Miniona elekcja nowego Kongresu ma swoje konsekwencje dla polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.
Wypada na chwilę zostawić kwestię samych tylko wyborów w USA i spojrzeć na nie w kontekście bezpieczeństwa w Europie, oczywiście w kontekście incydentu przy polsko-ukraińskiej granicy, w wyniku którego zginęło dwóch obywateli Polski. Historycznie rzecz biorąc – z czym musi się zgodzić nad Wisłą i lewica i prawica – Warszawie bardziej się „opłacało”, kiedy w Waszyngtonie dominowali Republikanie. To oczywiście spore uproszczenie, bo za rozszerzenie NATO na wschód odpowiada zmarła wiosną tego roku demokratka Madeleine Albright, ale generalnie średnia wychodziła dotąd na korzyść Partii Republikańskiej. O amerykańskich dylematach w sprawach zaangażowania we wschodnią Europę rozmawiałem tuż przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę z byłym ambasadorem USA w Moskwie Michaelem McFaulem. W oparciu o tamten wywiad wyjaśnię kilka spraw.
Odkąd w amerykańskiej polityce pojawił się Donald Trump razem z nim na wierzch wyszły, po obu stronach debaty, nastroje izolacjonistyczne. Zarówno wśród Demokratów, jak i wśród Republikanów istnieje spora grupa tzw. restrainerów (red. – zwolenników strategii powstrzymywania się od zaangażowania, dawniej zwanych izolacjonistami). Są niebezpiecznym hamulcem w stosunkach międzynarodowych. Nie wierzą w NATO. Nie uważają bezpieczeństwa Polski za problem amerykański. A tym bardziej nie obchodzi ich bezpieczeństwo Ukrainy. Są przeciwni zaangażowaniu USA w jej sprawy. Ci ludzie to nie jest jakieś ekstremum czy margines. To ważni i wpływowi politycy.
Po pierwsze: myślmy o sobie
W Partii Republikańskiej to oczywiście wspomniany Donald Trump. Przez lata argumentował, że to nie leży w amerykańskim interesie. Zawsze chciał jeśli nie wyjść z NATO, to zdystansować się do działań i strategii Sojuszu. To myślenie dziś dominuje, a przynajmniej dominowało na prawicy. Do tego dochodzą ludzie mediów, tacy jak Tucker Carlson czy Laura Ingraham z Fox News, który wypowiadają się w ten sposób praktycznie co wieczór.
Szef republikańskiego klubu w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy jest ze starej szkoły i wierzy w zaangażowanie Ameryki w świat, ale będzie mieć pod sobą około 30 kongresmenów, którzy myślą tak jak Trump i gotowi są torpedować wszelakie pomysły związane z pomocą Ukrainie. O ile dopuszczają pomoc wojskową, to już na pewno odrzucają finansowanie wsparcia humanitarnego.
Senator Bernie Sanders opublikował kilkanaście dni przed wojną w Ukrainie tekst w Guardianie w tym duchu. Muszę powiedzieć, że nie zgadzam się z jego argumentacją, ale warto go przeczytać. Natomiast główną rzeczniczką restrainerów jest nowojorska kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez, osoba bardzo prominentna na lewym skrzydle Partii Demokratycznej i jednocześnie młoda i prężna liderka. A poza ścisłą polityką takie osoby jak Tom Friedman, który zawsze był przeciwny rozszerzaniu NATO na wschód. Lawirował wokół argumentów o „finlandyzacji”.
Co dalej z jednością NATO
Tymczasem odkąd w polską ziemię uderzyły rakiety zastanawiamy się czy w praktyce artykuł 5. jest wykonywalny. Szczególnie teraz, gdyby miało się nam coś stać. Za kadencji Trumpa Emmanuel Macron powiedział, że NATO jest na etapie śmierci mózgowej. Takie deklaracje nas bardzo niepokoją.
Art. 5 został dotąd użyty tylko raz: kiedy 11 września 2001 r. Ameryka została zaatakowana, a Polska i inni członkowie NATO wówczas wsparli Amerykę. McFaul w rozmowie ze mną wspominał, że kiedykolwiek jego rozmówcy czy czytelnicy w USA go pytali „czemu w ogóle rozmawiać o rozszerzaniu NATO?”, to odpowiadał stanowczo: to jest gwarantem naszego wewnętrznego bezpieczeństwa. Niestety wielu Amerykanów zapomniało, że po 11 września nowi wówczas członkowie NATO, w tym Polska, włożyli wysiłek w obronę USA.
W 2014 r., po aneksji Krymu, administracja Obamy zaczęła wzmacniać obecność na wschodniej flance Sojuszu. Szkoda, że nie wydarzyło się to wcześniej. Ale największą trudnością w odpowiedzi na pytanie o art. 5 jest to o czym była mowa wcześniej, czyli rosnące nastroje izolacjonistyczne i u Republikanów i u Demokratów.
Najgorszy scenariusz
Putin wyrządził wiele zła na świecie. Tyleż całym krajom, co konkretnym ludziom. Ale też zdaje sobie sprawę, że Rosji nie stać - w wielu tego słowa znaczeniach - na wojnę z krajem członkowskim NATO. Dlatego mimo wszystko scenariusz ze świadomym naruszeniem polskiej granicy jest dziś prawie nieprawdopodobny.
Jednak musimy wziąć pod uwagę inny wariant. Jeśli ukraińscy żołnierze będą się próbować ratować i na przykład spróbują uciec do Polski, a Rosja postanowi ich ścigać i zabić na naszym terytorium - to jest scenariusz, jakiego bym się dziś obawiał.
Kiedy rozmawiałem z ambasadorem McFaulem stwierdził, że w wypadku spełnienia się czarnego scenariusza na Ukrainie amerykański i rosyjski rząd uzgodnią model reagowania, gdyby doszło do wspomnianych przeze mnie niezamierzonych konsekwencji jak ucieczka ukraińskich żołnierzy w obawie o życie - i nic się nie stanie krajowi członkowskiemu NATO.
Tekst jest częścią cyklu reportaży i relacji Radosława Korzyckiego z wyprawy reporterskiej do Stanów Zjednoczonych we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie.
Zawarte w tekście poglądy i konkluzje wyrażają opinie autora i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.