pozostawił po sobie ponad pięć tysięcy ofiar śmiertelnych.
Saleemul Huq zajmuje się podobnymi sprawami od lat. Jest ekspertem od adaptacji do zmian klimatycznych. „Swoje badania zacząłem we wczesnych latach 90. Z początku zajmowałem się Bangladeszem, z którego pochodzę, ale potem zacząłem przyglądać się również innym krajom cierpiącym z powodu globalnego ocieplenia”. Obecnie doktor Huq jest dyrektorem International Centre for Climate Change and Development w Bangladeszu, pionierskiego ośrodka badań nad adaptacją do zmian klimatycznych. Ekologia idzie tu ręka w rękę z antropologią oraz działalnością charytatywną. Badacze z ośrodka pracują z najbiedniejszymi grupami społecznymi, obserwują, w jaki sposób zmiany klimatyczne zmieniają ich życie, oraz uczą się, jak najlepiej na nie reagować.
„Uczymy się poprzez działanie – tłumaczy mi doktor Huq. – Jesteśmy badaczami i aktywistami. Instytut współpracuje z organizacjami pozarządowymi, takim jak Oxfam, które pomagają najbiedniejszym i dają im ręki nowe narzędzia przetrwania. Z drugiej strony obserwujemy, jak badani przez nas ludzie przyjmują tę pomoc, i czy strategie przez nas przyjęte są przez nich dobrze ocenianie”. Pytam, czy taka współpraca jest łatwa. „Bywa, że nie. My, badacze, musimy sobie zapracować na zaufanie, co nie jest takie proste. Ponosimy cały czas porażki. Najważniejsze jest wyciąganie z nich wniosków”.
Ta nauka jest obustronna. Biedni są nie tylko odbiorcami pomocy i dobrych rad – często to właśnie oni wynajdują najlepsze sposoby radzenia sobie z kryzysem. „W Bangladeszu mamy duży problem z zasoleniem wody. Dla rolników, którzy w naszym kraju uprawiają przede wszystkim ryż, to prawdziwe przekleństwo. Ryż wymaga bowiem olbrzymich ilości słodkiej wody, by uzyskać plon, plantacja musi być właściwie przykryta wodą. Naukowcy współpracujący z lokalną społecznością opracowali nową odmianę ryżu odporną na słoną wodę. Ale nie jest tak, że tylko przynosimy rozwiązania. Uważnie patrzymy na to, co dzieje się bez naszego udziału. Widzimy, jak ludzie pozyskują i magazynują wodę deszczową. Widzimy też, jak przystosowują się do powodzi: uprawiają warzywa na pływających ogrodach, wznoszą nowe budynki na palach albo platformach usypanych z ziemi”.
Ostatecznie jednak nie można dostosować się do wszystkiego.
„Co mają zrobić mieszkańcy Tuvalu, którym grozi to, że ich wyspa już wkrótce zostanie doszczętnie zatopiona? Adaptacja nie jest dla nich rozwiązaniem, chyba że wyhodują skrzela i nauczą się żyć pod wodą”.
To samo dotyczy mieszkańców Filipin. Tajfuny takie jak Haiyan wyznaczają granice tego, co można zrobić w nowym, cieplejszym środowisku. Tu zahaczamy o całkowicie nowy obszar negocjacji klimatycznych – dyskusję o rekompensatach za nieuniknione straty. W technicznym języku klimatycznej dyplomacji, którym na moje nieszczęście posługuje się także doktor Huq, istnieje na to specjalny termin: damage and loss. Rozmowa oczywiście dotyczy pieniędzy, ale nie tylko. Problemem jest także uznanie, że z uwagi na zmianę klimatyczną niektóre miejsca na świecie zostaną całkowicie zniszczone. Oś podziału – jak można się domyślać – wyznacza poziom rozwoju i zamożności. Państwa bogate i zmodernizowane nie uznają roszczeń krajów z grupy least developed countries, czyli LDC. Jednak obecnie piłeczka jest właśnie po ich stronie. Z uwagi na olbrzymie nieszczęście, które spotkało Filipiny, obrady dyplomatów na tegorocznym COP-ie będą z pewnością skoncentrowane na rekompensatach za szkody spowodowane katastrofami klimatycznymi. Zapowiedzią tego było emocjonalne przemówienie Nadereva Saño, filipińskiego delegata, podczas pierwszego dnia szczytu.
Sytuacja sprzyja więc negocjatorom z grupy najmniej rozwiniętych krajów. Sondaże dowodzą bowiem, że katastrofy naturalne skutkują większym zainteresowaniem opinii publicznej sprawami klimatu. Gdy w roku 2012, po wyjątkowo upalnym i suchym lecie, badacze zapytali Amerykanów o to, czy zmiana klimatyczna wpływa na pogodę w Stanach, otrzymali pozytywną odpowiedź od 75 procent respondentów. A jeszcze w marcu tego samego roku takie samo zdanie miało zaledwie 5 procent Amerykanów. Niestety badania dowodzą też, że to zainteresowanie jest krótkotrwałe i ma charakter skokowy. Tragedie szybko znikają ze zbiorowej pamięci.
Pozostaje też inny poważny problem ze strategią negocjacyjną, w której głównym argumentem jest katastrofa z Filipin. Bardzo trudno jest udowodnić, że niektóre ekstremalne wydarzenia pogodowe – w tym właśnie tajfuny – mają związek ze zmianami klimatu. Pytam o to autora chyba najlepszego polskiego bloga poświęconego nauce o klimacie, czyli Doskonale Szare: „Tajfuny to takie atmosferyczne silniki cieplne napędzane różnicą temperatur pomiędzy powierzchnią oceanu tropikalnego a szczytem dolnej warstwy atmosfery (troposfery)”. Żeby te silniki funkcjonowały, środowisko musi spełnić kilka warunków. Powierzchnia oceanu musi mieć odpowiednią temperaturę (26 stopni Celsjusza i więcej), troposfera musi zawierać dużo pary wodnej, a siła Coriolisa musi być na tyle duża, by unoszące się w górę ciepłe powietrze krążyło wokół spokojnego oka cyklonu. To dlatego huragany tworzą się w sferze międzyrównikowej. Formowanie się cyklonu może być jednak przerwane przez uskoki wiatru, czyli zmiany w prędkości powietrza.
To równowaga tych dwóch czynników nie pozwala naukowcom na ustalenie związku zmiany klimatycznej z występowaniem tajfunów. W cieplejszym klimacie temperatury powierzchni oceanów będą wyższe, z drugiej strony uskoki wiatru również będą większe.
Czy można z tego wyciągnąć jakieś wnioski? „Do tej pory sądzono (na podstawie teorii oraz symulacji poprzedniej generacji modeli klimatu), że cyklonów będzie mniej (z dużymi różnicami w regionalnych trendach), za to będą bardziej intensywne. Najnowsze badania sugerują jednak, że zwiększy się również częstotliwość cyklonów. Według mnie w tej dekadzie nie rozstrzygniemy tego dylematu…” – tłumaczy autor Doskonale Szarego. Negocjatorzy z grupy LDC powinni o tym pamiętać i nie stawiać na jedną kartę. Tym bardziej, że mimo tej niepewności do dyspozycji mają wiele innych dobrych argumentów.
Huragany nie są przecież jedynymi ekstremalnymi zdarzeniami pogodowymi: znamy też susze, powodzie, fale upałów, burze piaskowe, pożary. W ich przypadku mamy większą pewność. „Występowanie fal upałów albo tropikalnych nocy to trywialny przykład – jeśli w przyszłości będzie cieplej, z definicji ekstrema z górnego kwantyla temperatur będą występować znacznie częściej. Przykład mniej trywialny: gwałtowne opady deszczu. W cieplejszym świecie będzie średnio więcej padać. Ponieważ jednak wzrost wilgotności powietrza przy danym wzroście temperatury atmosfery jest większy niż wzrost opadów, oczekujemy też, że zmieni się rozkład intensywności opadów. Będzie padać mniej «lekkiego», a więcej «ciężkiego» deszczu. Jest to dość podstawowa teoria”.
Skoncentrowanie negocjacji klimatycznych wokół ekstremalnych zdarzeń pogodowych może być dobrym pomysłem na wyjście z klinczu, który panuje właściwie od samego ich początku.
Ekstremalne sytuacje są realne, groźne i namacalne, zdarzają wszędzie – od Stanów Zjednoczonych przez Europę aż po Filipiny – uświadamiają, że zmiana klimatyczna to nie tylko długie trwanie, ale też „tu i teraz”. Poza tym mogą też odwrócić równowagę sił. W jaki sposób?
Jak zauważa Saleemul Huq: „Wiesz, czego się nauczyłem w czasie mojej pracy? W kwestiach adaptacji kraje zmodernizowane mogłyby się sporo nauczyć od krajów najuboższych”.
Tekst pochodzi ze strony Krytyki Politycznej.