Polscy decydenci w coraz bardziej rozpaczliwy sposób poszukują wyjścia z impasu energetycznego. Stąd powrót do koncepcji budowy elektrowni atomowej.
Polska dyskusja o energetyce atomowej przychodzi i odchodzi jak pory roku, ma też w sobie coś głęboko smutnego. Wystarczy przypomnieć, że trwa z przerwami już 40 lat, odkąd zapadła decyzja o budowie elektrowni w Żarnowcu. Projekt był rozległy, władze wykształciły kadry, które miały znaleźć zatrudnienie w nowej siłowni, ale plany runęły po awarii w Czarnobylu, która zmieniła nastawienie społeczne. Pod naciskiem opinii publicznej i po skalkulowaniu bardzo wysokich kosztów inwestycji pierwszy rząd III RP wycofał się z budowy. Od tamtego czasu powstają kolejne analizy, po czym znikają w szufladach ministerialnych. Pełnomocnicy rządowi do spraw energetyki jądrowej przychodzą i odchodzą, dyskusja zamiera, po czym odżywa. Zmieniają się terminy oddania do użytków, moc bloków, ceny - wszystko na papierze. Dlaczego ta dyskusja jest smutna? Nie z powodu frustracji niedoszłych pracowników elektrowni w Żarnowcu, którzy rozjechali się po świecie i nieźle sobie poradzili. Smutniejszy jest brak umiejętności podjęcia jasnych decyzji, które zamykałyby ostatecznie temat, albo ostatecznie potwierdzały chęć budowy elektrowni jądrowej. Zamiast tego tracimy kolejne dekady na sporach i dyskusjach wokół inwestycji, która, wiele na to wskazuje, przekracza nasze możliwości. Celowo zostawiam na inny moment pytania o ekologiczną stronę przedsięwzięcia. Jak na razie wygląda na to, że budowa elektrowni leży poza naszym horyzontem, podobnie jak udział w programie podboju kosmosu. Nie czuję z tego powodu żadnego kompleksu niższości - polska gospodarka świetnie sobie radzi w wielu dziedzinach, ale, trzeba przyjąć i taką możliwość, budowa siłowni jądrowej jest zbyt skomplikowana technologicznie i administracyjnie.
Jak w takim razie przyjąć podpisanie przez Polskę i USA memorandów w sprawie budowy bloków jądrowych? 12 czerwca, przy okazji wizyty Andrzeja Dudy w Waszyngtonie, pełnomocnik polskiego rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski i Rick Perry, sekretarz energii USA podpisali Memorandum of Understanding (MoU), dotyczące warunków współpracy w cywilnej energetyce jądrowej. Minister energetyki Krzysztof Tchórzewski snuje dalekosiężne wizje, wedle których w Polsce do 2043 roku powstanie nawet 6 bloków jądrowych. Pierwszy blok o 1-1,5 GW miałby ruszyć już w 2033. Szacowany koszt całej inwestycji to na dzisiaj około 130 mld złotych. USA byłoby głównym udziałowcem elektrowni.
Polski rząd, jak się zdaje, w coraz bardziej rozpaczliwy sposób poszukuje wyjścia z impasu energetycznego. Nasz system energetyczny należy do najmniej zdywersyfikowanych w całej Unii, a gorzej pod tym względem prezentują się Malta i Cypr, które jednak, ze względu na niewielką powierzchnią mierzą się z zupełnie inną skalą problemów. Według Forum Energii w 2017 roku 78 proc. całej energii elektrycznej zostało wyprodukowane w źródłach zasilanych węglem. Można powiedzieć, że trend powoli, acz nieodwracalnie się zmienia - w 2005 roku aż 90 proc. energii pochodziło z węgla. Ta przemiana jest jednak zbyt powolna, by uchronić polską gospodarkę przed poważnymi (i z dawna zapowiadanymi) kłopotami, wynikającymi z rosnących cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Znany z nieufności do odnawialnych źródeł energii rząd poszukuje więc niskoemisyjnego źródła, które zmieni w zasadniczy sposób miks energetyczny. Kłopot w tym, że stawiając na energetykę atomową ryzykuje bardzo dużo: nie ma w tej chwili eksperta, który jasno określi końcowy koszt inwestycji i datę włączenia jej do systemu. Najlepszym przykładem jest fińska siłownia Olkiluoto3, która miała zostać oddana do użytku już 10 lat temu, tymczasem, jeśli znowu nie pojawią się nieprzewidziane problemy, zacznie pracę w 2020. Koszt jej budowy wzrósł 3-krotnie, z 3 mld do 8,5 mld Euro. Przypomnijmy: mówimy o bloku o mocy 1600 MW, polski rząd ma zaś zamiar wybudować nawet 6 bloków. Trzeba to jasno powiedzieć: przykład znacznie bardziej niż Polska zaawansowanych technologicznie Finów pokazuje, że na dzisiaj budowa tak skomplikowanego organizmu jak siłownia jądrowa obarczona jest bardzo wysokim ryzykiem. Oczywiście, dla wykonawcy czy dostawcy technologii, jeśli wina leży po stronie zamawiającego, nie ma to znaczenia. Dla potrzebującej zmiany miksu energetycznego Polski jest to jednak gra bardzo ryzykowna, oznacza bowiem, że zamiast poszukiwania ratunku w taniejących i coraz bardziej efektywnych odnawialnych źródłach energii rząd swoje wysiłki finansowe i administracyjne skoncentruje na niepewnej inwestycji
Czy z memorandum wynikają jakieś konkrety? Na razie nie. To forma dokumentu ogólnego i pozbawionego wiążącego charakteru, może więc być i tak, że MoU zostało podpisane tylko i wyłącznie po to, żeby podtrzymać wrażenie, że Polska ciągle znajduje się w atomowej grze. Z drugiej jednak strony brak jakichkolwiek, choćby symbolicznych, ruchów z polskiej strony będzie wyglądał mało poważnie. Amerykanie zyskali więc za darmo instrument politycznego nacisku na Polskę.
Wszystko to nie odpowiada na pytanie najważniejsze: czy polscy politycy chcą elektrowni atomowej? Obstawiam, że nikt tego nie wie. Nawet oni sami.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.