Rozwój przez hamowanie. Plan Morawieckiego a energetyka

Coal mine Zollverein

Dziennikarz Michał Olszewski omawia wpływ ostatnich działań władz na sektor węgla i OZE oraz przygląda się energetycznym wątkom Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Do czego dąży rząd w świetle nieuchronnej transformacji?

Trudno odmówić słuszności diagnozie, która legła u podstaw Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, firmowanego przez konserwatywny rząd Beaty Szydło. Zazwyczaj szlaki prowadzące w stronę przyszłości przecierają eksperci z think-tanków, a politycy kroczą ostrożnie, kilka kroków za nimi. Tak też stało się i tym razem. Rząd Prawa i Sprawiedliwości dostrzegł to, o czym ekonomiści mówią od lat: Polsce grozi pułapka średniego dochodu, która w niedalekiej perspektywie może spowodować gospodarczą stagnację. Do tego dodajmy słabe instytucje, dramat demograficzny, brak gospodarczych lokomotyw, które pociągnęłyby za sobą rynek w świetlaną przyszłość. Plan miał wskazać sposoby, dzięki którym z owych pułapek uciec.

Jedną z przestrzeni gospodarczych, które od lat domagają się zmiany, jest energetyka. Sytuacja tego sektora w Polsce jeszcze nie jest katastrofalna, prąd zazwyczaj płynie do odbiorców bez przeszkód, elektrownie pracują. Nie zmienia to faktu, że gigantyczne pieniądze na transformację energetyki, otrzymane z Unii Europejskiej, Polska przeznaczyła głównie na działania, które mają utrzymać prymat sektora węglowego. Najlepszym tego przykładem są środki pochodzące z darmowych uprawnień do emisji CO2. Powinny były przede wszystkim zostać przeznaczone na odchodzenie od węgla, m.in. kogenerację czy elektrownie gazowe. Wydaliśmy je na modernizację elektrowni węglowych. Efekt? W 2014 roku (najnowsze badania Ministerstwa Rozwoju), ponad 85 proc. produkowanej energii pochodziło z węgla. Sukces - można powiedzieć, bo jeszcze na początku lat dwutysięcznych wskaźnik ten wynosił grubo ponad 90 procent. Można jednak powiedzieć, że jest to również dramat - polski węgiel jest zbyt drogi, a zbyt duże przywiązanie do tego surowca, traktowanego niemalże jako symbol polskiej niepodległości, pogłębia polskie uzależnienie energetyczne od Rosji. Wytłumaczenie tego paradoksu jest proste: właścicielom składów opału bardziej opłaca się sprowadzać tańszy i wysokokaloryczny węgiel z Syberii niż drogi surowiec z polskich kopalń.

Lektura Planu nie przynosi odpowiedzi, jak rząd zamierza wybrnąć z energetycznego impasu. Czy raczej: ów Plan to zlepek pobożnych życzeń i pomysłów, które nie współgrają ze sobą. Najlepszym przykładem jest idea kogeneracji jądrowej: rząd chce do 2020 przygotować się do budowy pierwszego reaktora HTR o mocy termicznej 200-350 MW. Urządzenie miałoby zasilać instalację przemysłową w ciepło. Tyle że technologia ta jest pieśnią bardzo dalekiej przyszłości, do tego niesłychanie kosztowną i kłopotów polskiej energetyki - przestarzałej, uzależnionej od węgla - nie rozwiąże. Pierwsze podejście Polski do budowy siłowni jądrowej zakończyło się klapą - szacunkowe koszty przerosły możliwości budżetu państwa, w związku z czym poprzedni rząd z planów budowy po cichu się wycofał.

Dalej: rząd deklaruje wsparcie dla odnawialnych źródeł energii, a jednocześnie zakłada, że nie wykroczy ani o centymetr poza zobowiązania, jakie wziął na siebie w Strategii UE „Europa 2020”. Co bierze się z powszechnej wśród polskich polityków niewiary w możliwości, jakie dają OZE. Niewiara owa jest niezależna od poglądów politycznych: czy lewica, czy prawica, czy centrum - polski mainstream polityczny energetyki odnawialnej się obawia. Z tej perspektywy podkreślona w Planie zapowiedź inwestowania w pojazdy elektryczne ma znaczenie głównie wizerunkowe: być może poprawią one jakość powietrza w polskich miastach, nie zmienią jednak struktury produkcji energii. Tu nadal główną rolę ma grać węgiel.

Bardzo obiecująco wygląda na pierwszy rzut oka zapowiedź zwiększenia efektywności energetycznej. W tej chwili energochłonność pierwotna jest o 19 proc. wyższa od średniej unijnej. Szkopuł w tym, że sprowadzone na poziom konkretu plany zdają się wyglądać tak, jak gdyby nie tylko o poprawę wskaźników w nich chodziło: Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej skupił się przede wszystkim na efektywności energetycznej obiektów sakralnych i muzeów, na którą w najbliższych latach chce przeznaczyć co najmniej 120 mln Euro. Tymczasem najistotniejsze jest budownictwo mieszkaniowe, tak wielorodzinne jak i jednorodzinne. To tutaj kryją się potężne oszczędności.

Najlepszym komentarzem do Planu są dwie informacje z września. Podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy wicepremier Mateusz Morawiecki (pełni również funkcje ministra rozwoju i odpowiada za Plan) stwierdził, że rząd nie będzie przesadnie inwestował w odnawialne źródła energii, te są bowiem ciągle zbyt drogie. W związku z tym politycy zamierzają poczekać, bo za pięć lat, kiedy rozpocznie się nowa perspektywa unijna, panele fotowoltaiczne będą z pewnością dwa razy tańsze. Aż chciałoby się zapytać, czy wicepremier używa laptopa czy też starego komputera Atari. Z pewnością za kilka lat komputery będą jeszcze tańsze niż obecnie, dlatego warto poczekać. Zabawne? Niekoniecznie - na pozór wypowiedź jednego z czołowych polskich polityków nosi znamiona logiki, pod warunkiem oczywiście, że nie zapytamy, na jakim poziomie technologicznym będą wówczas inne kraje. Ta zapowiedź oznacza, że technologie odjadą nam jeszcze dalej niż obecnie.

Sprawa druga to informacja z województwa świętokrzyskiego. Na terenach byłej kopalni siarki miał powstać pierwszy w kraju park odnawialnych źródeł energii. Nie powstanie, ponieważ wprowadzone przez nowy rząd zmiany w finansowaniu OZE sprawiły, że tego typu inwestycje stały się zbyt ryzykowne. Inwestor wycofał się, a warty prawie 100 mln Euro projekt całkowicie upadł. I nie jest to przypadek odosobniony: polska branża OZE została zniszczona przez nowe, niesprzyjające jej regulacje.

Wymieniam te smutne przykłady nie po to, żeby narzekać. Jednak zestawienie szczytnego, gładko brzmiącego Planu z realiami ostatnich miesięcy pokazuje, że rzekomo innowacyjny pomysł na polską energetykę sprowadza się do zduszenia odnawialnych źródeł energii i pozostawienia status quo. Co energetyce i obywatelom, ciągle uzależnionym od energetyki wielkoskalowej, wróży bardzo źle. 

Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.