Na fali, ale poza rządem?

Usunięto obraz.

 Plakat wyborczy "Podatkowe rozwiązania wg Zielonych: Zamożni wspierają kolejne pokolenie". Źródło: gruene.de (CC BY-NC 3.0)

 

Zieloni mają już gotowy, prawie 340-stronnicowy program wyborczy, odświeżyli swoją stronę internetową i cieszą się z powodu niezłych sondaży. Czy kolejny wzrost poparcia będzie jednak wystarczający, by powrócili do ław rządowych?

W tym roku mija 30 lat od czasu, kiedy polityczna reprezentacja środowisk ekologicznych, feministycznych, pacyfistycznych i alternatywnych weszła do Bundestagu. Niemieccy Zieloni otrzymali z tej okazji całkiem przyjemną dla nich laurkę – we współpracy z biurem Fundacji im. Heinricha Bölla w Waszyngtonie American Institute for Contemporary German Studies (AICGS) przygotował specjalną publikację poświęconą podsumowaniu tego długiego okresu.

Jej autorzy – Andrei S. Markovits oraz Joseph Klaver – przypomnieli atmosferę, jaka towarzyszyła narodzinom nowej, politycznej siły oraz jej wejściu do parlamentu. Pierwsze posłanki i posłowie targali na swych plecach pniaki drzew zniszczonych przez kwaśne deszcze, nosili różnorakie przypinki i koszulki z politycznymi hasłami, własnoręcznie dziergane swetry i przynosili do budynku Bundestagu w Bonn świeże kwiaty, czym wyraźnie odróżniali się od dopiętych na ostatni guzik reprezentantów chadeków, socjaldemokratów czy liberałów.

Po trzydziestu latach z klimatu białych trampek, w których Joschka Fischer obejmował urząd ministra środowiska w pierwszym, czerwono-zielonym rządzie regionalnym w Hesji, nie zostało zbyt wiele – może poza przywiązaniem do wewnątrzpartyjnej demokracji. Ich elektorat stał się bardziej stateczny i „głównonurtowy”; podobnie wyewoluowała też sama partia, która zrezygnowała chociażby z wymiany parlamentarnej reprezentacji w połowie kadencji, by zapobiec nadmiernej koncentracji władzy. Jak jednak zauważają amerykańscy badacze, to nie Niemcy zmieniły Zielonych, to raczej oni fundamentalnie zmienili rzeczywistość kraju, w którym przyszło im działać.

Bez pudrowania przeszłości

Z dzisiejszej perspektywy, kiedy z zazdrością patrzymy na rozwój nowoczesnych technologii energetyki odnawialnej, sprawny recykling czy powszechność ekologicznego trybu życia za naszą zachodnią granicą, umykać może obraz sytuacji Niemiec w roku 1983 – i nie chodzi tu tylko o żelazną kurtynę. Kiedy Zieloni zajmowali ławy Bundestagu po raz pierwszy, byli jedyną partią parlamentarną, która sprzeciwiała się energetyce jądrowej. Wtedy też po raz pierwszy od niemal ćwierć wieku dzięki ich partii odsetek kobiet w ławach poselskich przekroczył wskaźnik... 10%.

Przez te 30 lat zmieniło się wiele więcej. Dziś skończyła się już dyskusja na temat tego, czy kontynuować wykorzystywanie energetyki nuklearnej, czy też nie – na ostateczne wygaszenie zdecydował się rząd chadeków, niegdyś zapalonych zwolenników atomu. Niemcy mają za sobą legalizację związków homoseksualnych, a w dyskusjach politycznych coraz więcej mówi się na temat pełnego zrównania z małżeństwami heteroseksualnymi. Dyskusji poddawany jest pomysł zagwarantowania kobietom co najmniej 40-procentowej obecności w radach nadzorczych przedsiębiorstw – rzecz do tej pory nie tak znowu łatwa do wyobrażenia. Na przesunięcie dyskusji w tych dziedzinach Zieloni mieli istotny wpływ.

Nazwałem jednak publikację AICGS laurką nie bez powodu. Prezentując oczywiste i godne podziwu sukcesy Zielonych w zmienianiu polityki i społeczeństwa, nie poświęca ona zbyt wiele uwagi mniej chlubnym faktom z zielonej historii – w szczególności związanych z czerwono-zielonymi rządami z lat 1998-2005. Pozwala sobie na docinki pod adresem zamiłowania Fischera do drogich zegarków, ale już nie wspomina o reformach uelastyczniających rynek pracy czy zmniejszających poziom bezpieczeństwa socjalnego, o których wspominałem w poprzednim artykule nt. CDU i SPD. Markovits i Klaver rozpływają się nad tym, jak cztery podstawy zielonej myśli politycznej – ekologia, równość płci, przywiązanie do pokoju oraz demokracji – stanowią dziś awangardę nowoczesnego, lewicowego myślenia, jednocześnie jednak przemilczają eksodus części działaczy, rozczarowanych neoliberalizmem koalicyjnych rządów Gerharda Schrödera oraz zgodą Zielonych na interwencję w Afganistanie do „oldskulowej”, socjalistycznej Lewicy na początku XXI wieku.

Powyższych zastrzeżeń nie należy interpretować jako lekceważenia tych działań niemieckich Zielonych, z których mogą być dumni, ani też jako reprymendę z pozycji moralnej wyższości – pozwalają raczej lepiej zrozumieć, co stało się z Zielonymi po roku 2005, kiedy najczęściej wyczerpały się ich lewicowe krytyki, a konkurencja z satysfakcją odnotowała każdy transfer dawnej polityczki czy polityka Zielonych z pragmatycznego skrzydła „Realos” do wielkiego biznesu. Tymczasem – gdyby istotnie niemieccy ekopolitycy oraz ekopolityczki okopały się na pozycjach ekonomicznego neoliberalizmu i pielęgnowania wartości postmaterialnych – nie ruszaliby do kolejnych wyborów pod hasłami Zielonego Nowego Ładu.

Sprawiedliwość społeczna, sprawiedliwość ekologiczna

„Niemieccy Zieloni obiecują stworzenie 500.000 miejsc pracy, zainwestowanie 50 miliardów euro w edukację, opiekę nad dziećmi, politykę energetyczną oraz infrastrukturę” - tak na Twitterze podsumował główne postulaty programowe partii polityczny serwis Electionista. W niedawno przyjętym programie wyborczym wśród postulatów znalazło się między innymi podniesienie najwyższej stawki podatku PIT z 42 do 49% dla zarabiających powyżej 80 tysięcy euro rocznie, zwiększenie kwoty wolnej od podatku z 8130 do 8700 euro oraz 1,5-procentowy podatek od wartości majątku wynoszącego ponad milion euro.

Powyższe propozycje – poza zapewnieniem finansowania lepszej pod względem jakości polityki społecznej i energetycznej kraju – wzbudziły na niemieckiej scenie politycznej poruszenie. Doszło do tego, że nawet część socjaldemokratycznych komentatorów – jak Michael Miebach z think tanku Das Progressive Zentrum – uznały je za... nazbyt lewicowe, skierowane bardziej w stronę elektoratu SPD, a nie wielkomiejskiej, wyższej klasy średniej, do której jego zdaniem powinni odwoływać się Zieloni. Liberałowie z FDP, dość przewidywalnie, również pospieszyli do krytykowania pomysłów na wyższe podatki, próbując zahamować i odwrócić odpływ własnego elektoratu w kierunku Zielonych. Zapomnieli przy tym, że ich dawne sukcesy wynikały z wizerunku partii zainteresowanej prawami człowieka oraz wolnościami obywatelskimi, przy czym te to tematy eko-konkurencja reprezentuje dziś bardziej przekonująco.

Kryzys ekonomiczny roku 2008 stał się dla Zielonych, można by rzec, jedyną w swym rodzaju okazją do odzyskania wiarygodności jako siła, działająca na rzecz sprawiedliwości społecznej. Ogólnikowy sceptycyzm wobec neoliberalnej formy globalizacji udało im się przekuć w projekt inwestowania w gospodarkę niskowęglową, tworzącą nowe miejsca pracy oraz zapewniającą wysoką jakość usług publicznych. W ostatnich latach, nawet w wypadku w koalicji z partiami prawicowymi w niektórych landach, Zieloni silnie akcentowali chociażby reformy edukacyjne, jak na przykład zmniejszenie segregacji w szkołach (Hamburg, koalicja z CDU) czy zniesienie opłat za studia w regionach, w których do tej pory obowiązywały (Kraj Saary, krótkotrwały alians z CDU i FDP). Inną ważną kwestią z zakresu równości płci stało się zapewnienie dostępności do opieki żłobkowej i przedszkolnej, umożliwiającej kobietom powrót na rynek pracy. Na szczeblu centralnym, w zamian za poparcie dla paktu fiskalnego, udało im się wymóc na Angeli Merkel opodatkowanie transakcji finansowych w Niemczech..

To, że niemieccy Zieloni nie zamierzają być partią jednego tematu albo ograniczać się wyłącznie do zagadnień typu „wartości postmaterialne” najlepiej świadczy 9 priorytetów programowych, wybranych w głosowaniu przez same członkinie i członków partii. Znajdziemy wśród nich przejście w 100% na energetykę odnawialną, walkę z prawicowym ekstremizmem oraz wprowadzenie ogólnokrajowej płacy minimalnej, ograniczeń w handlu bronią, limitu zadłużenia banków jak również zmianę wskaźników ekonomicznych, jakimi kierować się mają politycy przy podejmowaniu decyzji. Postulaty te – wraz z poprawą jakości funkcjonowania systemu ochrony zdrowia, zakazem chowu klatkowego oraz rozbudową sieci centrów opieki nad dziećmi – mają stanowić filar politycznego przekazu partii aż do września.

Do przodu, ale czy do rządu?

Choć Zieloni mogą zapomnieć o popularności rzędu 20-25%, jaki uzyskiwali w badaniach ankietowych wkrótce po katastrofie w Fukushimie, wiele wskazuje na to, że wkrótce staną się trzecią siłą polityczną w Niemczech. Udało im się przetrwać sondażowe wzrosty Partii Piratów, która podbierała im głosy. Dziś wynik w granicach 13-15% wydaje się w zasięgu ręki. Sęk w tym, że kolejny wzrost poparcia w stosunku do poprzednich wyborów parlamentarnych może nie wystarczyć, by trafili do ław rządowych, które opuścili 8 lat temu. Słabe wyniki SPD nie dają potencjalnej czerwono-zielonej koalicji większości w Bundestagu. Mimo, iż Angela Merkel nie torpeduje już odejścia od atomu, pomysł federalnej koalicji z CDU nadal – przynajmniej w oficjalnych wypowiedziach Zielonych – przyjmowany jest z dużą rezerwą. FDP, jeśli wejdzie do Bundestagu, nie jest zainteresowana aliansem z partiami lewicowymi, z kolei socjaldemokraci wykluczają alians z Die Linke. W tej sytuacji – jeśli SPD szybko nie zacznie zdobywać poparcia kosztem chadeków – Zielonych może czekać kolejna kadencja w opozycyji. Taka perspektywa dla działaczek i działaczy partii ambitnych reform musi wydawać się mało zachęcająca.

Publikacja „Thirty Years of Bundestag Presence: A Tally of the Greens’ Impact on the Federal Republic of Germany’s Political Life and Public Culture” dostępna jest w języku angielskim do darmowego pobrania pod adresem http://boell.org/web/133-Thirty-Years-Bundestag-Greens.html

W kolejnym artykule sprawdzimy, czy we wrześniu w Bundestagu mają szanse pojawić się nowe formacje polityczne.